Dziewczynki nie chcą ćwiczyć na WF-ie? Te szkolne historie jasno pokazują, że te lekcje to piekło

Agnieszka Miastowska
Pierwsze lekcje WF-u w I klasie gimnazjum zaczęły się biegami na czas. Od 8.00 miałyśmy jedno zadanie — biec najszybciej, jak się da, nie zważając na własne ograniczenia. Już pierwszego dnia szkoły chłopcy śmiali się z grubszych koleżanek, którym "cycki zaraz wybiją zęby". Nauczycielka nie zwracała uwagi. Nie zwracała też uwagi na to, że większość z nas pod koniec biegów była półprzytomna, a czekało nas jeszcze 7 godzin w szkole.
Dziewczynki nie chcą ćwiczyć na WF-ie. Szkolne zajęcia to dla nich piekło Pexels

Dziewczynki nie chcą ćwiczyć na WF-ie

Zewsząd słyszę, że nauczyciele/lekarze/naukowcy biją na alarm, bo coraz mniej dzieci chce ćwiczyć na zajęciach wychowania fizycznego. A w wymyślaniu wykrętów, usprawiedliwień pisanych na kolanie i zwolnień na cały rok, królują dziewczynki. Słyszę komentarze, że dzisiejsze dziewczynki są po prostu leniwe, wolą patrzeć w telefon, boją się spocić.
Zupełnie się im nie dziwię, lekcje WF-u były dla większości moich rówieśniczek koszmarem większym niż matematyka z najgorszą "kosą". Był to festiwal upokarzania, niesprawiedliwego oceniania i seksualizacji. Do tego stopnia, że najgrzeczniejsze kujonki nauczyły się podrabiać podpisy mam pod zwolnieniami, a niektóre z nas "miesiączkowały" cały miesiąc, by nie musieć ćwiczyć.


Te wybiegi nie zawsze przynosiły zamierzony skutek, ale warto było próbować. Cofnijmy się więc do szkoły. Pierwsza lekcja WF-u w moim gimnazjum była bieganiem na wytrzymałość. Na trybunach siedzieli chłopcy, my miałyśmy zrobić jak najwięcej okrążeń.

Gruba świnia biegnie

Okrążeń przy akompaniamencie "Jezu, ta jaka gruba świnia, zaraz cycki jej zęby wybiją, tej się cała dupa trzęsie, ta płaska jak deska". Słyszałyśmy to my, więc tym bardziej słyszała to nauczycielka. Nie zwróciła też uwagi, że zmuszanie do biegania na wytrzymałość pierwszego dnia szkoły o ósmej rano, może być zbyt wyczerpujące dla dzieci, które na co dzień nie mają wiele wspólnego ze sportem.

Osoba wykształcona w kierunku zdrowia nie wpadła na to, by najpierw sprawdzić naszą kondycję, zaproponować lżejsze ćwiczenia, zapytać, jak się czujemy, zapewnić nam komfort ćwiczeń. Nie wiedziała, czy zdążyliśmy zjeść śniadanie, wiedziała, że po biegu czeka nas cały długi dzień w szkole, w której nikt na lekcji nie da nam taryfy ulgowej za zmęczenie po gimnastyce.

Wiele z nas kończyło bieg wcześniej, mówiąc że im słabo, niedobrze, że boli je serce. Nauczycielka kazała nam usiąść na trawie i napić się wody. Nie przesadzać. To normalna reakcja organizmu. No i dostawałyśmy dwóję lub tróję. Pierwszego dnia szkoły. Bo nie byłyśmy w stanie przekroczyć własnych granic fizycznych.

– Przecież czas jest zapisany w zasadach, za taki czas mogę postawić wam dwóję, to stawiam – wyjaśnienie było krótkie.

Dlatego wiele z moich koleżanek przekraczało własne granice fizyczne, co kończyło się omdleniem krótko po powrocie do szkoły albo wymiotowaniem jeszcze na boisku. Chłopcy mieli z nich ubaw przez resztę roku, ale czego dziewczynki wychowywane na grzeczne i posłuszne nie zrobią dla dobrej oceny?

Pytam moją koleżankę, która chodziła do jednej z płockich szkół, czy pamięta niekomfortowe sytuacje ze swoich lekcji WF-u. – Przecież każda lekcja WF-u była dokładnie taka – odpowiada szybko.

– Wychodziłyśmy ćwiczyć na boisko, naprzeciwko którego był męski akademik. Chłopcy siadali w oknach i obserwowali nas, gwizdali, krzyczeli – domyślasz się co. "Szybciej, biegnij, ale cycki". Nauczycielka głupawo się uśmiechała i dodawała "niech się wstydzi ten, kto widzi" – streszcza Ola.

Na widok i bezlitosną ocenę nastoletnich chłopców (którzy już kilkanaście lat temu ideał kobiety budowali na wyobrażeniu z dorosłych czeluści internetu) nasze ciała wystawione były także na basenie. Pływanie było koszmarem, nie tylko przez strach przed wodą.

Było jasne, że każdy kostium, fałdka, niedogolona noga zostaną przez chłopców zauważone i bezlitośnie wyśmiane. Wiele dziewczyn od razu załatwiało sobie zwolnienie z basenu, bo zmycie makijażu wiązałoby się z pokazaniem trądziku, który był kolejnym powodem do krytyki.

Nieważne, czy byłyście za grube, czy za chude, wysportowane czy bez kondycji, nie było możliwości, żebyście przetrwały lata lekcji WF-u bez seksualizujących komentarzy na temat waszego ciała, które zakompleksione nastolatki zapamiętały często na całe życie.

Czy nauczycielki nie mogły raz pomyśleć, że ćwiczenie przed grupą buzujących od hormonów chłopców, którym nie mają odwagi zamknąć buzi, będzie dla nas niekomfortowe? Nie sądzę, bo większość z nich nie zwracała uwagi nawet na nasz stan fizyczny, a co dopiero na dyskomfort psychiczny.

Niesprawiedliwe ocenianie

Polski system oceniania nie jest sprawiedliwy i dostosowany do indywidualnych umiejętności uczniów – dziś wie to chyba każdy, ale potrzebowaliśmy lat, by przedstawiciele oświaty zaczęli to przyznawać.

Natomiast ocenianie na lekcjach wychowania fizycznego było kuriozalne. Każda z nas mimo różnej wagi, wzrostu, kondycji, możliwości zdrowotnych była oceniana według sztywnej tabeli, której parametry nie różniły się szczególnie od tej obowiązującej chłopców.

Posłuszne i potulne dziewczynki, z których większość spędzała czas w domu lub na dostosowanych do naszych możliwości aktywnościach fizycznych, nagle musiała robić brzuszki, biegać i wisieć na drążku zgodnie ze stoperem, nie zważając na granice własnego ciała. No i nie zapominajmy o akompaniamencie komentarzy kolegów i wuefistów, którzy w większości o zdrowiu mieli naprawdę niewielkie pojęcie.

– Pamiętam, że w podstawówce mieliśmy biegać na 100 metrów w parach. Wuefista nie dobierał nas zgodnie z umiejętnościami czy podobieństwem fizycznym, ale po nazwisku. Ja ważąca 30 kilo biegłam z chłopcem dwa razy większym ode mnie, który w tym biegu pobił rekord szkoły, ja dałam z siebie wszystko, a resztę dnia w szkole słaniałam się ze słabości. Wuefista wyśmiał mnie przy całej szkole, mówiąc, że jego babcia zrobiłaby to lepiej i postawił mi dwóję – tłumaczy moja znajoma.

Oceny z WF-u dla większości dziewczynek były traumą – rodzice naciskali na wzorową średnią, wiele z nas musiało walczyć o cenzurkę z napisem 5.00, a rodzice zupełnie nie rozumieli, jak "ocena z fikołków" może zniszczyć świadectwo córci-prymuski.

– Tłumaczyłam rodzicom z płaczem, że w tym roku nie dostanę nagrody, bo przez dwóję z WF-u nie będę miała średniej z paskiem. Oceny z WF-u były żartem! To moje możliwości fizyczne dyktowały, jak daleko rzucę piłką, ile razy się podciągnę, ile pobiegnę, zanim zrobi mi się słabo. Rywalizowałam z uczniami o innej kondycji i fizyczności i byłam wyśmiewana, bo dawałam z siebie sto procent – wyjaśnia.

Okres i zwolnienie od mamy

Wyśmiewanie ze strony kolegów, ćwiczenia ponad nasze możliwości i niesprawiedliwe ocenianie były wystarczającymi powodami, by większość z nas podjęła decyzję o unikaniu WF-u.

Pisałyśmy zwolnienia same, prosiłyśmy o nie rodziców, specjalnie zapominałyśmy stroju, tłumaczyłyśmy się okresem, ale to ostatnie były ryzykowną wymówką. Zdarzały się nauczycielki, które zaznaczały w zeszycie, kiedy która ma okres, żeby nie dać się oszukać. Były też takie, które nie uznawały takiej wymówki.

Jedna z moich wuefistek zapytała, jak chcę urodzić kiedyś dziecko, jak ból miesiączkowy mnie wykańcza. Nastoletnia dziewczynka miała więc nadwyrężać bolesne już ciało w imię przyszłego cierpienia? Skąd założenie, że w ogóle będę chciała mieć dziecko, ja byłam dzieckiem!

– Pamiętam, jak mimo moich oporów nauczycielka zapisała mnie na zawody pływackie, chociaż tłumaczyłam, że wtedy przypada mi okres. Faktycznie tak się wydarzyło, a ona kazała mi wyjść i pływać. Płakałam w szatni, mówiąc, że nie chcę wkładać sobie tamponu i że nie wejdę do brudnej wody – wyjaśnia moja znajoma.

Czego nauczył mnie WF?

Ze szkoły powinniśmy wynieść naukę, więc ja dowiedziałam się na WF-ie kilku rzeczy. Granice mojego ciała są nieważne, osłabienie, wymioty, ból są warte walki o ocenę. Twoje ciało zawsze będzie wystawione na widok publiczny i komentowane, dyskomfort jest normalny. Niezależnie od tego, jak się starasz, nie zostaniesz sprawiedliwie oceniony.

Gdy dziś słucham ironicznych komentarzy, według których dziewczynki boją się, że na WF-ie się spocą, zupełnie je rozumiem. W większości szkół nie ma prysznicy, a znając wyobraźnię nastolatków, nie wiem, czy korzystanie z nich kiedykolwiek byłoby bezpieczne.

Od dziecka jesteśmy uczone, by wyglądać schludnie, świeżo i zadowalać innych swoich wyglądem. Pamiętam, że chłopcy wychodzili z szatni zapoceni i z mokrymi od potu włosami.

My spóźniałyśmy się na lekcje, bo żadna nie chciałaby wejść spocona, z nieułożonymi włosami, rozmytym makijażem. Zbyt duże skupienie na wyglądzie? Tak zostałyśmy wychowane.

Na szczęście w liceum zmądrzałam i zrozumiałam, że... dla ocen nie warto ćwiczyć ponad swoje siły, być wybieraną do drużyny na końcu, wystawiać swoje ciało na komentarze i najzwyczajniej w świecie załatwiłam sobie całkowite zwolnienie z WF-u. Jak więc zachęcić dziewczynki do ćwiczeń? Skupić się na reformie lekcji, a nie zachęcaniu do nich uczennic.