"A sprzeda pani za dyszkę". Sprzedawanie rzeczy po dzieciach w sieci to niezły cyrk - oto dowód

Marta Lewandowska
"Szykuję się do przeprowadzki, przy okazji przeglądam ubrania i zabawki moich dzieci. Skoro i tak każdą z tych rzeczy muszę wziąć do ręki, postanowiłam te zbędne sfotografować i wystawić na serwisie sprzedażowym. Teraz ciągle odbieram dziwne telefony. Nie sądziłam, że ludzie potrafią być aż tak bezczelni" - zaczyna swój list Karolina.
Karolina nie nadążała odpowiadać na wiadomości, jednak niewiele rzeczy udało jej się sprzedać. Fot. Unsplash

Mnóstwo rzeczy na sprzedaż

Karolina jest mamą dwóch chłopców, jak sama przyznaje, uwielbia ich zasypywać prezentami, dzieci mają mnóstwo dobrej jakości zabawek, głównie drewnianych, od znanych marek. Młoda mama wybiera również odzież i obuwie polskich marek. "Nie będę ukrywała, jestem straszną snobką, jeśli chodzi o dzieci - mogę oszczędzać na sobie, ale nie na nich" - pisze.


"Przez blisko 10 lat mojego macierzyństwa zrobiło się tego bardzo dużo, postanowiłam więc sprzedać niepotrzebne rzeczy, zwłaszcza że wiele z nich wygląda, jak nowe. Chłopcy bardzo dbają o zabawki, a z ubrań wyrastają szybciej, niż są w stanie je zniszczyć" - tłumaczy Karolina.

"Zanim zaczęłam wystawiać ogłoszenia, przejrzałam te w serwisie, byłam przerażona, jakie łachmany ludzie wystawiają. Przed robieniem zdjęć wyprasowałam wszystkie ubrania, upewniłam się, że nie ma żadnych plamek i ubytków. Zabawki wyszorowałam. Ustaliliśmy z mężem, że każdą rzecz sprzedajemy mniej więcej za 30 procent ceny, którą zapłaciliśmy, chcieliśmy się tego szybko pozbyć" - pisze kobieta.

Telefon się urywał

Zainteresowanie rzeczami było ogromne, jednak to, co mówili potencjalni kontrahenci, wprawiło Karolinę w osłupienie. "Mieliśmy taki wózek, bardzo dobrej marki, kupiliśmy go na wakacje w Hiszpanii, jednak synowi nie przypadł do gustu. Leżał w pokrowcu w szafie dwa lata, wygląda, jak prosto ze sklepu. Zamiast ceny 2500 zł, która nadal jest aktualna, wystawiłam go za 700 zł i szybko pożałowałam" - wspomina.

Do Karoliny dzwonili ludzie, którzy mówili, że skoro cena jest zaniżona, to z pewnością wózek posiada wady, więc go nie sprzeda za taką kwotę, oni mogą wziąć za 300 zł, o ile Karolina dostarczy go do domu i... udowodni, że nie ma wad.

"Wózek w końcu sprzedałam sąsiadce, ale nie tylko z nim był kłopot. Jedna z kobiet zadzwoniła zapytać o ceny kilku rzeczy, głównie nowych, nigdy nieodpakowanych zabawek. Wymieniła 5 rzeczy, łączna kwota za nie wynosiła 620 zł, co było bardzo okazyjną ceną. Pani oferowała 200..."

Karolina załamuje ręce i wspomina, że kiedy odmówiła, kobieta najpierw zaczęła ją obrażać, mówiąc, że jest chciwą babą bez serca, a potem zaczęła płakać, że ona chciała kupić zabawki dla siostrzeńca, który złamał nogę i jest bardzo smutny. "Zaproponowałam, że sprzedam zabawki za 600 i pokryję koszty przesyłki, ale rzuciła mi słuchawką" - wspomina kobieta.

Weźcie się w garść

Większość ogłoszeń Karolina wycofała, rzeczy sprzedała znajomym. Jednak zaznacza, że ilość absurdalnych wiadomości, roszczeniowy ton nabywców i brak kultury bardzo ją zaskoczyły. "Wiem, jak to jest nie mieć pieniędzy, jakby zadzwonił do mnie ktoś rozmawiający ze mną normalnie, to pewnie na wiele tych ofert bym przystała, byle pozbyć się rzeczy. Jednak straszenie mnie, próby wyłudzenia i inne dziwne zachowania mnie przerosły" - przyznaje.

Kobieta zauważa, że wchodząc na konta niektórych osób, które próbowały z nią negocjować obniżenie ceny o 50 i więcej procent, zauważyła, że znaczna część z nich sprzedaje rzeczy dla dzieci starszych niż jej własne. "Pani rozpaczała przez telefon, że nie ma jeździka dla dziecka, który wystawiłam za 1000 zł, co było bardzo niską ceną, a sprzedawała identyczny dla starszego brzdąca za 2000 zł. Oczywiste jest, że skupuje rzeczy, wyłudzając zniżkę i sprzedaje za wyższą cenę" - podsumowuje Karolina.

Kobieta zauważa, że niestety oszustów nie brakuje, ale boli ją to, że żeby pozbyć się natrętów, sama musiała przestać być uprzejma. "Kiedy mówiła, że cena nie podlega negocjacji, zaczynali kombinować, kiedy się rozłączałam, dzwonili znowu, z różnych numerów, ta sama osoba potrafiła dzwonić pięć razy" - wspomina autorka listu.

"Już nigdy, ale to nigdy nie wystawię nic na sprzedaż w tym serwisie. Pytam znajomych, czy potrzebują, jak nie, wywożę do domu dziecka i wszyscy są zadowoleni" - kontynuuje swoją wiadomość Karolina.

Szanujmy się nawzajem

Niestety przygody Karoliny nie są przypadkiem odosobnionym. Jej znajoma wystawiła na sprzedaż biustonosze do karmienia, zdjęcia katalogowe, a także produktów rozłożonych na płasko, zasypały ją SMS'y z prośbą o przesłanie zdjęć jej biustu, bo ktoś chciał porównać go ze swoim...

"Zdarzało się, że po mojej odpowiedzi, że cena nie podlega negocjacji, tygodniami otrzymywałam obraźliwe wiadomości. Jak ich nie stać, to niech nie kupują, dość mam ciągłego tłumaczenia, dlaczego nie oddam należących do mnie rzeczy za darmo byle komu" - kończy swój list Karolina.