"38 dzieci i ja sama". Letni dramat przedszkolny powraca, urzędnicy odwracają oczy

Marta Lewandowska
Oddając dziecko do przedszkola jesteśmy pełni wiary, że maluch będzie pod należytą opieką. Jednak nauczycielki alarmują, że przedszkola w dużych miastach są przeciążone. Najgorzej jest popołudniu, albo kiedy w grupie trafia się dziecko z niepełnosprawnością. Wtedy nauczycielki nie mogą wyjść nawet do toalety.
Dzieci w przedszkolach jest znacznie więcej, niż przewidują to przepisy. Fot. Unsplash

Wszyscy i tak nie będą chodzić

Teoretycznie w przedszkolu powinno być maksymalnie 25 dzieci na jedną opiekunkę. Jednak to tylko teoria. Jak się okazuje w młodych warszawskich dzielnicach, pod opieką jednej nauczycielki często przebywa nawet czterdziestka dzieci.

Kiedy pytam jedną z moich rozmówczyń, jak to możliwe, mówi: "Normalnie, dyrekcja wychodzi z założenia, że i tak nigdy nie chodzą wszyscy, a rodzice cieszą się, że dziecko się dostało. Nikt nie marudzi, oprócz nauczycielek, ale my nikogo nie obchodzimy" - mówi Daria, która obecnie uczy grupę czterolatków.


Wtóruje jej Magdalena, która żartuje, że teraz jest w super sytuacji, jej sześciolatki są bardzo samodzielne i spokojne. "Kiedy po południu zostaję sama z nimi i dzieciakami z drugiej grupy, to mimo że jest ich ponad 30ka, mogę być spokojna, ale trzy lata temu tak dobrze nie było" - mówi nauczycielka.

Kobieta przywołuje sytuację, kiedy sama, będąc w ciąży, została po południu z łączonymi grupami trzylatków. "Pamiętam to, jak dziś, 38 dzieci, ja sama, a pani dyrektor o 16:00 zajrzała do sali i z uśmiechem się pożegnała. Przedszkole zamykaliśmy przed 19, więc na blisko trzy godziny zostałam sama, nie mogłam nawet pójść do toalety".

"Zresztą, zdarzało się, że w jednej małej sali miałyśmy tyle dzieci, że musiałyśmy na drzemkę wynosić stoliki na korytarz, żeby było gdzie postawić leżaki. Ale to standard, nie tylko w moim przedszkolu" - dodaje smutno.

Nikogo nie obchodzi, co dzieje się w sali

Daria wspomina sytuację sprzed kilku lat, kiedy w grupie miała dwoje dzieci ze spektrum autyzmu. "Byłyśmy z koleżanką we dwie w grupie, ale prawda jest taka, że na normalną pracę z całą grupą brakowało czasu, bo ciągle pilnowałyśmy tych chłopców" - wspomina kobieta.

Z jej opowieści wynika, że nie raz zdarzały się sytuacje mrożące krew w żyłach. Jeden z chłopców wykazywał autoagresję, więc uderzał głową o ścianę. "Robił to z takim impetem, że kiedy włożyłam rękę pomiędzy jego głowę a ścianę, połamał mi dwa palce. Dyrekcja, mimo wielu próśb odmówiła zatrudnienia nauczyciela wspomagającego. Tak, dzieci miały go w orzeczeniach o potrzebie kształcenia specjalnego, ale skoro nikt się nie upominał...." - moja rozmówczyni zawiesza głos.

Obydwie nauczycielki zwracają uwagę, że nauczyciele wspomagający są zatrudniani tylko do tych dzieci z orzeczeniem, których rodzice faktycznie stawiają dyrekcji ultimatum. "Do pomocy dostałyśmy na miesiąc panią z szatni, ale tylko dlatego, że szykowałyśmy przedstawienie z dziećmi dla różnych notabli. Pewnie nawet tego by nie było, gdyby nie to, że Tymek potrafił spacerować po parapecie i otwierać okna, na drugim piętrze" - dodaje Daria.

Nadgodziny to nasz chleb powszedni

"Moja koleżanka miesiąc w miesiąc ma po 40, a czasem nawet więcej nadgodzin, myślisz, że kiedyś je odbierze? Nie ma szans, bo musiałby przyjść ktoś na zastępstwo, a na to dyrekcja nie ma pieniędzy. Urlop w roku szkolnym jest niemożliwy, bo przecież za dużo dzieci, w wakacje dostajemy wolne, kiedy nam pozwolą, o planowaniu nie ma mowy" - mówi z kolei Karolina.

Kobieta przyznaje, że od razu, kiedy dyrekcja ustali urlopy zaczyna szukać kolonii, na których mogłaby dorobić. "To nie są wielkie pieniądze, bo za dwa tygodnie można dostać, np. 700 zł plus wyżywienie, ale to jedyna szansa, żeby coś odłożyć. Moje koleżanki, które mają dzieci, nie mogą pojechać z rodziną na wakacje, bo je po prostu na to nie stać, szukają innej pracy i odchodzą, bo nauczyciel tylko dokłada — przyznaje.

Wtóruje jej Daria, która wspomina, że nie dostała żadnego budżetu na dekoracje, na wspomniane wcześniej przedstawienie. A w ramach nagrody otrzymała zegarek za 40 zł. "Wiem, że liczy się gest, ale szczerze? Wolałabym dostać pieniądze na dekoracje".

Tu chodzi przecież o dzieci

Wśród wielu historii, które do nas dotarły, większość nauczycielek zwraca uwagę, że najbardziej bolą codzienne problemy. To, że dzieci z potrzebami nie dostają należytej pomocy, że nie ma na stałe na miejscu psychologa, brakuje nauczycieli wspomagających. "Gdyby cokolwiek złego się stało, to będzie nasza wina" - mówią nauczycielki. O wychodzeniu na plac zabaw, czy spacer nie ma więc mowy.

Zaznaczają, że tak źle jeszcze nigdy nie było, w niektórych placówkach dyrektorzy rozesłali do rodziców maila z prośbą, aby odbierali dzieci możliwie, jak najwcześniej, ze względu na braki kadrowe. grupy trzylatków o 14:30, czterolatki pół godziny później itd.

Jednak kiedy zapytaliśmy w Urzędzie Dzielnicy Śródmieście, skąd ta zmiana, otrzymaliśmy odpowiedź, że do żadnej nagłej zmiany nie doszło. Poniżej pełna treść odpowiedzi Rzecznika Prasowego Urzędu Dzielnicy Jakuba Leduchowskiego.

"Odpowiadając na Pani pytanie, uprzejmie informuję, że przedszkola w Dzielnicy Śródmieście pracują minimum 10 godzin dziennie. Opieka zapewniona jest śródmiejskim przedszkolakom co najmniej do godziny 17.00. Ze względu na liczebność oddziałów w godzinach popołudniowych, łączenie dzieci w grupach jest praktykowaną od wielu lat formą opieki.

Oświata, włączając w to poziom przedszkolny, stanowi priorytet władz Dzielnicy Śródmieście. Nakłady na nią to ponad połowa budżetu naszej dzielnicy. Nieustannie podejmujemy starania o to, by wzbogacać śródmiejską ofertę edukacyjną i utrzymywać pozycję stołecznego lidera".