"Bara-bara" i "płonące konary", czyli o 40-latkach, którzy nie nadrobili lekcji WDŻ

Agnieszka Miastowska
"Chcesz żeby twoja miała lepszy humor, to zrób jej wiesz co! Ten tego. Ja mam ci tłumaczyć? A od kiedy schudłeś to lepiej wam idzie? Nie wiesz gdzie? No z riki tiki ten!". Rozmówcy jakby posługiwali się jakimś szyfrem, ściszają głos, porozumiewawczo do siebie mrugają, a na sam koniec ryczą ze śmiechu. I to nie jest lekcja WDŻ-u w gimnazjum. To rozmówka ze spotkania 40-latków, którym zdecydowanie tych lekcji zabrakło.
Pokolenie, które krępuje się mówić o seksie. 40-latkowie o seksie Kadr z filmu "American Pie"

Bara-bara, ten teges, riki-tiki-tak

Jestem na imprezie z osobami w wieku moich rodziców. Chciałam napisać, że "nagle zaczął się temat seksu", ale to przecież nie było tak. Temat seksu ani nie zaczął się nagle, ani od początku nie było wiadomo, o co dokładnie chodzi, bo znajomym mężczyznom ten temat jak zwykle wyszedł z żartów.
I tutaj pojawia się pierwszy dysonans, bo z jednej strony sami w trakcie zwykłego grilla nad kiełbasą i piwem zaczynają rozprawiać o swoim życiu seksualnym, tematem, który nie powinien być tabu, ale jest jednak dość intymny, jak na spotkanie w dużym gronie znajomych.


Z drugiej, robią to z wyraźnym zawstydzeniem, co chwile śmiejąc się pod nosem, a przez gardło nie przechodzą im słowa, jak seks, penis czy pochwa.

I okej powiedzmy to głośno – większość z nas problem z mówieniem o seksie, bo słowa które znamy, kojarzą nam się wulgarnie, są zbyt medyczne albo po prostu inflantylne. Jednak to, co usłyszałam od znajomych 40-latków, zdecydowanie wzbogaciło mój słownik.

Jeden kolega pyta, kiedy ten drugi ostatnio doświadczył BARA-BARA, ten odpowiada mu, że już nie pamięta, ale marzy o TEN TEGES, jego partnerka ze śmiechem pyta czy to problem z NIEPŁONĄCYM KONAREM a ja już nie mogę wytrzymać. I nie wiem czy ze śmiechu, czy z poczucia żenady.

Chociaż jestem na tej imprezie najmłodsza, czuję się jak nauczycielka od WDŻ-u, która przyszła na lekcję o "pszczółkach i kwiatuszkach" i chce już na całą klasę powiedzieć: "dzieci używajmy słów penis, pochwa albo seks", ale wie, że, gdy tylko to zrobi, cała klasa zacznie ryczeć ze śmiechu i naprawdę długo się nie uspokoi.

Co najlepsze, połowa towarzystwa jest równie zażenowana jak ja, ale nie formą, a samym tematem rozmów. Niektóre kobiety słysząc, że ich partner zaczyna zwierzać się na temat ich "riki-tiki" mówią coś o zboczeńcach i każą mu się zamknąć.

A ja naprawdę zaczynam się zastanawiać czy jeśli podstaw z edukacji seksualnej nie zdobędziemy jako nastolatkowie, to są potem nie do nadrobienia?

Tabu czy nie-tabu?

Czy rozmowa o seksie w gronie znajomych jest nieodpowiednia, przesadzona, łamiąca zasady kultury? Zdecydowanie nie. A może raczej: zdecydowanie zależy to od formy i tego, czy rozmówcy chcą brać w niej udział.

Seks nie powinien być tematem tabu to jasne, ale znamienny jest fakt, że często w gronie 40 plus pojawia się on dopiero po kieliszku na odwagę albo jako temat niewybrednych żartów, które niby wszyscy uznają za żenujące, ale jednocześnie śmieją się z nich ukradkiem.

Ci sami wąsaci wujkowie, którzy w telewizji nie chcą widzieć "żadnych zboczeń" wygłaszają przy stole opiniotwórcze wykłady na temat tego, jak to kobieta powinna mieć na czym siedzieć i czym oddychać.

Ci sami ojcowie, którzy opowiadają zbereźne żarciki kolegom przy piwku, nigdy nie poruszą ze swoimi dziećmi tematu seksu i antykoncepcji, bo przecież się wstydzą, nie wypada, jak to tak – "o takich rzeczach z własnym dzieckiem?".

Rodzice wstydliwi bardziej niż dzieci

Mam zresztą wrażenie, że to samo dotyczy moich rodziców, że bardziej wstydzą się rozmawiać o seksie ze mną, niż ja z nimi.

Nie oczekuję, żeby seks był tematem rozmów przy niedzielnym obiedzie, ale czemu przy każdym około seksualnym temacie, który pojawi się w jakiejkolwiek dyskusji, musimy przed sobą udawać, że jako rodzice i dzieci nie mamy z tym nic wspólnego, nigdy nie widzieliśmy, nawet nie słyszeliśmy?

Gdy pytam moją mamę o to, ile wiedziała o seksie jako nastolatka, odpowiada mi, że myślała wtedy o nauce, a nie o TAKICH RZECZACH. To wypowiada ze zdecydowaną pogardą. Podział był więc jasny: porządne dziewczyny się uczyły, te złe uczyły się o seksie.

Dopiero gdy ciągnę ją za język, przyznaje, że żadnej edukacji seksualnej oczywiście w szkole nie było, a jej rodzicom także nigdy nie przyszło do głowy, by z nią o tym porozmawiać, więc ona nie traktuje tego tematu jako obszaru do zwyczajnej rozmowy. Jak masa osób z jej pokolenia.

W 2021 roku cofnęliśmy się zresztą do czasów, w których o edukacji seksualnej znowu można pomarzyć. Internet jednak działa, czemu więc przepaść w mówieniu o seksie pomiędzy pokoleniem milenialsów, a pokoleniem ich rodziców jest tak duża?

Nie ucz ojca dzieci robić

Mimo że moje pokolenie chodziło na WDŻ, to dowiedzieliśmy się tam maksymalnie, że prezerwatywy chronią przed ciążą.

Przyznajcie, że niezbyt odkrywcza wiedza, ale nauczycielka przynajmniej nie wstydziła się wymówić słowa "penis" na głos i nie była księdzem ani katechetką, co w polskiej szkole wcale nie jest takie oczywiste.

Z lekcji wiedzieliśmy więc niewiele, ale czytaliśmy "zakazane" rubryki w Bravo Girl, w których "czytelniczka Monika (15 l.) pytała, jak przygotować się do pierwszego razu". Źródło wiedzy nadal średnie, ale zawsze jakieś.

Potem Internet zaczął być szerokodostępny, ale poza kilkoma bardzo ogólnymi artykułami na temat seksu i oczywiście niewyczerpaną bazą filmów porno, nie było tam nadal rzetelnej wiedzy.

Trochę musieliśmy poczekać, aż wreszcie pojawiła się Anja Rubik ze swoim Sexed, Kasia co z tym seksem i wszelkie materiały z edukacji seksualnej przygotowane dla nastolatków, z których dowiedzieliśmy się nie tylko, że seks prowadzi do ciąży, ale czym jest świadoma zgoda czy orgazm.

Od naszych rodziców różniła nas wcale nie wrodzona otwartość, ale umiejętność i chęć szukania w Internecie i zdobywania wiedzy, którą oni w pewnym momencie sobie odpuścili. Są dorośli, wiedzą jak się robi dzieci — czego niby nie wiedzą o seksie?

Może ich wiedza dzięki doświadczeniu jest większa, może żadna. Dobrze byłoby po prostu, gdyby wiązała się z taką otwartością i umiejętnością mówienia o seksie, by umieli nie tylko opowiadać zbereźne żarciki przy piwku, ale nie wstydzili się o nim rozmawiać z własnymi dziećmi. A może to uda się dopiero pokoleniu millenialsów?