W rozwikłanie dziecięcego konfliktu zaangażowała nawet ochronę osiedla. Rodzice, opamiętajcie się

List czytelniczki
"Wielu dziecięcych konfliktów udałoby się uniknąć, gdyby rodzice nie wtrącali się we wszystko" - powiedziała kiedyś na zebraniu jedna z nauczycielek moich dzieci. Czytając list Eweliny, odnoszę wrażenie, że te słowa to prawda uniwersalna. Jednak nadal nie wszyscy rodzice są w stanie to zaakceptować.
Angażowanie się w dziecięce konflikty to bardzo kiepski pomysł. Fot. Allan Mas z Pexels

Takiej mamuśki jeszcze nie widziałam

"Jestem mamą z dość długim stażem, bo moje najstarsze dziecko chodzi już do liceum, najmłodsza córka do drugiej klasy szkoły podstawowej. Niejedno w życiu widziałam, również na boisku i placu zabaw. Mieszkamy na osiedlu domków jednorodzinnych od wielu lat. I tu, raz lepiej, raz gorzej, wszyscy jakoś się ze sobą dogadujemy" - zaczyna swój list Ewelina, mama czwórki dzieci.


Jednak autorkę listu zaskoczyło zachowanie nowej sąsiadki, która, jak podkreśla Ewelina, non stop miesza się w nawet najmniejsze spory dzieci. "Pierwszy raz, jak do mnie zadzwoniła, to parsknęłam śmiechem w słuchawkę, myślałam, że to żart. Wyobraźcie sobie, że poskarżyła się na moją córkę, że nie chciała odprowadzić jej syna do domu" - czytamy w liście.

"Uznała, że skoro Rózia jest starsza od jej syna o rok, a ten poprosił ją, żeby go odprowadziła, ta powinna się zgodzić. Pytałam córkę, nawet nie bawili się razem, chłopiec ot tak podszedł i powiedział, że ma go odprowadzić, a ona wie, że ma zakaz opuszczania placu zabaw bez naszej wiedzy. Mieszkamy tuż obok, a nowi sąsiedzi na drugim końcu osiedla. Jednak ta kobieta stwierdziła, że starsze dzieci zawsze powinny pomagać młodszym".

Jak wynika z opowieści Eweliny, wielu rodziców odbierało podobne telefony. Nowa sąsiadka dzwoni do wszystkich naokoło za każdym razem, kiedy któreś z jej dzieci się na coś poskarży. "Znajoma usłyszała, że powinna porozmawiać z synem, bo nie chce się bawić z dziećmi tej nowej" - wspomina kobieta.

"Oczywiście Tymek powiedział mamie, że nie chce się z nimi bawić, bo chodzi na plac grać w ping-ponga z kolegą, a nowi mieszkańcy mu w tym przeszkadzają i żądają, aby przyłączył się do ich aktywności. Tych telefonów jest masa, nieomal każdego dnia Milena do kogoś dzwoni i tonem nieznoszącym sprzeciwu żąda, aby rodzice strofowali swoje dzieci, bo jej maluchom coś nie pasuje" - złości się Ewelina.

Rozbieżne wersje

Ostatnio jednak, jak zaznacza kobieta, czara goryczy się przelała. W rozwikłanie zagadki została zaangażowana nawet ochrona osiedla. "Kasia, moja starsza córka, uwielbia grać w koszykówkę, razem z dzieciakami z osiedla od lat rozgrywają mecze, większość z nich zresztą gra w szkolnej drużynie. To już jest taki poziom nie całkiem amatorski. Podania są szybkie, fajnie się na nich patrzy" - wyjaśnia kobieta.

"Dzieciaki wróciły do domu i nawet nie zająknęły się, że coś się stało. Po chwili dzwoni telefon, patrzę na wyświetlacz, a tam Roszczeniowa Milena. Byłam szalenie ciekawa, co tym razem wymyśliła. Odbieram, a tu krzyk, że Kasia celowo uderzyła jej córkę piłką w twarz i że ona tego tak nie zostawi. Kazałam się jej uspokoić i przywołałam moją koszykarkę, żeby opowiedziała swoją wersję" - czytamy w liście.

"I dokładnie, jak się spodziewałam, okazuje się, że opowieść nieco się różni. Kasia powiedziała, że tamta dziewczynka zabierała im piłkę i nie pozwalała dokończyć meczu, bo chciała, żeby starsze dzieciaki bawiły się z nią w coś innego. Nie reagowała na wołania, więc córka podeszła i wybiła jej piłkę, niestety do góry, ale mała nawet się nie skrzywiła, tylko odeszła obrażona".

Ewelina przyznaje, że mocno się zdenerwowała i wykrzyczała sąsiadce, że już czas, aby ta przestała zamęczać ludzi swoją postawą matki kwoki i zamiast wiecznie angażować się w konflikty swoich dzieci, zajęła się ich wychowywaniem. Zdaniem naszej czytelniczki, to dzieci jej rozmówczyni generują większość nieprzyjemnych sytuacji na placu zabaw.

Pójdę do ochrony

"Najgorsze jest to, że ona tak ślepo wierzy we wszystko, co mówią jej dzieci, że zupełnie się nad tym nie zastanawia. Powiedziała, że jedzie do ochrony przeglądać monitoring. Uznałam, że to świetny pomysł, bo nagranie to jednak dowód. Ale, jak się okazuje, tylko dla mnie. Sąsiadka uznała, że na nagraniu wcale nie widać początku... Choć ekran wypełniła sylwetka jej córki wbiegającej na boisko w trakcie meczu" - pisze Ewelina.

Zdaniem autorki listu, nowa sąsiadka jest niereformowalna. A jej zachowanie nie tylko psuje atmosferę w zżytej dotąd społeczności, ale też jest ze szkodą dla dzieci samej nadopiekuńczej mamy. "Nikt mi nie powie, że to jest normalne, tak angażować się w każdy dziecięcy problem. Ufam moim dzieciom, troszczę się o nie, ale nie angażuję się w ich konflikty" - tłumaczy Ewelina.

Zdaniem kobiety to właśnie sprawia, że jej czwórka dzieci doskonale radzi sobie w kontaktach z rówieśnikami. "Wiadomo, jak to dzieciaki, dziś się pokłócą, a jutro nie będą o tym pamiętać, a przenoszenie ich sporów do świata dorosłych to absurd, bo rodzice tak łatwo nie zapominają" - czytamy w liście.

Szkoła życia

Dzieci zarówno w przedszkolu czy szkole, jak i w czasie zabaw swobodnych z rówieśnikami, zyskują bardzo cenną umiejętność. Każde takie spotkanie to trening umiejętności społecznych, w czasie którego najmłodsi zdobywają wiedzę, z której korzystamy potem przez całe życie. Tej wiedzy nie da się wynieść z książek. Ona przychodzi z doświadczeniami.

Jeśli dziecko zachowa się źle w domu, tłumaczymy mu, na czym polega jego przewinienie i jakie mogą być jego konsekwencje. Jednak czas spędzony z rówieśnikami, to zajęcia praktyczne, bo dzieci czują się równe między sobą i jeśli ktoś przeszkadza w zabawie, zostaje wykluczony. To naturalne konsekwencje, z których dziecko musi wyciągnąć wnioski na przyszłość.

Oczywiście, że każdy z nas wierzy przede wszystkim własnemu potomstwu, jednak zanim zaczniemy osądzać, warto zadać sobie trud, żeby mieć jak najszerszy obraz sytuacji i być obiektywnym. Broniąc dziecka zawsze i wszędzie, kłócąc się w jego imieniu, nawet jeśli nie znamy całej prawdy, wyrządzamy mu krzywdę.

A jeszcze gorzej, jeśli w całą sytuację angażujemy wszystkich naokoło. Oczywiście powinniśmy interweniować, jeśli dziecku dzieje się krzywda, ale nie każda sytuacja jest warta zachodu. Zachęcajmy maluchy, aby same starały się rozwiązywać swoje problemy, podsuwajmy pomysły. Idźmy czasem z nimi na plac zabaw, aby zobaczyć, jak radzą sobie w grupie.

Rozwiązując konflikty za dzieci, uczymy, że są bezkarne, że wszystko im się należy, a cały świat powinien kręcić się wokół nich. Tyle że pewnego dnia już nie będziemy mogli stanąć w obronie syna czy córki. Bo w dorosłym życiu będzie musiał poradzić sobie sam.

A jeśli dziecko nie nauczy się wychodzenia z konfliktów i tego, że nie jest najważniejsze na świecie, może je w przyszłości spotkać wiele rozczarowań, z którymi sobie nie poradzi.