"Zostawiam dziecko pod opieką babci". Ale to dziecko ma 18 lat! Wychowujecie dzieci na niedorajdy

Agnieszka Miastowska
Rozmawiam z moją starszą znajomą. Starszą ode mnie, czyli zadbaną czterdziestką. Opowiada o tym, że wyjeżdża z partnerem na weekend, więc chyba zadzwoni do mamy, żeby ta zaopiekowała się jej dzieckiem. Synkiem. Ile ma lat, zapytacie? Osiemnaście. I może zabrzmię teraz jak 24-letnia boomerka, ale "ja w jego wieku taka nie byłam". Rodzice, czy wy nie przesadzacie? Wychowujecie dorosłe niedorajdy!
18-latek pod opieką babci? Wychowujecie dzieci na niedorajdy życiowe Pexels

Osiemnastoletnie dziecko

Gdy usłyszałam, że "dziecko", którym przez weekend ma zajmować się babcia, ma 18 lat, spojrzałam na nią, jakby żartowała. Osiemnastoletnie dziecko to chyba jednak oksymoron. Albo osiemnastolatek albo dziecko.
Oczywiście rozumiem, że dla matki dziecko zawsze będzie dzieckiem, ale czy chłopak w wieku 18 lat naprawdę potrzebuje opieki, by zostać na dwa dni we własnym domu? Nie umie sobie sam zrobić obiadu, wykąpać się, położyć do łóżeczka?


A może raczej ona obawia się, że pod nieobecność matki zrobi szaloną imprezę i puści dom z dymem? I myślicie sobie, że jako młoda i bezdzietna "ekspertka" nie wiem nic o wychowaniu, ale wolałabym chyba jednak tę ostatnią opcję. Świadczy ona przynajmniej o tym, że jej syn czuje się dorosły.

Koleżanka od razu poczuła się urażona moim śmiechem i pytaniami. Powiedziała, że Tomek oczywiście potrafi sam o siebie zadbać, ale to jest duży dom, ona nie chce, żeby siedział tam sam, a i nie wiadomo, czy coś ciepłego zje. A babcia zawsze go dopilnuje i dotrzyma mu towarzystwa.

Nie wiedziałam, czy się śmiać czy płakać, ale jak rasowa boomerka (którą myślałam, że nie mogę być ze względu na mój wiek) zaczęłam wygłaszać, "jak to było, gdy ja byłam młoda". Młodsza. W jego wieku. Czyli całe 6 lat temu. Sam pomysł fatygowania babci do opieki nad dorosłym człowiekiem wydał mi się dość... nie na miejscu.

Wychowujecie dorosłe niedorajdy

Może dlatego, że w mojej rodzinie byłam zawsze uczona, że to dzieci powinny pomagać starszym i od pewnego wieku razem z bratem, jadąc odwiedzić babcie, wiedzieliśmy, że to my jej powinniśmy podlać kwiaty, wyrzucić śmieci, zrobić zakupy.

A jeśli potem zjedliśmy z nią obiad, który dla nas przygotowała, to super. Ale starsza babcia przyjeżdżająca do nas do domu, by zaopiekować się nastolatkami/dorosłymi ludźmi po prostu nie mieściła mi się w głowie. Ani gdy miałam 18 lat, ani teraz.

Ktoś powie, że jego babcia nie musiała być 80-letnią staruszką, a całkiem nowoczesną babcią po pięćdziesiątce, która dodatkowo bardzo chce odwiedzić wnuka. Pewnie, niech to robi. Ale dlaczego akurat w otoczce opieki nad kimś, kto ma już pełnię praw wyborczych i mógłby jutro wyprowadzić się z domu, ale nie jest w stanie nawet zjeść czegoś ciepłego na obiad, jeśli go ktoś dorosły nie dopilnuje!

Mnie to po prostu przeraża. A mam wrażenie, że moja znajoma nie jest wyjątkiem. Podobną historię słyszę od kolegi, który z żoną wyjechał na urlop w góry. Ich 19-letni syn został w domu sam z 16-letnim bratem. To znaczy nie do końca.

Młodszy brat został zostawiony pod opieką u dziadków. Starszy "już na tyle dorosły, że sobie poradzi" powiedział z dumą mój znajomy. Z dumą, jakby jego studiujący już syn miał co najmniej jechać na wojnę, a nie spędzić 5 dni we własnym domu i to głównie przed komputerem.

Zaaferowany ojciec tłumaczy mi, że zostawili mu obiad, pieniądze na jedzenie i oczywiście będą do niego codziennie dzwonić. Już drugiego dnia miał kryzys, bo przez 30 minut w domu nie było prądu. I śmiertelnie przerażony dzwonił do rodziców, że boi się być sam...

Pierwsze miłości, imprezy i babcia do opieki?

Słucham opowieści o rosole zostawionym w lodówce dla nieporadnego dziecka i pytam kolegi, czy zdaje sobie sprawę, z tego, że od jego syna jestem starsza jakieś 5 lat. Dlaczego ze mną rozmawia jak z dorosłym, a jego traktuje jak dziecko? Czy facet w jego wieku nie umiałby sobie sam ugotować obiadu? Ja w jego wieku wyprowadzałam się do obcego miasta na studia.

Po raz kolejny zostaję niezrozumiana, więc zaczynam się zastanawiać czy trochę nie koloryzuję moich szalonych nastoletnich lat i pytam moich znajomych o to, co sami robili, gdy mieli 16, 17, 18 i 19 lat. I co słyszę?

– Gdy miałem 17 lat modliłem się, żeby moi rodzice pojechali na tydzień wakacji beze mnie i oczywiście to zrobili. Codziennie przychodzili do mnie znajomi, dziewczyna, to były pierwsze nastoletnie imprezy, ale nic złego się nie stało. Poza tym rodzice zostawili mi pieniądze, za które sam decydowałem, co kupię, co ugotuję i czy mi wystarczy. Jakbym wydał to na alkohol, nie miałbym na jedzenie – wyjaśnia mój znajomy Marcin.

I nie ma sensu przywoływać ich konkretnych słów, bo wśród naszych opowieści przewijają się podobne wątki. Miłości, imprezy, używki. Radość, że zostaniemy wreszcie w domu sami, pieniądze zostawione na jedzenie i pierwsze lub kolejne próby gotowania. Spotkania ze znajomymi, z dziewczyną/chłopakiem. Czasem dość intymne. Czasem pierwszy alkohol czy papieros przed osiemnastką, czego pochwalić nie można. Ale tak po prostu robią nastolatki. Próbują.

Pełnoletni nie znaczy dojrzały, ale...

W wieku 18 i 19 lat wielu moich znajomych, w tym ja sama, wyprowadzali się z domu na studia lub chwilę wcześniej do liceum w stolicy, na czego potrzeby zamieszkali w bursie czy akademiku, w których (przepraszam za złośliwość!) babcia nie gotowała im obiadu. I nie — nie chcę powiedzieć, że w wieku 18 lat szanujący się człowiek opuszcza dom rodzinny i zaczyna żyć na własny rachunek.

Prawie wszystkim finansowo i tak pomagali rodzice, nawet jeśli studia dziennie łączyło się z pracą. Nie ma też wartości w tym, żeby unosić się dumą i nie brać od rodziców pomocy, nie każdy zresztą musi iść na studia.

I zdaję sobie sprawę z tego, że osiemnastolatek, a nawet dwudziestodwulatek to osoby z prawem jazdy, dowodem osobistym, prawem do głosowania, ale nie wpisaną w wiek dojrzałością. To jasne.

Chodzi wyłącznie o to, że osiemnastolatek w moim wyobrażeniu po prostu nie powinien być osobą, która bez nadzoru rodziców nie zje ciepłego obiadu, nie zostanie w domu sama na noc, nie poradzi sobie z posprzątaniem pokoju, jeśli nie dopilnuje go babcia. Szczególnie dziwne wydaje mi się to, myśląc o tym, że rodzice tych "niedorosłych" pociech często w ich wieku... sami brali śluby, mieli już dzieci.

Ale, że starszym (jak pisałam wyżej) należy się szacunek, jako 24-letnia boomerka modyfikuję moje pytanie i pytam jeszcze raz, ale grzeczniej: rodzice, nie uważacie, że wychowujecie swoje dzieci na dorosłe niedorajdy?