Matki: "Wolę dziecko na smyczy niż pod kołami". Psycholożka zamyka usta zwolenniczkom szelek

Marta Lewandowska
Pisanie o smyczach dla dzieci, czy jak niektórzy wolą mówić - szelkach bezpieczeństwa, jest jak kroczenie po polu minowym. Temat nadal wywołuje wiele kontrowersji, niedawno za sprawą jednej z celebrytek, powrócił. Przejrzałam komentarze internautów, zapytałam o zdanie Dorotę Zawadzką i tak powstał ten tekst.
Fot. Facebook Dorota Zawadzka/Flickr

Lepiej na smyczy niż pod kołami

To koronny argument większości rodziców, którzy korzystają z tego rozwiązania. Internauci przywołują swoje doświadczenia z uciekającymi dziećmi. Wspominają, jak szelki zmieniły ich życie na lepsze. "45 lat temu jak też tak chodziłam z synem na spacer, nie było żadnej sensacji, ponieważ dużo kobiet korzystało z tego rozwiązania, a teraz afera" - czytamy w komentarzach i faktycznie, kilka dekad temu było to całkiem popularne rozwiązanie.


Jednak od tamtej pory, na szczęście, psychologia i pedagogika zrobiły ogromny postęp. Mimo to młode mamy nadal używają tych samych argumentów. "Super rozwiązanie. Dziecko ma swoją niezależność, ale jednocześnie jest bezpieczne. Poza tym nie wykręca mu się ręki do góry, co wcale zdrowe nie jest" - pisze inna internautka.

Wiele osób lubi pisać, że szelki krytykują rodzice jednego dziecka, albo tacy, którzy "wychowują melepety, a nie żywiołowe maluchy". Jednak prawda jest taka, że istnieje wiele rodzin wielodzietnych, również wychowujących dzieci energiczne, ciekawe świata, którzy szelek nie stosują. Zapytałam Dorotę Zawadzką o jej opinię na temat szelek.

Kto jest za to odpowiedzialny

- Powiedzmy sobie jasno, rozumiem rodziców głęboko zaburzonych dzieci, do których jest trudno dotrzeć, wytłumaczyć, że czasem posiłkują się tymi smyczami - mówi psycholog. - Jednak prawda jest taka, że czytając komentarze pod każdym takim artykułem można odnieść wrażenie, że większość dzieci jest zaburzona, bo rodzicom często jest tak wygodniej.

Dorota Zawadzka podkreśla, że oczywiście bezpieczeństwo dziecka zawsze powinno być naszym priorytetem, jednak dziecko na szelkach wcale nie uczy się bezpiecznych zachowań. - To jest takie zdjęcie z siebie odpowiedzialności. Bo rodzic trzyma koniec smyczy i może czytać wiadomości w telefonie, zamiast uważać na dziecko, a maluch sobie biega, tyle że smycz zdejmuje odpowiedzialność z obojga - mówi ekspert.

- Jeśli chcemy nauczyć dziecko, żeby nie uciekało, to nie przywiązujmy go, bo maluch zapamiętuje, że może biec, póki długość smyczy go nie ogranicza, a w końcu będziemy musieli, go z tej smyczy spuścić. Wtedy może naprawdę dojść do tragedii, bo dziecko pobiegnie przed siebie - zwraca uwagę Zawadzka.

Naucz mnie chodzić za rękę

Psycholog zwraca uwagę, że rodzice bronią się, że dziecko nie chce chodzić za rękę, tyle że zdaniem eksperta, tu trzeba pracować jak najwcześniej. - Trzeba zacząć od tego, że dziecko około dwuletnie zaczyna się od mamy oddalać i to jest zupełnie normalna sytuacja. Na to odchodzenie musimy dziecku pozwalać.

- Jeśli za każdym razem, kiedy dwulatek się ogląda, mama stoi tuż za nim, to ono chce odejść te dwa kroki, jeśli rodzic ciągle się przysuwa, to dziecko w końcu zaczyna biec - mówi Zawadzka.

Jak więc dać dziecku bezpieczną swobodę? - Ucząc je pewnych zachowań w bezpiecznej przestrzeni. Zacznijmy od zabawy w domu, jeśli maluch nie chce iść trzymany za rękę, to dajemy mu kontrolę, niech to dziecko trzyma nas za palec, czy chustkę, którą z jednej strony trzyma dziecko z drugiej opiekun - podpowiada Dorota Zawadzka.

Co istotne, psycholog poleca, aby taki trening "złap się- puść" przeprowadzać wiele razy w ciągu dnia po pół minuty, tak, aby dziecko się nie znudziło, żeby nadal była to dla niego forma zabawy. Jeśli dziecko opanuje tę sztukę w domu, poświęćmy trochę czasu, żeby przećwiczyć umiejętność na podwórku, czy placu zabaw.

- Często rodzice zarzucają mi, że każę im tresować dzieci, ale jest zdecydowana różnica, między treningiem nowej umiejętności a tresurą. Ta pierwsza jest potrzebna. To tak, jak z jedzeniem przy stole, nie rzucamy dzieci na głęboką wodę i nie uczymy ich podstawowych zachowań przy stole w restauracji, tylko w domu. W miejscu publicznym odcinamy kupony - zwraca uwagę psycholog.

Na spacer, a nie do marketu

Powszechnym błędem jest zabieranie dzieci na zakupy, zamiast na spacer w bezpiecznej przestrzeni. Dziecko, które wokół siebie widzi mnóstwo kolorów, migających światełek, słyszy obce dźwięki i doświadcza wielu zapachów, faktycznie może próbować uciekać. Zwłaszcza jeśli wcześniej nie przeprowadzono odpowiedniego treningu.

- Nie zabierajmy dzieci na spacer na ulicę, weźmy je do parku, na łąkę, na plac zabaw, niech posiądą podstawowe umiejętności w bezpiecznym otoczeniu - mówi ekspert.

Zaburzenia równowagi

Dziecko prowadzane w szelkach, nie uczy się samokontroli, równowagi, bo rodzic ciągle je pionizuje. - Zawsze zastanawia mnie, jak to jest możliwe, że rodzice, w znaczącej większości, przyjęli do wiadomości, że chodziki są złe dla rozwoju ruchowego dziecka, ale nie mogą pojąć, że z tymi smyczami jest podobnie - mów ekspert.

- Warto pamiętać, że wychodząc na spacer z dzieckiem, skupiamy się na nim. Jeśli maluch chce iść do gołębia, to podejdźmy z nim, zamiast je wiecznie powstrzymywać. W wychowaniu podążamy za dzieckiem, jednocześnie ucząc przestrzegania granic. Ale do tego nie służy smycz - kończy psycholożka.