"On go bije"- krzyczała inna mama o moim dziecku. Celowo się nie wtrąciłam i powiem ci dlaczego

Iza Orlicz
Chyba każdy rodzic był świadkiem nieporozumienia, sprzeczki czy kłótni między dziećmi na placu zabaw. Co robić w takiej sytuacji? Wtrącać się, rozdzielać czy zostawić same sobie? Powiem ci, dlaczego staram się nie interweniować.
Co zrobić, gdy dziecko kłóci się z innym na placu zabaw? Maciej Stanik


Plac zabaw ma służyć rozrywce naszych dzieci, ale często jest dla nich prawdziwą szkołą życia. I dobrze, bo to zwykle pierwsze miejsce, gdzie uczą się interakcji społecznych. Można też tam zaobserwować całą paletę rodzicielskich zachowań.

Niektóre mamy z oddali obserwują dziecko i reagują dopiero wtedy, gdy zaczyna z jakiegoś powodu płakać. Inne siedzą przy dziecku i tłumaczą mu, co wolno, a co nie (np. sypać piaskiem), jak i kiedy dzielić się zabawkami, w jaki sposób odbierać swoją własność. Jest to w pełni zrozumiałe, gdy mamy do czynienia z małymi dziećmi (mniej więcej do 2-3 roku życia), ale co w przypadku przedszkolaka?


On go bije


Miałam jedną tego typu sytuację, którą pamiętam do dzisiaj. Syn miał ok. 4 lat i bawił się z koleżanką, gdy inny chłopiec podbiegł do niego i zaczął strzelać w niego strzałkami z plastikowego pistoletu.

Siedziałam na ławce i obserwowałam rozwój sytuacji. Dla mnie była to niewinna zabawa, ale mój syn zareagował ze złością. Powiedział: "Proszę, nie strzelaj do mnie”, ale tamten chłopiec nie zareagował. Moje dziecko powtórzyło jeszcze dwa czy trzy razy: "Nie strzelaj do mnie”, a gdy tamten wciąż robił to samo, lekko szarpnął go za rękę z pistoletem.

I wtedy się zaczęło! Mama tego chłopca podbiegła do naszych synów i zaczęła krzyczeć: "On go bije! Tak nie może być! Co za zachowanie”. Wytłumaczyłam synowi, że szarpanie kogokolwiek nie powinno mieć miejsca, ale syn z płaczem powiedział: "Ale przecież prosiłem go, by do mnie strzelał”.

Chciał poradzić sobie sam


Z jednej strony uważam, że jako rodzice powinniśmy zwracać uwagę na wszelkie objawy agresywnego zachowania naszych dzieci (a w tym mieści się nawet lekkie szarpanie czy popychanie), z drugiej strony dziecko ma prawo bronić swoich granic. Mojemu synowi zabrakło umiejętności do rozwiązania tego problemu, ale cieszyłam się, że nie przybiegł od razu do mnie, skarżąc się na tego chłopca, a próbował samodzielnie poradzić sobie w tej sytuacji.

Czy postąpiłam słusznie, że nie interweniowałam od razu, gdy rozpoczął się spór mojego syna z tamtym chłopcem? Uważam, że tak, bo dzieci powinny próbować dogadywać się z rówieśnikami i przynajmniej do pewnego momentu rozwiązywać spory same.

Zrozumiałam to po rozmowie ze znajomą psycholożką, która powiedziała mi, żebym przypomniała sobie własne dzieciństwo. Czy moi rodzice wciąż czuwali nade mną? Czy włączali się w moje spory z innymi dziećmi, np. gdy ktoś nie chciał oddać mi piłki? Czy interweniowali, gdy pokłóciłam się z jakąś dziewczynką na placu zabaw?

Nie, gdy przychodziłam do nich po radę, mogłam usłyszeć, co według nich powinnam zrobić, ale nigdy pierwsi, z własnej inicjatywy nie interweniowali. Dzięki temu mogłam samodzielnie nauczyć się trudnej sztuki rozwiązywania sporów, współpracy z rówieśnikami, dyskusji, gdy się z czymś nie zgadzamy.

Gdy od razu biegniemy do dzieci, gdy tylko zaczynają się ze sobą sprzeczać, robimy im "niedźwiedzią przysługę”. Kiedy więc interweniować? Moja znajoma psycholożka mówi, że najlepiej czekać "do pierwszej krwi”. Oczywiście w przenośni, ale chodzi o sytuację, gdy dochodzi do takiej eskalacji konfliktu, w której mogłoby dojść do wzajemnej, niepohamowanej agresji (również słownej) między dziećmi.