Rzuciłam stawanie na rzęsach i zaczęłam mówić "nie". Tak, skutki były bolesne

Marta Lewandowska
"Jeszcze się taki nie urodził, co by każdemu dogodził" mawiała moja babcia. Jako dziecko jej słowa traktowałam, jako uroczą rymowankę, nie wiedziałam wtedy, jak wielką mądrość babcia chce mi przekazać. Minęły lata, nim pojęłam, jak bardzo tymi prostymi słowami chciała zadbać o moje zdrowie psychiczne.
Zaśmiecanie głowy cudzymi problemami przynosi wiele szkody dla własnego zdrowia. Amanda Oleander/Facebook.com
Już w dzieciństwie miałam tendencje do rozwiązywania problemów ludzi wokół. Pomagałam koleżankom, które w żaden sposób nie planowały się odwdzięczać, na lekcjach, których wcale nie lubiłam, starałam się bardziej, tylko po to, żeby nauczyciel był zadowolony. Pod przykrywką dobrego wychowania, byłam zawsze uśmiechnięta i pomocna, choć z czasem zaczęłam czuć, jak mój pełen cudzych kamyków plecaczek, ciągnie mnie ku ziemi.

W dorosłym życiu wcale nie było lepiej

W każdej pracy szybko trafiałam na pijawkę energetyczną, która zrzucała ciężar swoich problemów a moje barki, słuchałam opowieści o nieudanych związkach, konfliktach z sąsiadami, trudnych relacjach z rodzicami i relacji z rozwodu kuzyna. Lubimy wierzyć, że karma wraca, więc wychodzimy z założenia, że warto zawsze słuchać innych, bo może sami kiedyś będziemy potrzebowali się wygadać.


Tylko ten czas na rewanż nigdy nie nadchodził, bo kiedy potrzebowałam się wygadać, Renatka, która jak mi się wydawało, właśnie podniosła się po rozstaniu z kolejnym narzeczonym, zaczęła przeżywać, że poznany w weekend na festiwalu przystojniak, nadal się nie odezwał. A ja stałam i patrzyłam na nią, nie wiedząc, jak jej powiedzieć, że skoro nie wziął od niej numeru telefonu, to raczej się nie odezwie.

Starałam się jej delikatnie to powiedzieć, ale Renia nigdy nie miała zwyczaju dopuszczania rozmówcy do głosu. To ona była centrum swojego świata i najwyraźniej uwielbiała brzmienie swojego głosu. Zwłaszcza w wersji dramatycznej.

Siało się jak zaraza

Moje przeświadczenie, że wszystkim trzeba pomóc, rozlewało się wokół. Mój partner nie zawsze chętnie, ale jednak ciągle biegał pomagać naszym znajomym, kiedy się przeprowadzali, remontowali mieszkania itd. Bo zawsze "tak wypada", bo "też kiedyś będziemy potrzebować pomocy". Problem polegał na tym, że kiedy potrzebowaliśmy pomocy, bo trzeba było przewieźć kanapę, to nagle wokół była plaga chorych pleców.

Absolutnie nikt nie był w stanie pomóc. Więc mąż sam przywiózł tę kanapę, naszym malutkim autem, sam też dźwigał ją na drugie piętro. Dał radę, ja nie mogłam mu pomóc, bo byłam w zagrożonej ciąży.

Bądź bohaterem swojego dziecka

Siedziałam z Młodym w piaskownicy, z resztą nie tylko z nim, ale też z masą innych dzieci. Nagle zobaczyłam, jak moje dziecko oddaje Władziowi czy innemu chłopcu bez słowa swoją ukochaną koparkę, po którą specjalnie tydzień wcześniej jechałam na drugi koniec miasta. Za argument wystarczyło, że ten chłopiec głośno wrzeszczał, że chce.

Zobaczyłam jak na twarzy mojego dziecka, maluje się smutek. Wstałam i zrobiłam coś absolutnie okropnego. Bez słowa wyjęłam koparkę z rączek obcego dziecka i oddałam ją mojemu synowi. Na zwykle rozgadanej ławce, zwanej pieszczotliwie lożą szyderców, gdzie siedziały mamy, babcie i opiekunki zapadła cisza. Władzio zrobił się czerwony ze złości, a w oczach mojego dziecka coś błysnęło.

Wiedziałam, że tu już raczej nie mamy "przyjaciół" ale tych kilka sekund, kiedy byłam bohaterką w oczach mojego dziecka, było warte stracenia sympatii kobiet, na których przecież wcale mi nie zależało. A jednak bawiłam się ciągle z dziećmi, które to one miały pod opieką, wsadzałam na zjeżdżalnię, huśtałam, kręciłam w czasie, kiedy one plotkowały. Poczułam się dziwnie wolna.

Żadna z par oczu, które w tamtym momencie patrzyły na mnie z pogardą, bo oto pozbawiłam dziecko zabawki, nie należała do osób, które były dla mnie ważne. Tupnęłam sama sobie nogą i powiedziałam "dość".

Trochę się przewietrzyło

Pierwsze co się zmieniło, to przestałam odbierać telefon od ludzi, którzy zatruwali moje życie swoimi problemami. Tylko po to, żeby sami mogli się lepiej poczuć, a nie po to, żeby podtrzymać relację. Nawet psychoterapeuci mają swoich superwizorów, którzy czuwają nad ich zdrowiem psychicznym. Zaczęłam więc filtrować dane.

Renia dość szybko przestała dzwonić, po tym, jak powiedziałam jej, że w zasadzie ma 37 lat i chyba czas najwyższy, żeby przestała żyć jak w "Jeziorze marzeń", bo jej dramaty są często przesadzone. Zaczęłam tłumaczyć ludziom, że nie mogę zawsze reagować na ich potrzeby, że nie mam ochoty zmieniać swoich planów, tylko dlatego, żeby im pomóc, jeśli to komplikuje życie moich najbliższych.

Przestałam też zabiegać o relacje, które podtrzymywałam z przyzwoitości, koleżanki ze studiów, które zawsze chciały się spotkać, ale nigdy nie dzwoniły pierwsze. Znajomi, którzy chętnie podrzucali nam swoje dzieci, ale nigdy nie pytali, czy nie przypilnować naszych. Ci wszyscy ludzie, którzy zapominali o nas, kiedy nie byliśmy potrzebni.

Zaczęli odchodzić, nie tylko Renia, ale też wielu innych, którzy lubili mówić, że są moimi przyjaciółmi. Nie byli i ja to podskórnie wiedziałam, ale nie miałam odwagi powiedzieć tego głośno. Skasowałam kilka numerów, zrobiłam nowoczesne porządki, kasując znajomych na Facebooku. Została garstka ludzi.

Do każdej z tych osób mogę zadzwonić o drugiej w noc i powiedzieć, że mam kłopoty. W słuchawce usłyszę "Podaj adres". Gdziekolwiek nie będę, wiem, że przyjadą. Polecam każdemu zrobienie porządków i stawianie granic. Mówienie "nie" w kulturalny sposób to asertywność, a nie niedostępność.

W relacjach niezależnie od tego, czy dotyczą rodziny, czy znajomych, zawsze trzeba stawiać siebie na pierwszym miejscu, bo bez odpowiedniej higieny umysły możesz nie dać rady dźwignąć swojego plecaczka z kamieniami. Zerwanie toksycznych relacji, jest jak wyjście na świeże powietrze, po długim siedzeniu w zaduchu.