Kościół odwraca się od wiernych. A dla kolejnych pokoleń ksiądz to postać fikcyjna, jak Batman

Marta Lewandowska
Znacie taką rymowankę "Idzie Grześ przez wieś"? Patrząc z boku na Grzesia, wiemy doskonale, czemu nie doniesie piasku, tylko Grzesia dziwi, że ten wysypuje się przez dziurkę w worku. Obserwując zaskoczenie niektórych ludzi, kiedy świat wygląda zgoła inaczej niż w ich subiektywnym odbiorze, widzę tego Grzesia.
Fot. Jakub Orzechowski / Agencja Gazeta

Zna Batmana, ale księdza już nie

Kilka dni temu na fanpage księdza Tomasza Białonia pojawił się wpis. Ksiądz przytoczył sytuację, która mu się przydarzyła. Kilkulatek na jego widok zapytał mamę, czy to Batman. Kobieta cierpliwie tłumaczyła dziecku, że to ksiądz, musiała też wyjaśnić znaczenie tego słowa. Kapłan przyznaje, że sytuacja z jednej strony go rozbawiła, a z drugiej zasmuciło go, że chłopiec zna bohatera komiksu, ale nie wie, kim jest ksiądz.

Rozumiem księdza, bo doszliśmy do momentu, kiedy dla kilkulatka bardziej realistyczny jest Batman niż kapłan, co poniekąd jest dziwne. Jednak z drugiej strony, czy trzyletnie dziecko wie, kim jest dekarz? A przecież mieszka w domu czy bloku, który ma dach. Nie można więc powiedzieć, że jest to zawód zupełnie abstrakcyjny dla naszych czasów, nawet jeśli dachów nie kładziemy codziennie.


Większość dzieci rozumie kim jest sprzedawca, czy rolnik, bo na co dzień korzystamy z ich pracy. Mamy z nimi regularną styczność, nawet jeśli nie bezpośrednio, to jednak zdajemy sobie sprawę z ich roli w naszym życiu. Oni też się od nas nie odżegnują, bo dzięki temu, że korzystamy z ich usług, oni zarabiają i tak żyjemy w pewnej symbiozie.

Rolnik nie obraża się na ciebie, bo nie jesz mięsa, nie odmawia ci sprzedaży warzyw, tylko dlatego, że nie jesteś w stanie skorzystać z pełnej oferty, tak jak fryzjer nie odmówi ci ścięcia włosów, nawet jeśli nie zechcesz robić u niego trwałej ondulacji. Każdy z tych zawodów funkcjonuje w naszej świadomości, bo pozwala nam na czerpanie z szerokiego wachlarza usług tego, czego akurat potrzebujemy.

Kościół nie znosi kompromisów

Instytucja Kościoła, jest bardzo zero-jedynkowa, tu nie można wybrać, tu bierzesz wszystko, albo nic. Nie podważam moralności ludzi wielkiej wiary, nie oceniam zasad, którymi się kierują, sama wychowałam się w katolickim domu, mimo że nigdy nie miałam głosu Violetty Villas, ani nawet Sanah, przez wiele lat śpiewałam w scholi. Czułam się częścią wspólnoty i posiadam niemałą wiedzę o nauce Kościoła.

Jednak wtedy uczono nas, że najważniejszym przykazaniem, jest przykazanie miłości, mówiące o miłości do Boga i do bliźniego. Jedna i druga miłość miała być bezwarunkowa, pamiętam godziny przegadane z księdzem Andrzejem o tym, że dostaliśmy wolną wolę, aby samodzielnie o sobie decydować. Mój nauczyciel religii z liceum był człowiekiem nie tylko wielkiej wiary, ale też posiadającym niezwykłą mądrość życiową.

Dwadzieścia lat temu głośno sprzeciwił się przełożonym, którzy konsekwentnie odmawiali ochrzczenia dziecka kobiety, która po kilku latach życia u boku oprawcy, zdecydowała się go porzucić i ułożyć sobie życie na nowo u boku innego mężczyzny. Kobieta w końcu była szczęśliwa i bezpieczna, urodziła dziecko i chciała je ochrzcić. Odmówiono jej, bo żyła bez ślubu (kościelnego).

Ksiądz Andrzej udzielił dziecku sakramentu, bywał w domu tej żyjącej "bezbożnie" pary. Z tego co pamiętam, miał z tego tytułu wielkie kłopoty. Ale wiedział, że jeśli Kościół nie pójdzie na pewne ustępstwa, nie wyjdzie naprzeciw młodym ludziom, to oni zaczną się od niego odsuwać, niezależnie od swojej wiary.

Sami nas odsuwają

I tak Kośćiół stał się tym Grzesiem, który przez dziurkę w systemie, którą jest odrzucenie pewnej części wiernych, zaczyna tracić zawartość worka. Piasek ucieka, bo nie ma podparcia w instytucji.

Takich historii, jak ta powyżej jest wiele. Kiedyś jeśli małżeństwo było nieudane, ludzie trwali w nim mimo wszystko. Często żyjąc pod jednym dachem z przemocowcem, który bił i poniżał przez wiele lat. Dziś świat wygląda inaczej. Kobiety mają odwagę kończyć nieszczęśliwe związki, zaczynać od nowa. Chciałoby się powiedzieć z czystą kartą, ale prawda jest taka, że nawet jeśli są wierzące, rozwód na zawsze wykreśla je z listy "dobrych katoliczek".

Nawet jeśli nadal posługują się zasadami, które wywodzą się z religii, to wszystko na nic, nie ma dla nich miejsca. Często (nie twierdzę, że zawsze) spotykają się z odmową przy chrzczeniu dziecka. Nie wiem, czy tak było w przypadku kobiety z opisanej przez księdza Białonia historii, ale to się rozlewa. Rozchodzi się w społeczeństwie niechęć do instytucji, które wykluczają.

Pisaliśmy już o osiedlach tylko dla bezdzietnych, tylko dla katolików, o hotelach bez dzieci... Każda z tych rzeczy opiera się na wykluczeniu i uwaga, instytucja, której istotą jest miłosierdzie także. Czy nie brzmi to trochę absurdalnie?

W ciągu ostatnich 5-6 lat zmieniło się wiele w społecznym odbiorze Kościoła i widzę to w swoim najbliższym otoczeniu. Coraz mniej młodych par, nawet bez przeciwwskazań nie decyduje się na ślub kościelny, nie chrzci dzieci. Wiele osób oficjalnie odchodzi z Kościoła, dokonując apostazji.
Choć Polska nadal jawi się jako kraj katolicki, to mamy wolność wyznania, nie każdy człowiek musi być wierzący, nie każde dziecko musi więc wiedzieć, kim jest ksiądz.

Czy to znak czasów

Poniekąd tak, czasów, w których żyjemy i czasów, w których każdy z nas może żyć według własnych zasad. Wierzę głęboko, że niezależnie od tego, czy powiemy dziecku, czym ksiądz różni się od Batmana, przekazujemy mu najważniejsze wartości. Pokazujemy, że nie każdego życie rozpieszcza, że nikt nie powinien czuć się wykluczony. Wystarczy otworzyć oczy.

Niezależnie od tego czy jest się kasjerką, dekarzem, nauczycielem, księdzem czy Batmanem.