Masz irytujących sąsiadów? Zazdroszczę, mój blok to widmo, w którym czuję się sama

Redakcja MamaDu
Zauważyliście, że internet jest pełen wyznań o sąsiadach z piekła rodem? Płaczą im dzieci, szczekają psy, telewizory grają za głośno po 21.00. Czasami zastanawiam się, kto jest tym nieznośnym lokatorem. Sprawcy czy autorzy tych narzekań. Ja jednak tęsknię za obydwoma rodzajami sąsiadów.. U mnie w bloku nie znam nikogo i mam wrażenie, że "sąsiedzkość" już nie istnieje.
Irytujący sąsiedzi? W moim bloku nie znam nikogo. Samotność na blokach 123 rf

Tęsknie za irytującymi sąsiadami

W bloku u moich rodziców sąsiedzi byli czymś nieodłącznym. Od dziecka każdemu mówiło się "dzień dobry". Sąsiadka z naprzeciwka była mamy najlepszą przyjaciółką – poznały się na placu zabaw, gdy jej synek i ja byliśmy mali. I je, i nas połączyła przyjaźń.

Piętro wyżej mieszkała pani Aneta, która była nauczycielką i do niej czasem chodziłam z zeszytem, gdy nie umiałam rozwiązać jakiegoś zadania. Bez zapowiedzi – pukając do drzwi.
Wyżej mieszkał starszy pan Jurek, jeszcze wyżej moja dwa lata młodsza koleżanka Natalia. Właściwie znałam cały blok moich rodziców i cały blok dziadków, których często odwiedzałam. Zapukanie do sąsiadki, gdy cukier się skończył, było bardziej naturalne niż pójście po niego do sklepu.


Gdy okazywało się, że mama musiała nagle wyjść, zostawiała nas u sąsiadki i na odwrót. Ale były też słabe strony – ujadający pies sąsiadki-nauczycielki i brat Natalki, który biegał nam nad głową jak stado koni. No i czasem leniwy syn naszej sąsiadki z naprzeciwka, który śmieci stawiał za drzwiami, zamiast wyrzucić je od razu. To były niedogodności tak wpisane w sąsiedzkie życie, że chyba niewiele sobie z tego robiliśmy.

Nadszedł czas wyprowadzki od rodziców i z mężem kupiliśmy wreszcie swoje mieszanie. Nowo wybudowane osiedle, półzamknięte jak to się mówi. Mąż pracuje na dwie zmiany, ja zajmuję się 3-letnią córką. Nowym mieszkaniem byłam zachwycona i uznałam, że to nasze miejsce na świecie.

Poznaj swojego sąsiada

Zaczęłam więc urządzać je idealnie i postanowiłam zadbać o otoczenie... towarzyskie. Wypatrywałam młodych mam, ludzi w naszym wieku, starszych osób. Kogoś, z kim można by porozmawiać, wyjść wspólnie z dziećmi na plac zabaw, zaprosić na kawę do domu, zrobić parapetówkę.

Ale w bloku jest cicho. Rano i wieczorem sąsiedzi przemykają z pracy i do pracy. Żadnych szczekających psów, bo na tym osiedlu nie można mieć psów. Śmieci nikt nie zostawia na lśniącej podłodze, na korytarzu pachnie zresztą odświeżaczem powietrza.

Wreszcie na placu zabaw spotykam jakąś mamę i mam nadzieję, że się zaprzyjaźnimy. Owszem rozmawiamy kilka razy, na moją prośbę wymieniamy się numerami, ale na moje propozycje kawy sąsiadka odpowiada, że nie ma akurat czasu.

Później spotykam inną "mamę", ale okazuje się, że to niania. Dookoła młodzi, samotni, zapracowani ludzie, którzy ledwo odpowiadają mi "dzień dobry" na klatce schodowej. Gdy w windzie próbuję się do kogoś miło odezwać, mam wrażenie, że z zażenowaniem podnosi wzrok znad telefonu i dziwi się, że ktoś obcy w ogóle go zagaduje.

Mieszkam w bloku widmo, ale może nie tylko ja? Mam wrażenie, że zatraciliśmy coś takiego jak "sąsiedzkość". Nie wiemy, kto mieszka za ścianą i nie chcemy tego wiedzieć. Często nie reagujemy na płacz dziecka czy krzyk małżonków, ale zwracamy uwagę na za głośno grający telewizor i szczekającego psa.

Szukamy znajomych w internecie, zapominając, że można by porozmawiać z kimś, kogo mamy za ścianą. Obok was mieszkają prawdziwi ludzie, może zwykła kawa, rozmowa w windzie, uśmiech i próba zakolegowania oswoiłaby wam wasze nowiutkie deweloperskie mieszkanie i sprawiła, że zaczniecie je nazywać domem?