"Kiedyś dawałam z siebie w związku wszystko". Kto kocha bardziej, ten przegrywa?

List czytelniczki
Kiedyś dawałam z siebie w związku wszystko. Sto procent zaangażowania, czułości, miłości, pracy nad relacją. Gdy coś szło źle, zostawałam sama. Potem zrozumiałam, że w związku wyższą pozycję ma ta osoba, której zależy mniej. Kto kocha mocniej, ten przegrywa.
Kto kocha bardziej, ten przegrywa. Związek to nie gra w dominacje Pexels

Kto kocha bardziej, ten przegrywa

Na pewno sami znacie takie pary, ona wszystko podstawia mu pod nos, on tego nie docenia. Bierze, jakby mu się należało, albo narzeka, że podała zbyt wolno. I nieważne czy chodziło o ciepły obiad, czy serce na talerzu.
Ja zawsze byłam w związkach dającą. Od początku zabiegałam o uwagę, a w relacji robiłam całe lisy rzeczy, które miały sprawić, że mój partner nie będzie mógł na mnie narzekać. Albo inaczej, nie będzie mógł mnie zostawić. Nie będzie miał do tego powodu.

Gotowałam obiadki, sprzątałam mieszkanie, pamiętałam o jego urodzinach, imieninach, rocznicach. Na Mikołajki szykowałam mu upominki, gdy wracał z pracy, robiłam ulubioną kolację. Byłam wyrozumiała na wyjścia z kolegami, ale sama odwoływałam wszystkie moje plany, gdy mój partner w ostatniej chwili cokolwiek mi zaproponował.


Od najmłodszych lat słuchałam, że rodzina, a więc też związek jest priorytetem. Robiłam więc wszystko, by każdy z moich partnerów był święcie przekonany o tym, że jest dla mnie najważniejszy. Zanurzałam się w uczuciach i kochałam mocno. Za mocno. Może nie przytłaczająco, ale nigdy aż tak jak moi partnerzy mnie.

I nie, nie chodzi mi o to, że byli dupkami. Ale będąc w związku, miałam w sobie jakieś "naturalne" przekonanie, że mi zależy bardziej, że ja dla partnera zrobiłabym więcej, więc także kocham go bardziej.

Po kolejnym złamanym sercu, a raczej rozstaniu "bez powodu" uznałam, że moim błędem jest to, że odkrywam wszystkie swoje karty. Pokazuje partnerowi, że to mi zależy, bo naprawdę tak jest. I nagle okazuje się, że nie jesteśmy w partnerstwie.

Tylko że związek to gra w dominację. Jeśli pokażecie, że przejmujecie się bardziej, partner prędzej czy później zacznie to wykorzystywać. A nawet jeśli nie zrobi tego wprost, to będzie wiedział, że to on jest górą. Bo wszyscy doskonale czujemy smutną prawdę o związkach — kto kocha bardziej, ten przegrywa.

Ten zostanie z sercem złamanym na długie miesiące lub lata po rozstaniu, ze łzami na policzkach po ostrzejszej kłótni, roztrzęsiony po niemiłej wymianie zdań, która na drugiej stronie ledwo zrobiła wrażenie.

Dlatego w swoim kolejnym związku pilnowałam, by nie angażować się tak bardzo. By nie kochać za mocno. By pokazać mu, że on ma się starać, a ja nie zamierzam brać wszystkiego na siebie i do siebie. I udało mi się.

Z kłótni i dyskusji wychodziłam zawsze na chłodno, to ja umiałam wyłączyć telefon, gdy on dzwonił, postawić na swoim, wykłócić się dla świętego spokoju. I w pewnym momencie zauważyłam, że jestem po prostu nie fair w stosunku do kogoś, kto mnie kocha.

Wydawało mi się, że okazując mu mniej uczuć i trzymając emocje na wodzy, będę dominowała w relacji. I tak było. Ale związek to nie gra! Uświadomiłam sobie, że to naturalne, że w związku rozkład emocji i uczuć może nie być idealnie równy.

Ale nad tym trzeba pracować, a nie grać. Dlatego, gdy teraz słyszę, od znajomych, że swoim facetom "coś udowodnią, pokażą, zaszantażują" to mam w głowie "możecie mieć swoje zasady, ale to nie jest gra!".