Twoja praca w biurze to nic w porównaniu z chaosem w domu. Tak wygląda mój dzień z dwójką dzieci

List do redakcji
Dobija godzina 17.00. Za chwilę mój mąż wróci z pracy. Zobaczy trochę porozrzucanych zabawek, obiad składający się z jednego dania na stole, dzieci bawiące się na podłodze i mnie w nieuczesanych włosach. I powie z pogardą "no i co ty dzisiaj robiłaś cały dzień". I wiecie co wtedy odpowiem? Pracowałam o wiele ciężej niż ty.
Praca zawodowa to nic w porównaniu z opieką nad dziećmi. Dzień z życia mamy Pexels.com
Myślę, że większość z nas choć raz spotkała się z takim zachowaniem.
Wy zostajecie w domu z dzieckiem, dwójką albo piątką. Mąż wychodzi do pracy. Po kilku godzinach wraca i jest w szoku.
Patrzy na nieporządek, żonę, która wygląda, jakby nie była zbyt wyspana i dziecko w brudnej bluzce. I pada to wiekopomne zdanie, retoryczne pytanie, które ma pokazać, że twoja praca jest niczym w porównaniu z tym, czym on zajmuje się na co dzień, a brzmi ono: NO I CO TY DZIŚ ROBIŁAŚ CAŁY DZIEŃ?

Nie ma dobrej odpowiedzi na to pytanie. Zajmowałam się dzieckiem, sprzątałam czy gotowałam to żaden argument. Usłyszycie wtedy, że zrobienie obiadu to godzinka, pralka pierze sama, rozwieszenie prania to 10 minut, a z dzieckiem wystarczy się pobawić. To prawie jak odpoczynek! I kto to umie lepiej niż matka?


"Pan z biura" nie zdaje sobie sprawy z tego, że to co nazywa bałaganem, jest już krajobrazem uprzątniętym po codziennej domowej bitwie. Batalii, której on nigdy nie ma szansy oglądać, bo w przeciwieństwie do mnie "jest w pracy".

Miałam okazję pracować na etacie biurowym. Teraz pracuję na "etacie kuro-domowym". I wreszcie powiem mojemu mężowi jedno: twoja praca jest niczym w porównaniu z chaosem, z którym walczę każdego dnia w domu.

Oczywiście nie uwierzy mi na słowo. W końcu według niego całymi dniami wyleguję się na kanapie, czasem przygotuję dzieciom coś do jedzenia i to koniec pracy, prawda? Zrobię więc mały plan dnia, żeby pokazać, jak wygląda dzień z życia mamy z dwójką dzieci.

5.00 Ja wstaję do karmienia półrocznego synka. Ty przewracasz się na drugi bok na łóżku. Nie mam o to pretensji, w końcu karmię piersią. Więc śpij, a ja zajmę się dzieckiem.

7.00 Ja wstaję po cichu. Nie chcę obudzić małego, 5-letnia siostra na pewno już nasłuchuje za ścianą, czy mama wstała. Zrobię ci małe śniadanie i może wezmę prysznic, dopóki jest czas.

7. 30 Kawa zalana, kanapki dla mężusia zrobione. Zmierzam do łazienki z nadzieją, że będę miała pół godziny czasu dla siebie.

Ale mały zaczyna płakać. Ty budzisz się i prychasz pod nosem, że wszędzie są porozrzucane zabawki. Ja zajmuję się porankiem najmłodszego. Ty jesz kanapki sam i obrażony hałasowaniem dzieci wychodzisz do pracy.

8-10.00 5 latka od rana jest zła, jej ulubiona bluzka była w praniu, więc podniosła krzyk, że innej dziś nie założy. Nie chciała kanapki z dżemem tylko jajecznicę, więc zrobiłam dwa śniadania.

Żadnego nie zjadła. Ja prawie też nie, bo w międzyczasie próbowałam posprzątać wczorajsze zabawki, pozostałości twojego śniadania i posegregować rzeczy do prania.

10-12.00 Dam sobie rękę uciąć, że jesteś już po trzech kawach i przerwie na pączka. Parę maili wysłanych, parę rozmów odbytych. Umawiasz się z koleżanką, z tą ładną koleżanką z pracy, o której wychodzicie na lunch.

Ja próbuję umówić się z 5-latką, co powinnam ugotować, by w ogóle coś zjadła. Półroczniak płacze w niebogłosy.

Chciałam się wykąpać, ale nie zostawię go płaczącego w łóżeczku. Trzeba zrobić zupę tak, żeby nikt nie został poparzony wrzątkiem, głodny albo nie postanowił pobawić się nożem do obierania ziemniaków.

14.00 Zupa stoi w garnku, pranie rozwieszone. Fajnie byłoby pobawić się z dziećmi, wstałam o piątej i powoli zaczynam być senna. Ale trzeba pojechać do sklepu. Pytanie brzmi: jak?

Ty jesteś aktywny na Facebooku, szef nie patrzy w monitor, więc lajkujesz śmieszne filmiki z kotami, piszesz do mnie, co będzie na obiad, mówisz, że na weekend umówiłeś się z kolegą z pracy. Czy nie mam nic przeciwko, żeby w sobotę zostać sama na wieczór z dziećmi? Chcesz się wyrwać. Nie, nie mam nic przeciwko.

15:30 W sklepie wszystko było dobrze. Prawie. Poza tym że 5-latka zaczęła kłaść się na podłodze, bo nie mogłam jej kupić tego, co chciała. Jakaś starsza pani powiedziała, że ją maltretuję. Co ze mnie za matka, że odmawiam dziecku.

Wreszcie pozwoliłam jej wrzucić do koszyka, co chce (córce, nie pani). Wracam do domu szybko, żeby posprzątać chociaż salon przed twoim powrotem.

17:30 Półroczniak zasnął, a ja prawie z nim. Starsza usiadła pobawić się tym, co wyprosiła w sklepie. Udało mi się ugotować zupę. Jestem z siebie dumna.

Chociaż czeka mnie jeszcze góra prania. Nie miałam czasu na odkurzenie czy mycie podłóg. Fajnie byłoby się wykąpać. No i może jakoś się uczesać. Tylko najpierw wypić kawę, bo od 12 godzin jestem ciągle na nogach.

Co ty zrobiłeś w tym czasie? Pracowałeś to jasne, miałeś stresujące rozmowy, niemiłego klienta, upierdliwego szefa? Pewnie tak. Ale miałeś też czas wyjść do pracy jak człowiek. Wykąpać się przed, użyć ulubionych perfum. Zjeść ciepłe śniadanie.

Wyjść na obiad ze znajomymi, zrobić kilka kaw, posiedzieć na Facebooku. Przeczytać parę artykułów w Internecie. Zrobić trzy przerwy na papierosa, bo nie będziesz 8 godzin siedział przy komputerze. Ja czekam w domu dumna, że udało mi się przetrwać kolejny dzień. Mieszkanie nie wygląda źle, a na ciebie czeka nawet obiad.

Zaraz wrócisz, trochę znudzony, trochę głodny z nadzieją na obiad, odpoczynek na kanapie, ujrzenie dzieci już uśmiechniętych, czystych i najedzonych. Wrócisz na gotowe.

I jeśli zaraz znowu spojrzysz na mieszkanie z politowaniem, zapytasz, czy nie mogłam się uczesać i usłyszę od ciebie "to co ty robiłaś cały dzień w domu", następnego dnia po prostu wyjdę. Zniknę na 8 godzin, napiszę kilka maili, wypiję kilka kaw. Wrócę i zapytam: co dzisiaj zrobiłeś w domu?