Wysłałam nastoletnią córkę do wakacyjnej pracy. Słyszę, że jestem wyrodną matką

Agnieszka Miastowska
Wakacje trwają dwa bite miesiące i nie rozumiem, czemu nastolatek, który ma dwie zdrowe ręce, miałby w tym czasie siedzieć w domu na kanapie i patrzeć w telefon. Dlatego już pod koniec roku szkolnego mówię córce, żeby wzięła się za szukanie wakacyjnej pracy. Ja nie będę dawać pieniędzy na jej zachcianki – tłumaczy w liście Magda.
Wysłałam nastoletnią córkę do wakacyjnej pracy. Dzieci muszą się uczyć Pexels

List czytelniczki

Moja córka ma 16 lat i to kolejne wakacje, w które będzie pracować. Od kiedy pamiętam, sama zachęcam ją do pracy – powinna nauczyć się, że pieniądze nie rosną na drzewach. Słyszę od niektórych, że jestem wyrodną matką, bo dzieci powinny się bawić, a nie pracować, ale czy to taka krzywda, gdy trzeba zarobić na własne wydatki?
Zuzka była zachęcana do pracy od początku. Jeździła do swojej kuzynki na wiśnie i truskawki, chodząc jeszcze do podstawówki. Wtedy to była dla niej trochę forma zabawy i odpoczywania przy pracy na wsi, ale dzięki temu miała już pieniążki na swoje wydatki. Oczywiście nie zmuszałam jej do tej pracy, ale zrozumiała wtedy, że czasem warto się zmęczyć.


Gdy miała 15 lat, poszła już do pracy w sklepie i przepracowała kilka tygodni, żeby odłożyć na ubrania, kosmetyki, rzeczy, które planowała sobie kupić. Teraz ma 16 lat i już w maju mówiłam jej, że i w tym roku powinna pójść do pracy i to na całe dwa miesiące.

Jest coraz starsza i potrzebuje coraz więcej rzeczy. Muszę jej dawać na korepetycje, bo zbliża się matura, zaczyna się dbanie o urodę, więc co chwilę słyszę o jakimś nowym kremie czy szmince. Zepsuł się jej telefon i wypadałoby kupić nowy. Nie uważam, żeby rodzice byli jednym wielkim bankiem bez oprocentowania.

Nastolatki, jeśli mają dwie zdrowe ręce i tyle czasu, ile zapewniają im wakacje, powinny zająć się czymś pożytecznym. Gdy widzę dzieci moich znajomych, które wstają o godzinie 13:00, bo całymi nocami grają na komputerze, po prostu ręce mi opadają.

Dorośli dziwią się, jak dzieci w dzisiejszych czasach mogą być takie roszczeniowe i wymagać od rodziców całej listy gadżetów i atrakcji z taką łatwością, jakby im się to po prostu należało. Jak to jak? Przecież sami ich tego uczycie!

Oczywiście jako rodzice powinniśmy zapewnić dzieciom warunki do nauki, odpoczynku, prywatność. Ale nie uważam, żeby nowy telefon (jeśli stary działa), nowszy laptop czy kosmetyki należały do rzeczy pierwszej potrzeby, na które mam ze swojej pensji odkładać.

Korepetycje z angielskiego są oczywiście ważniejsze, ale kosztują po prostu bardzo dużo, a nadal potrzebne są mojemu dziecku mimo tego, że na angielski chodzi do szkoły. To ono musi zdać dobrze maturę, a nie ja. Czy nie powinno brać odpowiedzialności za swoją przyszłość i swoje decyzje? Ja uważam, że tak.

Jej praca odciąża domowy budżet, poza tym uczy ją tego, ile naprawdę rzeczy potrzebuje. Bardzo szybko nauczycie się minimalizmu, gdy musicie wydawać swoje ciężko zarobione pieniądze. Zuzka jest już oszczędna, rozsądna, nie piszczy na widok ciuchów czy gadżetów elektronicznych, jak jej koleżanki.

Wie, ile co kosztuje, co jest jej potrzebne, ile pracy wymaga kupienie jednej rzeczy. Wiem, że gdy pójdzie na studia, będzie umiała pogodzić pracę z nauką i nie zadzwoni do mnie pod koniec miesiąca, jak córki moich koleżanek, mówiąc, że nie starczyło jej na czynsz, bo za dużo przejadła.

Dlatego posyłam moją córkę do pracy i zachęcam tego rodziców nastolatków. Jak się nie przewróci, to się nie nauczy, jak mówiła moja babcia. A jak nie zapracuje, to nie
zrozumie wartości pieniądza, nie oceni, czego potrzebuje, a czego nie, nie nauczy się przedsiębiorczości. Rodzice dziś narzekają, że w szkole jest za dużo teorii. Warto dać dzieciom taką praktykę.