Mieli "robić dzieci", a zaraz pozabijają się w domu. Pokolenia lockdownu nie ma i raczej nie będzie

Agnieszka Miastowska
Gdy rok temu świat został zamknięty, wielu naukowców przewidywało, że czeka nas prawdziwy "baby boom". Zapracowane pary wreszcie odpoczną od stresujących korpo, zbliżą się do siebie, a z braku innych rozrywek zwrócą się ku prokreacji. A za 9 miesięcy przywita nas nowe pokolenie. Pokolenie lockdownu. Zamiast "baby boom" wyszedł jednak raczej "baby doom". Bo wiele par, które w lockdownie zostały zamknięte w jednym mieszkaniu, zamiast o dziecku, zaczęły myśleć o... rozstaniu.
Starania o dziecko przerwał lockdown. Pokolenia koronawirusa nie będzie Pexels.com

Pokolenia lockdownu nie ma

Gdy tylko usłyszałam przewidywania o wielkim "baby boom" podczas kwarantanny, byłam mocno scpetyczna. Niektórzy porównywali przymusowe zamknięcie w domu do stanu wojennego, który zaowocował przecież znaczącym przyrostem naturalnym.
Zapominając zupełnie o tym, że to godzina policyjna, brak dostępu do rozrywki, szkolnictwa oraz pracy spowodował wzmożoną aktywność seksualną. A nie bez znaczenia był przecież fakt, że środki antykoncepcyjne nie były wtedy powszechne.


Jak ma się to do trwającego (z przerwami) od marca 2020 roku lockdownu? Podczas którego na home office pracujemy często więcej niż w biurze, internetowych rozrywek nam nie brakuje, a jeśli nawet mimo stresu i niepewności spowodowanej epidemią nasze życie seksualne odradza się, to antykoncepcja pozwala nam na odróżnienie seksu dla przyjemności od prokreacji.

Po lockdownie jak po wojnie – dzieci brak

Dane GUS rozwiewają wszelkie wątpliwości – zamiast baby boom doświadczyliśmy gwałtownego spadku narodzin i wysokiej liczba zgonów. W grudniu 2021 roku, czyli około 9 miesięcy od pierwszego zamknięcia, w Polsce urodziło się tylko 25,8 tys. dzieci. W styczniu, który zazwyczaj jest miesiącem przyrostu, jedynie 25 tys.

To 9 proc. mniej niż rok wcześniej. Poprzednio tak niski wynik odnotowano w listopadzie 17 lat temu. A liczba dzieci urodzonych od lutego 2020 do stycznia 2021 to 350 tys. Czyli najniższy wynik 12-miesięczny po II wojnie światowej. Pojawia się pytanie – dlaczego?

Dziecko? Nie w niepewnych czasach

Wiele par zrezygnowało ze starań o dziecko, obawiając się pandemii. I to pod każdym względem.

– Przede wszystkim bałam się wizji porodu z dala od bliskich. Wtedy na początku lockdownu to się wszystko zmieniało. Były momenty, kiedy mówiono o tym, że rodzące mają być w maseczkach? No horror. Ale poród to sam koniec drogi. A co z wizytami kontrolnymi u ginekologa, badaniami? Na początku marca bałam się wyjść do sklepu, a co dopiero do szpitala – wyjaśnia 28-letnia Paulina.

Dla wielu par początek lockdownu stał się także początkiem kłopotów finansowych. Trudno myśleć o dziecku, gdy zastanawiasz się, czy nie zostaniesz zwolniony z dnia na dzień, a o nową pracę dawno nie było tak trudno.

Zamiast o dziecku, myślą o rozstaniu?

Jednak wiele par porzuciło starania o dziecko z o wiele bardziej przyziemnych czy raczej wewnętrznych problemów.

Wspólne siedzenie w domu pozwala tak dokładnie poznać partnera, że zaczynamy zastanawiać się, czy nasza więź jest na tyle silna, że na pewno chcemy mieć z nim dzieci. Porozmawiałam z parami, które w czasie lockdownu od pomysłu powiększenia rodziny przeszły raczej do refleksji nad tym, czy w ogóle chcą nią jeszcze pozostać.

Michał, 33 lata: Dziecko długo było – że tak powiem – w orbicie zainteresowań żony. Ona miała jakąś taką dużą potrzebę, zresztą podpartą badaniami, więc ja z tym w ogóle nie polemizuję, żeby urodzić przed trzydziestką.

Ja z początku od tego tematu uciekałem. Najpierw był ślub, potem podróż poślubna, potem jeszcze po pół roku od ślubu planowaliśmy podróż, a w każdym z tych planów dziecko przeszkadzało.

W końcu ten etap podróży się zakończył, była wiosna 2020 roku, i w końcu – że tak to ujmę znowu – zajęliśmy się tematem na poważnie. To akurat zgrało się z pierwszym lockdownem, który w sumie nam służył. Widzieliśmy się częściej, mieliśmy dla siebie więcej czasu, uprawialiśmy więcej seksu. Ale to naprawdę więcej niż przywykliśmy przez lata związku.

Ale dziecka jak nie było, tak nie było. Kolejne miesiące to nie wychodziło, okres za okresem, żona w końcu się tym podłamała, że może nie możemy mieć dzieci. Temat jakby zszedł na dalszy plan. Przyszły wakacje, skończył się lockdown, znowu jakieś podróże, seks niby był, ale już nie z planem na dziecko.

W końcu przyszła jesień i drugi lockdown. I tym razem coś się zmieniło. Było inaczej niż za pierwszym razem. Z obydwojga wyszło ogólne zmęczenie. Raz, że pandemią. Dwa, że sobą.

Coś, co świetnie działało w pierwszym lockdownie, gdy na co dzień brakowało nam siebie, teraz stało się męczącym przymusem. Normalne stało się, że zaczęliśmy spędzać czas obok siebie. Ja w sypialni z telefonem w ręku, ona w salonie przed telewizorem z Netfliksem.
Pexels.com
Starałem organizować sobie czas tak, by w miarę możliwości lockdownowych być poza domem. I coraz częściej, gdy uświadamiałem sobie, że lubię spędzać czas bez niej, wracało do mnie pytanie, czy ja naprawdę tego dziecka chce.

Czy to nie jest tak, że mieliśmy ze sobą o czym rozmawiać, gdy mogliśmy razem wychodzić, dobrze się bawić, mieć wspólnych znajomych, spróbować jakichś aktywności razem? Ale jak zostajemy sami w domu, to nic tak wartościowego się nie dzieje. Starania przerwaliśmy parę miesięcy temu.

Ona może by jeszcze chciała, ja na razie nie. I to, co dzieje się na świecie jest ostatnim, co mnie obchodzi. Może gdyby nie pandemia, nie wiedziałabym, że naprawdę nie potrzebuję odgrywać roli ojca w życiu?

Natalia, 23 lata: U nas temat dziecka nigdy nie był "obgadany", ale zawsze był czymś naturalnym. To znaczy, że wiedzieliśmy, że w pewnym momencie po prostu zaczniemy się o nie starać.

Zaręczyliśmy się w wieku 19 lat, zamieszkaliśmy ze sobą wcześnie, ale mój narzeczony pracował po 10 godzin dziennie, gdy wracał do domu, był już padnięty. Chcieliśmy mieć czas dla siebie, ale w domyśle był ten plan na dziecko.

No i zaczął się lockdown. On nie mógł pracować zdalnie, ale ograniczyli liczbę godzin pracy do 6 dziennie, nie mieli zleceń. Ja byłam w domu non stop, jemu odeszły wyjścia na miasto z kolegami, jakieś sprawy, które w kółko miał załatwiać no i... Zaczęło się.

Jeszcze nie starania o dziecko, bo brałam tabletki, ale zakładałam, że na dniach je odstawię. Jeszcze minimalnie się wahaliśmy. Zaczęliśmy rozmawiać i on oczywiście cieszył się na myśl o słodkim bobasie. Ale potem w trakcie rozmowy powiedział coś o tym, że on nie będzie mógł zajmować się dzieckiem tyle co ja, bo przecież będzie zmęczony po pracy.

Trochę mnie zatkało. Dziecka jeszcze nie ma, a on zaczyna od tego, że nie będzie mógł się nim zajmować? Dni mijały na wspólnym siedzeniu w domu, a my zaczęliśmy coraz bardziej działać sobie na nerwy.

On nigdy szczególnie nie sprzątał ani nie gotował, ale wymawiał się pracą. Teraz miał o połowę więcej czasu, wymówki się skończyły, a on zachowywał się jak dzieciak. Zbierałam za nim skarpetki, wreszcie uznałam, że nie będę za nim latać ze szmatą i przestałam w ogóle sprzątać.

Spytał mnie, jak mogę chcieć mieć dziecko, skoro jestem tak nieodpowiedzialna. Jestem, bo nie chcę mu usługiwać. Im dłużej siedzieliśmy razem, tym bardziej miałam wrażenie, że nie mamy o czym rozmawiać.
Pexels.com
Gdy wracał do domu po dwudziestej, mieliśmy czas na wspólną kolację, jakąś bliskość, seks. Byliśmy za sobą stęsknieni, w weekendy po prostu się relaksowaliśmy. Gdy tego czasu zaczęliśmy mieć więcej, przestaliśmy mieć o czym rozmawiać.

Byłam zdeterminowana, co chwilę się godziliśmy i sprzeczaliśmy, ale wreszcie odstawiłam tabletki. Zaczęły się starania, ale często miałam wrażenie, że robimy to na siłę. W pewnym momencie zaczęliśmy rozmawiać o tym, kiedy wróciłabym do pracy po ciąży.

On uznał, że przecież im dłużej zostanę w domu z dzieckiem, tym lepiej, że on się na żłobek czy nianię nie zgadza. Wtedy wybuchłam.
Domem zajmowałam się ja, wizje o dziecku snułam głównie ja. A on mi potrafił powiedzieć dwie rzeczy: że on będzie w pracy i nie będzie miał tyle czasu na ojcostwo, ale że ja mam nie chodzić do pracy, tylko siedzieć w domu z dzieckiem?!

Tego dnia mieliśmy taką kłótnie, że zaczęłam się modlić, żeby te starania się nie udały. Gdy dostałam okres, to popłakałam się z ulgi. Nie zaczęłam znowu brać tabletek, ale rzadko już to robimy albo zabezpieczamy się w inny sposób. Temat dziecka zamknięty. A związku? Zobaczymy po lockdownie...

Marta, 37 lat: Z mężem staraliśmy się o dziecko już przed lockdownem. Nie chciałam nigdy, żeby różnica między dziećmi była dość duża, moja córka skończyła cztery latka i uznaliśmy, że to czas na drugie dziecko.

Starania oczywiście mogą trwać i rok, jak przy pierwszym dziecku, więc po prostu wypadło to na lockdown. To nie tak, że pandemia popchnęła nas do łóżka. Ale fakt śmialiśmy się, że zamknięcie nam w tym pomoże.

Obydwoje z mężem zaczęliśmy pracować na home office. Córka w pewnym momencie przestała chodzić do przedszkola i zaczęła mieć tam "zajęcia zdalne". Czyli dla nas jeszcze gorzej.

Dwie osoby w małym mieszkaniu, które ciągle wisiały na telefonie i nawzajem sobie przeszkadzały. Do tego dziecko biegające z tabletem i gadające z ciocią z przedszkola.
Musiałam pracować więcej niż z biura, bo nie było nawet godziny, żebym pracowała ciągiem.

Musiałam ciągle wstawać do małej, podział obowiązków, jak obydwoje byliśmy w domu, okazał się sto razy trudniejszy, niż jak pracowaliśmy na zmiany. On nigdy nie mógł odejść od komputera, ja musiałam. Wreszcie zaczęłam się zastanawiać, czy nie wynająć niani, no bo niby w domu, ale jesteśmy w pracy.
Unsplash
Córka wreszcie wróciła do przedszkola i mam nadzieję, że te pozostaną otwarte jak najdłużej, bo drugi raz sobie tego nie wyobrażam, ale ja zaczęłam się zastanawiać, czy mamy w naszym życiu czas i przestrzeń na drugie dziecko.

Czy wyobrażam sobie, tak jak do Zosi, wstawać do maluszka? Ja byłabym na macierzyńskim, a on w najlepszym razie siedziałby na home office i powtarzał, że mam ją wziąć do drugiego pokoju, bo on ma calla?

Nie wydaje mi się, żeby na lockdownie wyszło, że jesteśmy złym małżeństwem albo że do siebie nie pasujemy.

Ale może obydwoje jesteśmy trochę za starzy na drugie dziecko, może za bardzo przyzwyczailiśmy się do życia z głową w pracy. Na razie umówiliśmy się, że dajemy sobie spokój ze staraniami na siłę. A jak to wszystko się skończy, to się okaże, może dopiero po zmianie mieszkania na większe.

Po lockdownie okazało się, że jesteśmy złym małżeństwem?

Pary z którymi rozmawiałam, zastanawiają się, czy lockdown przyczynił się do ich problemów, czy może od początku byli źle dobrani. Zapytałam o to psycholog Monikę Dreger.

– Nie można na to pytanie odpowiedzieć jednoznacznie. Być może, gdyby przed lockdownem część par miała więcej czasu dla siebie, okazałoby się już wtedy, że nie są dobrane – wyjaśnia.

– Do mojego gabinetu przychodzą teraz pary, które po dłuższym wspólnym siedzeniu w domu zrozumiały, że nie są dopasowane. Mam wrażenie, że ta fala rozstań dopiero się zaczyna. I to jest jedna strona medalu, historia części tych rozstań, rezygnacji z dziecka – dodaje.

Druga strona to zwyczajne zmęczenie lockdownem, ale także zmiana oczekiwań co do związku, którą mogliśmy zauważyć właśnie wtedy, gdy lockdown nas zatrzymał. Dał nam czas i przestrzeń na większą bliskość z partnerem, ale także na przemyślenia.

Jak podkreśla ekspertka, problemy w związku są tylko efektem, należy skupić się na powodach. Zupełnie innym powodem porzucenia decyzji o dziecku jest zbyt małe mieszkanie, co zauważyliśmy dopiero, gdy zostaliśmy w nim zamknięci, czym innym wzajemna niechęć, którą czujemy spędzając razem czas.

– Jeśli nie dogadujemy się ze względu na podział obowiązków, to coś z tym można zrobić. Jeśli mieszkanie jest za małe, to też inny powód niż to, że nasz związek się zatrzymał. Mamy inne priorytety, inną hierarchię wartości w zależności od powodu – dodaje.

Niezależnie od powodów dzietność spada, a rozstań jest coraz więcej. Czy jest się czym martwić?

– Jeżeli w czasie lockdownu okazuje się, że nie jesteśmy dobrze dobraną parą, to ta decyzja o rezygnacji ze starań o dziecko jest przecież dobra. Warto mieć dziecko w związku, który jest szczęśliwy i dobrany. Jeśli związek jest niedobrany, to oczywiście nie warto zachodzić w ciążę, a raczej zastanowić nad tym, czy nie lepiej się rozstać – podsumowuje ekspertka.

Nie można jednak zapomnieć, że wiele osób, szczególnie wysoko wrażliwych, cierpi w czasie pandemii na depresję.

– W gabinecie słyszę, że zmęczenie zamknięciem w domu, frustracja z tym związana i niepewność co do tego, kiedy to się skończy, prowadzi wiele osób do depresji. I zdarzają się takie sytuacje, że związek jest dobry, ale depresja jest na tyle głęboka, że podejmujemy decyzję o rozstaniu. Dlatego warto sięgnąć do przyczyn problemów w relacji, a nie tylko patrzeć na efekty – dodaje psycholog.