"Chciałam zaręczyn, więc go na nie namówiłam". Oto historie kobiet, które same zażądały pierścionka

Agnieszka Miastowska
Dla wielu kobiet moment zaręczyn ma być ukoronowaniem związku, chwilą pełną magii i dowodem pełnego oddania, bo przecież oznacza to, że "ten mężczyzna chce spędzić ze mną całe życie". Niektórym dziewczynom tak bardzo spieszy się do oświadczyn, że postanawiają zostać narzeczonymi na własne życzenie, a raczej żądanie. Pokazać chłopakowi palcem, co powinien zrobić, a nawet dosłownie – zaciągnąć go do jubilera i wskazać, który model pierścionka kupić...
Pierścionek zaręczynowy często pojawia się na kobiecym palcu... z przymusu. Fot. Jesus Arias / Pexels

Poprosiłam o pierścionek – zaradna czy desperatka?

Gdy na początku zaczęłam szukać rozmówczyń do tego tematu, byłam dość sceptycznie nastawiona do pomysłu oświadczenia swojemu wybrankowi, że czekamy na zaręczyny.
Wydawało mi się to desperackie, niekobiece? Potem samą siebie zganiłam, bo przecież tyle mówię o feminizmie i równości kobiet, czemu więc oświadczyny nie mogą być pomysłem kobiety? Tylko dlatego, bo tak się przyjęło? Z drugiej strony namawianie mężczyzny, by ten kupił nam pierścionek, nie brzmi jak coś, co robią niezależne kobiety.


Czy kobieta, która mówi wprost " bierzemy ślub", jest desperatką czy po prostu dojrzalszą stroną związku, która podjęła dobrą dla obojga decyzje? Karolina swojego "natręctwa" nie żałuje.

– Z Piotrkiem byliśmy razem już 8 lat. Obiektywnie każdy powiedziałby, że to już najwyższy czas na zaręczyny, że na co my jeszcze czekamy. Tyle że zaczęliśmy być razem jeszcze w liceum. A 24 lata to przecież nie ostatni dzwonek na małżeństwo, mi jednak bardzo zależało – wyjaśnia.

Od "przymusu" do ślubu

Pamiętam Karolinę jeszcze z liceum, już wtedy ona i jej chłopak byli uznawani za parę idealną i przez te kilka lat niewiele się zmieniło. Zawsze mówili o sobie jak o spełnieniu swoich związkowych marzeń. Pojawiały się przyszłościowe rozważania o tym, co będzie kiedyś "po ślubie i z dziećmi". Ale o bardziej przyziemnym pierścionku mowy nigdy nie było.

– Mówię o tym trochę ze wstydem, ale wiem, że ja te zaręczyny wymusiłam. Jasne, do niczego go nie zmusiłam w sensie dosłownym. Ale mówiłam mu tyle o koleżankach, które już się zaręczyły, o tym, jakie modele pierścionków mi się podobają, pokazywałam nawet mój manicure, podkreślając, że do takiego pasowałby elegancki pierścionek. Wiem, to brzmi trochę żałośnie. A na koniec wytoczyłam argument ostateczny: może wcale mnie nie kocha, skoro z taką decyzją mu się nie spieszy – opowiada o swoich motywacjach.

– Tyle o tym gadałam, wysyłałam mu nawet zdjęcia pierścionków zaręczynowych i tłumaczyłam, jak chciałabym, żeby to wyglądało, że wreszcie to zrobił. Byłam niesamowicie szczęśliwa i on też. I jak sama wiesz, w te wakacje bierzemy ślub, a on momentalnie zaangażował się w przygotowania do niego – podsumowuje.

Karolina podkreśla, że nie boi się, że pan młody ucieknie sprzed ołtarza. Ona musiała podjąć "męską decyzję", ale skorzystali na niej obydwoje. –Wiem, że prędzej czy później to by się stało, ja po prostu przyspieszyłam jego decyzję – dodaje.

Sama poszła do jubilera

A męska perspektywa? Z historii Karoliny się o niej nie dowiemy, ale mam okazję porozmawiać z Łukaszem, który sam podkreśla, że pomysł o zaręczynach jego narzeczona "sączyła mu niczym jad do mózgu". Tak intensywnie, że wreszcie się zgodził.

– Powoli, ale ustawicznie sączyła mi ten jad do mózgu. Mówiła, że już tyle (pięć) lat jesteśmy razem, że już czas najwyższy, że ona nie będzie czekała na pierścionek bez końca! – wspomina.

– Punktem kulminacyjnym tych nagabywań był moment, gdy bez oporów weszła do jubilera i zmierzyła wymiar palca, żeby mi podać rozmiar pierścionka... To nie tak, że zgodziłem się po jednej takiej scenie – podkreśla.

Ze wspomnień Łukasza wynika, że działania jego przyszłej narzeczonej nie miały formy jednej rozmowy "dyscyplinującej". – To raczej wielomiesięczne podsuwanie mi tej myśli do głowy. A to wspomnienie o tym w galerii handlowej, a to na spacerze, a to po seksie. I tak w kółko, w kółko, w kółko. W końcu sam w to uwierzyłem i zrobiłem coś, na co ani ja, ani ona nie byliśmy gotowi – podsumowuje.

Na szczęście na fali namów narzeczonej Łukasz nie zdecydował się na pochopny ślub. A może dzięki zaręczynom ich związek skończył się szybciej, niż mogliby przewidywać.

– Dwa miesiące od zaręczyn nie byliśmy już razem. Tak bardzo się jej do nich spieszyło, że chwilę po nich postanowiła mnie zdradzić. Absurd, ale może ten pierścionek uświadomił jej, że dopiero kończy studia, że trochę za bardzo wyrwała z tym tematem do przodu. Pomyśleć, że po pięciu latach związku zaręczyny były raczej początkiem końca – podkreśla.

Albo zaręczyny, albo to koniec

Na koleżankę, która właśnie się zaręczyła, na to, że już wypada, na to że być może mnie nie kochasz – to sposoby delikatnej perswazji, a czasem manipulacji, do której posuwały się przyszłe narzeczone.

U niektórych jednak namawianie przyjęło formę jawnego szantażu. Natalia mówi mi wprost, dzisiaj już ze śmiechem: – Uważałam, że ten pierścionek mi się po prostu należał.

Jej historia związku była wręcz sztampowa. – Razem od czterech lat, oboje już po studiach, pracujący, a nasi znajomi zaczęli nam jednak w pewnym sensie odjeżdżać. Śluby, wspólne kredyty, dzieci... tylko my z Rafałem ciągle jak dzieci. Od imprezy do imprezy, a jedyne plany to te wakacyjne. W tym roku do Grecji samolot czy samochodem do Chorwacji? – wspomina.

W końcu wzięła sprawy we własne ręce.

– Powiedziałam wprost, że dłużej nie będę czekała. Że chcę mieć rodzinę, że chcę planować przyszłość. Że jestem zdecydowana i że go kocham. A na koniec zwyczajnie dałam mu ultimatum. Albo zaręczyny, albo to koniec związku. Szantaż. Ale miałam dosyć stania w miejscu – mówi Natalia.

Rafał według jej relacji w pierwszej chwili się oburzył, ale szybko przestał się "stawiać".

– On chyba poczuł, że nie daje mi w tej relacji tyle, ile powinien. Cztery lata razem, a wszystko, co my w sumie mieliśmy, to wspólni znajomi, wieczory przed Netfliksem i seks. To było dobre na studiach, ale my przecież mieliśmy wtedy już po 27 lat – przekonuje mnie.

I dodaje: – Miałam rację. To był impuls, którego potrzebował nasz związek. Chcę mieć rodzinę, wspólny dom, dzieci. Na co miałam czekać? Aż będę po trzydziestce i o to dziecko zrobi się po prostu trudno?

Jej chłopak – a właściwie narzeczony – pojawił się z pierścionkiem już po kilku tygodniach.

– Efektem ubocznym moich żądań była forma zaręczyn. Nie na wakacjach, nie w pięknym miejscu, tylko na zwykłym spacerze w parku. Do tego widać było po nim, że... czuje się niezręcznie. Ale dostałam to, co chciałam. A Rafał z czasem myślę, że zrozumiał moje powody. Dzisiaj szykujemy się do ślubu i jesteśmy szczęśliwi – kończy.