Pogotowie odjeżdża bez zbadania dziecka po wypadku. Powód wzburzy niejednego

Marta Lewandowska
Latem wielu kierowcom wydaje się, że na drodze jest bezpieczniej, że można sobie pofolgować. Od razu przychodzi mi do głowy wierszyk dla dzieci "Prędkość na drodze, to nie zabawa, trzeba przestrzegać przepisów prawa". Ale list od Agnieszki, skutecznie pozbawia mnie złudzeń, nie każdy pamięta, że warto również latem zdjąć nogę z gazu.
Służby błyskawicznie zjawiły się na miejscu wypadku, ale ratownicy nie byli w stanie zbadać niepełnosprawnego dziecka. 123RF

Zamiast lodów, mnóstwo nerwów

Agnieszka i jej mąż w sobotnie popołudnie wsadzili dzieci do auta i pojechali na zakupy, w ostatniej chwili para zdecydowała, że kobieta do sklepu pójdzie sama, a dzieci pojadą z tatą na lody. Dwa kilometry od dyskontu jest lodziarnia, tuż przy plaży. Pogoda była piękna, więc dzieci się ucieszyły. Zwłaszcza Michał - 10-letni syn pary. Chłopiec ma autyzm, nie mówi.


"Nie wiem, czy minęło 20 minut od mojego wejścia do sklepu, miałam w koszyku dosłownie kilka rzeczy, kiedy zadzwonił Piotr" - pisze Agnieszka. Mężczyzna był roztrzęsiony, z jego wypowiedzi wynikało, że miał wypadek samochodowy. Jak się potem okazało, razem z dziećmi jechał z niewielką prędkością w korku, niestety, samochód za nim nie zwolnił, kierowca zagapił się na plażowiczów i wjechał z impetem w rodzinne auto.

"Siła uderzenia była tak duża, że fotel córki się złożył, wystrzeliły wszystkie poduszki, a tylne koło odpadło. Byłam tak roztrzęsiona, że zostawiłam zakupy i wybiegłam ze sklepu. Zadzwoniłam po przyjaciółkę. Mój syn jest dzieckiem szczególnej troski, bardzo emocjonalnie podchodzi do wszystkich nietypowych wydarzeń, wtedy, tylko ja jestem w stanie go uspokoić" - tłumaczy kobieta.

Na miejscu były już służby

"Choć przyjaciółka dotarła po mnie w kilka minut, okazało się, że na miejscu jest już pogotowie, kilka jednostek straży pożarnej, policja, a droga zamknięta w obie strony. Wysiadłam więc z auta i dalej pobiegłam pieszo. Koleżanka pojechała naokoło, żeby przedostać się do nas innym mostem. Kiedy dotarłam na miejsce, pogotowie już się zbierało".

Agnieszka przyznaje, że była w szoku i założyła, że skoro ratownicy odjeżdżają, to dzieci zostały przebadane i nic im się nie stało. "Kuba bardzo źle zniósł tę sytuację, płakał, podskakiwał, nie chciał odejść od naszego samochodu. Dla niego to była wielka tragedia. Mąż został na miejscu, żeby zaczekać na lawetę, a ja z dziećmi poszliśmy do samochodu koleżanki. Dopiero ona zobaczyła, że Kuba krwawi".

Nie dali rady go zbadać

Jak się okazuje, ratownicy zbadali młodszą siostrę chłopca, jego nie. Dziewczynka przyznała mamie, że nie mogli się z nim porozumieć i stwierdzili, że wygląda na całego, więc powinien wrócić do domu, żeby się uspokoić. Siostrę obejrzeli i przepytali, czy pamięta całe zajście.

"W tej sytuacji zamiast do domu, pojechaliśmy prosto do szpitala dziecięcego. Na szczęście okazało się, że rana jest powierzchowna, więc wróciliśmy do domu. Ale mam żal do ratowników. Uważam, że w tej sytuacji, kiedy dotarłam na miejsce, powinni jasno powiedzieć, że nie byli w stanie zbadać syna. A gdyby miał wstrząśnienie mózgu? Dobrze, że mieliśmy jak dotrzeć do szpitala, bo załoga karetki nie zaproponowała, że zawiozą nas na badania".

Jak wynika z relacji dziewczynki, która siedziała w samochodzie obok brata, badanie w szpitalu wyglądało zupełnie inaczej, niż to na miejscu zdarzenia. Ratownicy nie sprawdzili dzieciom choćby kręgosłupów, mimo że fotelik i siedzenie dziewczynki w wyniku uderzenia uległy zniszczeniu.

"Nie znam się na prawie, ale wydaje mi się, że tu doszło do poważnego zaniedbania. Nie życzę nikomu, żeby znalazł się w takiej sytuacji" - kończy Agnieszka.