Kobiety proszą ją o ratunek. Maria Prokop zdradziła, jak wyszła z nerwicy i stała się inspiracją
"Jestem ostatnią osobą, która mówiłaby, że jeśli masz depresję, nerwicę – idź na jogę czy na medytację. Nie, idź do lekarza i jeśli chorobę trzeba podleczyć, to zacznij brać przepisane lekarstwa. Praktyka jogi czy oddechu może być później sposobem, takim mostem, żeby wrócić do zdrowia" - o mental health, stygmatyzacji schorzeń psychicznych i sposobach na stres rozmawiamy z Marią Prokop.
- W Polsce schorzenia psychiczne, takie jak depresja, stany lękowe, nerwica to wciąż tematy tabu.
- Otwarta i szczera rozmowa na temat zdrowia psychicznego powinna stać się normą.
- Maria Prokop, instruktorka jogi zdradza, co jej pomogło, gdy zmagała się z nerwicą napadowo-lękową.
Rozmowa z Marią Prokop, instruktorką jogi, która kilka lat temu zmagała się z nerwicą napadowo-lękową. Prowadzi warsztaty oddechowe i medytacyjne.
Na swoich warsztatach dużo mówisz o mental health, czyli zdrowiu psychicznym. Czy to nadal temat tabu, czy coś się już w tej kwestii zmienia?
Mam wrażenie, że postrzeganie tego tematu faktycznie się zmienia. Coraz więcej osób, również znanych mówi otwarcie o swoich problemach ze zdrowiem psychicznym i bardzo powoli przestaje to być temat tabu.
Jeśli z pandemii covid wyniknie coś pozytywnego, to właśnie fakt, że chyba każdy już chyba słyszał o wzroście zachorowalności na różne schorzenia psychiczne, np. stany lękowe, depresję, nerwicę. Rośnie świadomość, że to nie jest nic wstydliwego, a szczera i otwarta rozmowa na temat naszego mental health jest potrzebna.
Ty nie wstydzisz się i mówisz o tym wprost, że zmagałaś się z nerwicą napadowo-lękową.
Tak, odkąd o tym opowiedziałam, dostaję mnóstwo prywatnych wiadomości od kobiet na Instagramie, które nie radzą sobie ze swoimi lękami, stresem, nie wiedzą, co powinny w tej sytuacji zrobić. Często boją się mówić o tym otwarcie.
Z jednej strony rozumiem je, bo ja sama spotkałam się z dwoma różnymi reakcjami. Gdy miałam szczyt mojego epizodu nerwicowego, to pracowałam w firmie, gdzie szefem był Amerykanin, starszy pan z ogromną kulturą osobistą i ogromną kulturą pracy. Powiedziałam mu o moim problemie, wytłumaczyłam, że nie zawsze mogę efektywnie pracować i potrzebuję więcej czasu w domu.
On był totalnie wyrozumiały, wspierający i nawet przez sekundę nie dał mi odczuć, że jest coś nie tak, a moje stanowisko jest zagrożone. Uruchomił wszystkie możliwe systemy wsparcia, żebym mogła jak najszybciej i w jak najlepszym stanie wrócić do pracy.
Dla mnie to było naturalne, bo ja wychowałam się w Stanach Zjednoczonych i to myślenie amerykańskie nadal jest mi bliższe. Tam jest większa świadomość tego typu schorzeń i nikogo się z tego powodu nie stygmatyzuje. Po kilku miesiącach mój szef odszedł na emeryturę, a zastąpiła go polska szefowa.
Szybko pożałowałam, że powiedziałam jej o moich problemach ze zdrowiem, bo przy najbliższej okazji wykorzystała to przeciwko mnie. Pewnie stąd nadal to temat tabu – nie dlatego, że nie chcemy o tym mówić, ale nie wiemy, czego możemy się spodziewać po innych.
Tobie pomogła praktyka jogi, świadome oddychanie, medytacja.
Tak, ale jestem ostatnią osobą, która mówiłaby, że jeśli masz depresję, nerwicę – idź na jogę czy na medytację. Nie, idź do lekarza i jeśli chorobę trzeba podleczyć, to zacznij brać przepisane lekarstwa.
Praktyka jogi czy oddechu może być później sposobem, takim mostem, żeby wrócić do zdrowia. To coś, co pomaga nam przetrwać różne momenty graniczne, które się pewnie pojawią i nie popadać znowu w ten najgorszy stan psychiczny. Dla mnie to są praktyki wspomagające, takie dobre kotwice, ale nie powinny być traktowane jako główne lekarstwo, przynajmniej nie przez wszystkich.
Jak rozpoznać, że to nasze napięcie, stres coraz bardziej się nam kumuluje? Jak zdać sobie sprawę z tych pierwszych symptomów, by pomóc sobie wcześniej?
W idealnym świecie, gdybyśmy myśleli o naszym zdrowiu psychicznym, to takie praktyki, jak joga, czy świadome oddychanie są działaniami profilaktycznymi. Dzięki nim nie pozwalamy na kumulowanie się stresu czy napięcia, bo codziennie dbamy o naszą higienę psychiczną.
Świadomie oddychając, medytując, rozciągając ciało dajemy wytchnienie naszej biednej przebodźcowanej głowie. Joga i medytacja dała mi to, że gdy już trochę podleczyłam się farmakologicznie, to wiedziałam, że jestem w stanie sama sobie pomóc. Miałam narzędzia, by radzić sobie, gdy przychodził gorszy okres - spadek nastroju czy większy stres.
Podkreślasz często, że kluczowa jest umiejętność obserwowania własnych myśli.
Tak, bo nasze myśli to czasem taki szalony pociąg, który pędzi bez opamiętania, a my siedzimy w środku i nie mamy nad nim żadnej kontroli. Tymczasem świadome oddychanie uczy nas panować nad tą sytuacją.
Zauważamy, że ten pociąg pędzi, ale wcale nie musimy do niego wskakiwać, nie musimy nim jechać. Wszyscy mamy czasem lękowe czy natrętne myśli, ale możemy je po prostu obserwować, bez nadmiernego identyfikowania się z nimi czy oddawania im kontroli nad naszym samopoczuciem.
Od czego więc zacząć to świadome oddychanie, które przełoży się na nasze mental health?
Jakbym miała wypisać taką receptę, to byłoby to 5 minut powolnych wdechów i wydechów, 2 razy dziennie przy jakimkolwiek rytuale higienicznym, bo każdy jakiś ma, np. myciu zębów, zmywaniu makijażu, kąpieli. To jest tak samo ważne.
Możesz te oddechy wykonać nawet w łazience, twój mąż i dzieci pewnie wiedzą, że jak już jak znikasz za jej drzwiami, to chcesz mieć spokój przez te 15-20 min. Usiądź na skraju wanny, możesz zamknąć oczy i poświęć 5 minut na wolne wdechy i wydechy. Na początek nie potrzebujesz żadnej bardziej skomplikowanej praktyki.
Nauczmy się kontrolować nasz oddech w świadomy, uzdrawiający dla nas sposób. Na początek najlepiej liczmy oddechy – przy wdechu liczymy do 2 lub 3, przy wydechu do 4 lub 6.
Gdy pooddychamy tak przez dwa tygodnie, to za chwilę jesteśmy gotowi liczyć do 4 przy wdechu i do 8 przy wydechu, a potem nawet 5 do 10. Zawsze dwa razy dłuższy wydech niż wdech. Wykorzystujmy każdą wolną chwilę na świadome oddychanie.
Pewnie znajdą się sceptyczne osoby, które powiedzą: "Co mi to da, to nie zadziała, jak oddychanie ma mnie odstresować”.
Zadziała, bo ewolucyjnie, na poziomie biologii nadal jesteśmy takim trochę jaskiniowcem. Wiele się jeszcze u nas nie zmieniło. Nasi przodkowie spędzali większość swojego czasu w stanie odpoczynku, skubiąc orzeszki i ten tygrys naprawdę nie przychodził codziennie (śmiech).
Od czasu do czasu musieli być w stanie gotowości – albo walczyć, albo uciekać, a potem znów następował spokój. Teraz jest odwrotnie. Bodźce, które nas otaczają i których sobie coraz więcej zapodajemy, wprowadzają w stan permanentnego alarmu. Do tego często lekceważymy sygnały płynące z ciała, bo często nawet ich nie zauważamy. A świadome oddychanie pomaga nam poczuć nasze ciało. Z czasem zaczniemy dostrzegać, że mamy ściśniętą szczękę, zaciśnięte gardło, bolący kark czy uczucie ciężkości ramion. Nie musimy planować jakieś 1,5 godzinnej praktyki dziennie, wystarczy kilka minut.
Na przykład podczas krótkich przerw pomiędzy kolejnymi codziennymi zadaniami do wykonania?
Oczywiście. Gdy prowadzę wykłady, to proponuję tzw. praktykę czajnika. Polacy lubią pić dużo herbaty, więc gdy już gotujemy tę wodę, to nie przeglądajmy w tym czasie telefonu, tylko oprzyjmy ręce o blat, zamknijmy oczy i róbmy wolne wdechy i wydechy. To samo, gdy jedziemy samochodem i staniemy w korku lub na czerwonych światłach. To dobry moment, by przez chwilę świadomie pooddychać. Tyle wystarczy. Spróbujmy i sami przekonajmy się, jaki to będzie miało pozytywny wpływ na nasze ciało i umysł.
Może cię zainteresować także: Zbadano, jak życie w Polsce w 2020 roku wpłynęło na naszą psychikę. Skala strat jest przerażająca