"Wszystko ci prześwituje, kusisz facetów na ulicy". Mąż zabrania mi nosić krótkie sukienki

Agnieszka Miastowska
"Zaczyna się lato, a z nim kolejne awantury, które będzie mi urządzał mój mąż. Będę musiała się tłumaczyć z każdego stroju i zastanawiać czy sukienka, którą założę nie jest zbyt krótka, a bluzka nie prześwituje. I standardowo usłyszę, że kuszę innych mężczyzn na ulicy. Mam już tego dość" – pisze w wiadomości do nas Agata.
Mąż zabrania mi nosić krótkie sukienki. Mówi, że kusze mężczyzn na ulicy Pexels

List czytelniczki

Im dłużej o tym myślę, tym wyraźniej zaczynam dostrzegać, że Tomek od początku traktował mnie jak swoją własność. Gdy się poznaliśmy powiedział mi, że oczarowałam go swoją kobiecością – lekkim makijażem, długimi włosami, sukienkami.
Często podkreślał, że takich kobiet jak ja już nie ma, takich, które czekają aż mężczyzna otworzy im drzwi, podziękują za kwiaty, na randkę zaproszą do siebie i upieką ciasto. Zauważyłam też, że często porównywał mnie do innych kobiet. Nie przeszkadzało mi to wtedy, bo zawsze było to na moją korzyść.


Można powiedzieć, że oglądał się za kobietami na ulicy, ale żeby skrytykować ich wygląd. "Widziałaś jaki dekolt, sukienka, że majtki widać, co te dzisiejsze kobiety mają w głowach, cieszę się, że ty jesteś inna". Wydawało mi się, że to komplementy, że przecież to świetnie, jeśli partner tak mnie docenia.

Po ślubie jednak mimo że miałam wrażenie, że mój styl się nie zmienił, Tomek coraz częściej miał w stosunku do niego jakieś obiekcje. Zaczął sugerować, że nie powinnam się zbyt mocno malować. Nigdy jakoś specjalnie nie interesowałam się makijażem, więc wydawało mi się, że mój codzienny makijaż już jest lekki.

Uznał, że wystarczy mi makijaż rzęs i brwi, a mocniejszy makijaż jest odpowiedni raczej na wesela i jakieś wyjścia, na których będę z nim. Wydawało mi się to lekką przesadą, ale zgodziłam się.

Mam dość mały biust, dlatego lubiłam czasem zrezygnować ze stanika, ale nigdy nie nosiłam do tego prześwitujących bluzek. Mąż uznał jednak, że to niedopuszczalne i nie wyobraża sobie, żebym "świeciła biustem" na ulicy.

Prawdziwy koszmar zaczął się ostatniego lata, bo uznał, że nawet zakładając zwykłą letnią sukienkę robię to po to, żeby kusić mężczyzn na ulicy. Ciągle sugerował, że ktoś się za mną ogląda, że kogoś prowokuje i że "mężatce już nie wypada się tak ubierać".

Sytuacja sięgnęła absurdu, gdy usłyszałam od niego, że zbyt wyzywająco ubrałam się nawet na plac zabaw z dzieckiem, bo założyłam "obcisłe leginsy", które tylko podkreślają moje kształty.

Zawsze krytykowałam kobiety, które pozwalały swoim facetom wejść sobie na głowę, ale teraz sama nie wiem, co robić. Gdy próbuję mu tłumaczyć, że nie ubieram się i nie maluję, by przyciągnąć uwagę innych mężczyzn, a po prostu, by czuć się ze sobą dobrze, on odpowiada mi, że efekt jest ten sam, że zwracam uwagę innych, a nie powinnam, bo przecież już mam faceta.

Nie chcę rezygnować ze swojego stylu, więc kończy się to tak, że nawet jeśli zakładam dłuższą, ale kobiecą sukienkę, a potem słucham jego fukania i aluzji na temat tego, że idę z kimś na randkę. Gdy za to mam odwagę na spotkanie z przyjaciółkami, mogę już przygotować się na ciche dni lub awanturę, kończącą się podejrzeniami o zdradę.

Nie biorę ich zresztą na poważnie, bo myślę, że mój mąż nie boi się, że go oszukuje. On po prostu nie może znieść myśli, że chcę wyglądać kobieco i seksownie nawet sama dla siebie, a nie dla niego. Bo nie jestem jego własnością. A jeśli on nie może poradzić sobie z tą sytuacją, to nadal jego problem.

Mam wrażenie, że jeśli nadal będziemy kłócić się prześwitującą bluzkę i za krótką spodniczkę, on naprawdę będzie musiał zacząć się martwić. Nie innymi mężczyznami wokół mnie, ale brakiem jego samego.