Za współczesnymi uczniami trudno nadążyć, a sprostanie ich wymaganiom to już wyższa szkoła jazdy. I kiedy zaczynam myśleć, że może z tymi osądami trochę przesadzam, otrzymuję list, który zasiewa we mnie ziarno niepewności.
Obiad na stołówce
"Moja uczennica zapytała mnie na stołówce, czy mogłoby być kiedyś na deser coś z ciastem kataifi. 'Bardzo lubię dubajską czekoladę, może dałoby się poprosić kucharki?' – powiedziała, a ja oniemiałam.
Pomyślałam, że to jakiś żart, ale ona mówiła całkiem poważnie. Dodała, że ma 'Dość budyniu, szarlotki i galaretki', bo to już jej się znudziło. Wtedy poczułam, jak wielka różnica dzieli nas, dorosłych, od dzieciaków wychowanych w zupełnie innym świecie. Dla nas, starszych, ciasto kataifi to coś egzotycznego, smakołyk, który można zjeść na specjalne okazje, może podczas wakacji czy w podróży. Ale dla niej to po prostu 'deser', którego oczekuje na szkolnej stołówce.
Zaczęłam się zastanawiać, co to wszystko mówi o dzisiejszym pokoleniu. Wychowujemy dzieci, które mają dostęp do wszystkiego, które podróżują po świecie, smakują nowych potraw, poznają kultury, ale czy w tym całym szaleństwie nie zapominają o prostych przyjemnościach?
Kiedyś w szkole na deser był budyń, kisiel, jabłecznik – smaki, które kojarzyły się z domowym ciepłem i tradycją. Dziś dzieci zamiast tego oczekują rzeczy, które zarezerwowane były raczej dla luksusowych restauracji czy wakacyjnych wyjazdów.
Czuję, że te młodsze pokolenia zaczynają żyć w bańce, w której wszystko jest dostępne od ręki. Na pewno można się cieszyć z tej różnorodności, ale z drugiej strony, co z tymi małymi, codziennymi rzeczami, które nie wymagają wielkich starań, ale mają swoją wartość w prostocie?
Trochę oburza mnie ta zmiana i też martwię się o przyszłość. Dzieci są teraz przyzwyczajone do tego, że jeśli czegoś chwilowo nie ma, to można to zaraz mieć. Jeśli nie ma ciasta kataifi, to przecież powinno się dać 'jakoś to zrobić'. Może jestem staroświecka, ale trudno mi nie dostrzegać w tym zjawisku pewnego niebezpieczeństwa".