Dzieci sąsiadów z góry biegają jak stado koni, za ścianą wyje mi pies, a jakaś kobieta – sama nie wiem czy z dołu, czy z góry – ciągle krzyczy albo histerycznie się śmieje. Trudno już odróżnić. Ale to do moich drzwi puka wkurzony sąsiad. Dlaczego? Bo wzięłam się za odkurzanie w niedzielę. – A w niedzielę się nie sprząta! – krzyczy na mnie i puka się w głowę. A niby dlaczego?
Sąsiad przyszedł mi grozić, że w niedziele się nie sprząta, ale nie słucham go.
Dla mnie niedziela to czas sprzątania, a sobota to czas odpoczynku.
Chyba każdy, kto nie mieszka na totalnym odludziu, wie, że z sąsiadami lepiej żyć dobrze. Tylko zasady sąsiedzkiego współżycia bywają naprawdę skomplikowane, świadczą nawet o tym hasła, które wyskoczyły mi w Google, gdy chciałam poszukać innych historii o irytujących sąsiadach...
Nie mówiąc już o kłótniach psiarzy z kociarzami i dumnych rodziców rozkrzyczanych dzieciaków z bezdzietnymi singlami, którzy mają odmienną definicję ciszy i hałasu. Jednak ostatnio usłyszałam od sąsiada tekst, który totalnie zbił mnie z tropu.
Wieczorem postanowiłam zrobić generalne porządki, zaczęłam od odkurzania przedpokoju i oczywiście – jak to w bloku – hałas było słychać na klatce schodowej i zapewne u sąsiada obok. Nie sądziłabym jednak, że mruk mojego odkurzacza jest porównywalny do huku wiertarki, którą mój kompan zza ściany lubi się bawić w najmniej spodziewanym momencie dnia.
Poza tym była godzina osiemnasta – do ciszy nocnej jeszcze parę godzin. Niesamowicie zaskoczyło mnie więc nagłe walenie do drzwi, a jeszcze bardziej widok mojego sąsiada. Sąsiad najpierw poprosił mnie o wyłączenie odkurzacza, a gdy doszło do sprzeciwu z mojej strony i ostrzejszej wymiany zdań, uznał, że zadzwoni na policję.
Najciekawsza była jednak jego motywacja i powód wściekłości. Sąsiad uznał, że nie mam prawa sprzątać wcale nie dlatego, że mu dziecko płacze od hałasu odkurzacza, pies wyje czy żona ma migrenę. Okazuje się, że nie mogę w spokoju odkurzać, bo W NIEDZIELĘ SIĘ NIE SPRZĄTA.
Zbaraniałam. Co prawda słyszałam już ten tekst. Moja bardzo wierząca babcia powtarzała go w kontekście tego, że niedziela to dzień chodzenia do kościoła, odpoczynku na wzór Boga no i nie oszukujmy się – to był głównie dobry pretekst do zagonienia dzieciaków do sprzątania i niezostawiania lekcji do odrobienia na niedzielę wieczór ku rozpaczy rodziców. Bo niedziela to dzień wolny.
Nie sądziłam jednak, że takim argumentem do dorosłej kobiety przemówi mój sąsiad. Zapytałam go, co to ma do rzeczy, czy szum odkurzacza przeszkadza mu w znalezieniu drogi do kościoła? Uznał, że powinnam uszanować, że to dzień bez pracy, odpoczynku dla nas wszystkich. Czyli dla kogo?
Sama pracuję od poniedziałku do piątku i nie mam ochoty po pracy brać się za gary i odkurzacz. Sobota jest dla mnie dniem wypoczynku, w którym marzyłabym o spaniu do 10:00, ale nie mogę wymagać od sąsiadów tego, żeby na ten czas:
a) porzucili wiertarki, którymi z zamiłowaniem wiercą właśnie w soboty rano,
b) poprosili dzieci, żeby zamiast biegać niczym stado podkutych koni, były ciszej chociaż do mojej pobudki,
c) założyli wyjącym czworonogom kagańce.
I wcale tego nie wymagam! Chociaż sobota jest dla mnie właśnie tak świętym dniem, jak dla mojego sąsiada niedziela. Niedziela jest natomiast dla mnie – bezdzietnej lambardziary, która nie sprawdza, na którą godzinę jest msza – dniem załatwiania wszystkiego przed poniedziałkiem. Do tych spraw zalicza się także odkurzanie.
Niedziela nie jest więc ani dniem wolnym dla nas wszystkich, bo wiele osób (o zgrozo!) w weekendy pracuje. Nie będzie też dla każdego dniem dla Boga, w którym nie można ruszyć palcem, by stwórcy przypadkiem nie zrobić na złość. Oczywiście nie chodzi też o to, by na złość zrobić sąsiadom.
Warto by było mieć po prostu więcej wyrozumiałości dla siebie nawzajem Częściej włączać empatię – i wtedy dopiero tego samego wymagać od sąsiadów – i zdecydowanie częściej wyłączać wiertarkę...