Dramat na polskich porodówkach. Żaden szpital nie spełnił tych wymogów

Martyna Pstrąg-Jaworska
Z dokumentu Ministerstwa Zdrowia jasno wynika, że żadna porodówka w Polsce nie spełnia standardów okołoporodowych. To ogromny problem, bo wiele szpitali ma rocznie mniej niż 200 porodów - przez to personelowi brak doświadczenia, empatii oraz sprzętu medycznego.
Ponad połowa porodówek w Polsce nie zapewnia rodzącym godnych warunków do porodu oraz późniejszego pobytu w szpitalu. Unsplash
Poród w Polsce to często traumatyczne przeżycie. Okazuje się, że często jest to spowodowane złymi warunkami sanitarnymi, ale także niewłaściwą opieką nad pacjentką. „Dziennik Gazeta Prawna” sprawdziła, że aż 55 procent szpitali nie spełnia wymogów standardów okołoporodowych i nie gwarantuje rodzącym podstawowych praw, które mają.

Porodówki mają zbyt mało funduszy

Problemy wynikające z niespełniania standardów okołoporodowych wynikają z niewystarczających funduszy, złego wyposażenia szpitali oraz braku pracowników w szpitalach.


Program kompleksowej ochrony zdrowia prokreacyjnego w Polsce na lata 2021–2023, który prowadzi Ministerstwo Zdrowia, zawiera dokument rządowy, który mówi wyraźnie: w Polsce nie ma żadnego szpitala, który w 100 procentach trzyma standardy organizacyjne opieki okołoporodowej na najwyższym poziomie.

Problem z utrzymaniem standardów wynika ze zbyt małej liczby personelu i sprzętu, który jest odpowiedni. Dodatkowo ponad połowa szpitali nie zapewnia godnych warunków do odbycia się porodu, przez co pacjentki w czasie porodów nie czują się komfortowo.

Według krajowego konsultanta ds. ginekologii i położnictwa, prof. Krzysztofa Czajkowskiego, wszystko zaczyna się już na poziomie złej struktury sieci porodówek. Wiemy, że to z tego wynika problem, ponieważ od kilku lat funkcjonuje mapa oddziałów położniczych w Polsce. Z niej wynika, że istnieją szpitale, w których odbywa się poniżej 200 porodów rocznie.

Za mało szpitalnego sprzętu

Jeśli poród odbywa się siłami natury i nie ma komplikacji, to wszystko jest w porządku. Problem zaczyna się, gdy pojawiają się nieoczekiwane komplikacje, bo personel w takich mniej uczęszczanych miejscach nie ma doświadczenia w radzeniu sobie w trudnościami. Dodatkowo często oprócz wiedzy, brakuje też sprzętu - gdy jest mniej porodów, nie ma funduszy na sprzęt czy odpowiednią liczbę personelu na najwyższym poziomie.

Często w takich małych, rzadziej uczęszczanych szpitalach władzom nie opłaca się polepszać standardów, bo i tak muszą dokładać do utrzymania placówki - nie stać ich po prostu na lepsze warunki w szpitalu. Aż 75 procent szpitali ma za mało personelu, 70 procent nie ma odpowiedniego sprzętu, a 55 procent z nich nie gwarantuje pacjentkom godnych warunków do porodu.

Problemy z doświadczeniem i empatią

Personelu jest również zbyt mało, a chętnych do zwiększenia kadry szpitalnej również brak. Szpitale szczególnie odczuwają zbyt małą liczbę anestezjologów, a co za tym idzie - pacjentki nie mogą często otrzymać znieczulenia, ponieważ brakuje specjalistów, którzy mogliby je podać.

Wielu położnym i lekarzom brakuje nie tylko doświadczenia i wiedzy, ale części z nich przydałby się kurs empatii i dobrego wychowania. Rodzące często same muszą dopraszać się rzeczy, które należą do ich praw, a same położne i lekarze na porodówkach często używają niewybrednych komentarzy.

"Najczęstszym problemem zgłaszanym do nas przez kobiety jest brak empatii podczas rozmów z personelem medycznym. Szwankuje komunikacja. Kobiety są wyśmiewane, traktowane bez szacunku, muszą znosić niewybredne komentarze" - relacjonuje prezeska fundacji.

Jest lepiej, ale jeszcze można to poprawić

Rodzące i kobiety po porodzie to szczególne pacjentki, które trzeba traktować z najwyższym szacunkiem i empatią, a tych często brakuje położnym i lekarzom na szpitalnych oddziałach. Prezeska zaznaczyła jednak, że odkąd istnieje fundacja, przez 25 lat jej pracy zaszło bardzo dużo pozytywnych zmian.

"Porody rodzinne stanowią obecnie normę. Nie trzeba za nie płacić. Na większości oddziałów są sale jednoosobowe, więc nie trzeba rodzić "w tłumie" - zaznacza w "DGP" szefowa fundacji. Należy o problemach głośno mówić, pacjentki muszą dochodzić swoich praw konsekwentnie, by sytuacja poprawiła się jeszcze bardziej.