"Na pewno wejdzie ci na głowę". Jestem przewodniczką moich dzieci i nie będę za to przepraszać

Iza Orlicz
Niezliczoną ilość razy słyszałam, że jestem "za miękka” w stosunku do moich dzieci. Powinnam być bardziej stanowcza, surowa, mniej rozmawiać, a więcej wymagać, bo w przeciwnym razie dzieci "wejdą mi na głowę”. Czy rzeczywiście popełniam rodzicielski błąd? Nie sądzę.
Unsplash.com


Pierwszy raz usłyszałam, że rozpieszczam dziecko, gdy córka miała zaledwie… kilka miesięcy. Ktoś powiedział mi wtedy, że wychowuję "małą terrorystkę”, bo uspokajała się przede wszystkim na moich rękach, najlepiej gdy ją nosiłam lub bujałam.

To "podkopywało" moją pewność siebie


Później też wielokrotnie słyszałam, że dzieci "wejdą mi na głowę”, bo brakuje mi stanowczości, nie jestem surowa, pozwalam im na wyrażanie swojego zdania, a nie po prostu zarządzam: "ma być tak, jak powiedziałam”.


Oczywiście, te wszystkie uwagi, że postępuję niewłaściwie, "podkopywały” moją pewność siebie, zwłaszcza gdy byłam młodą mamą, ale postanowiłam postępować tak, jak podpowiadał mi mój rodzicielski instynkt. A on podpowiadał mi, że dziecko, nawet małe, należy traktować po partnersku. Wyjaśniać, tłumaczyć i rozmawiać, rozmawiać, rozmawiać, co czasem oczywiście wymaga morza cierpliwości.

Pewnie łatwiej wychowuje się dzieci, które są, jak to się kiedyś mówiło: "trzymane krótko”. Wiedzą, że rodziców trzeba bezwzględnie słuchać, a jakakolwiek dyskusja nie ma sensu. Wtedy rzeczywiście rodzic wydaje polecenia i nie doświadcza nawet ewentualnego buntu dziecka, które swoje frustracje kumuluje w sobie lub wyraża gdzie indziej.

Jestem "miękka" i co z tego?


Poszłam inną drogą. Pewnie bardziej wyboistą, bo dyskutowanie z dzieckiem i czasem przekonywanie go do swoich racji może być naprawdę męczące. Nigdy jednak dziecięcego "nie”, lub "uważam inaczej” nie traktowałam jako "wchodzenie mi na głowę”.

Wychowuję przecież małego człowieka, który ma prawo do swoich potrzeb, może wyrażać wszystkie, nawet te trudne emocje, choć już nie wszystkie zachowania (np. bicie) są akceptowalne, ma też prawo do swojego zdania.

Nie uważam, że gdy jestem empatyczna, a czasem może "miękka” w stosunku do moich dzieci, to one od razu wykorzystują sytuację i "wchodzą mi na głowę”. Jakbyśmy rywalizowali o przewagę, a przecież tak nie jest. Wiadomo, że to ja jestem przewodniczką w "naszym stadzie”, ale to nie znaczy, że muszę sprawować jakąś wyimaginowaną władzę w sposób surowy czy niepodzielny.

Partnerstwo krok po kroku


Moje dzieci mają wyznaczane granice, czasem je testują, ale to chyba normalne. Czy pozwalam na zbyt wiele? Nie wydaje mi się. Obdarzam je zaufaniem i na razie mnie nie zawiodły. Nie umiem też "dawać kar”. Raczej mówię, że ich zachowanie było nie w porządku, sprawiły komuś przykrość, powinny przemyśleć jak w takiej sytuacji mogłyby się zachować inaczej.

Czasem brakuje mi cierpliwości i myślę o tym, że chciałabym po prostu "rozkazać” im coś zrobić, ale czy nasze relacje byłyby wtedy tak bliskie i przyjazne? Czy nie byłby naznaczone jakimś rodzajem lęku np. przed karą?

Jestem z nich dumna, gdy po jakimś wybuchu złości, potrafią przyjść i powiedzieć: "przepraszam”. Robią to same z siebie, nie bo muszą, ale chcą. Budujemy nasze partnerstwo krok po kroku, to czasem prawdziwa przyjemność, a czasem ciężka praca, ale jestem zdania, że warto.