"Wreszcie moje ciało przestało być jedynie bólem". Powiem ci, jak się rodzi ze znieczuleniem

Aneta Zabłocka
W tym tekście nie przeczytacie suchych faktów o znieczuleniu w czasie porodu. To historia prawdziwego przeżywania jednego z najważniejszych wydarzeń w życiu kobiety. Odartego z dobrych wspomnień przez ból, ale też odczarowanego dzięki jednej ważnej decyzji.
Poród ze znieczuleniem: tak czy nie? Historia matki fot. 123rf
Ból odebrał mi radość z pierwszego porodu. Nie czułam i czułam za bardzo jednocześnie. Miałam wrażenie, że cały proces wydawania dziecka na świat odbywa się poza moją świadomością, a jednak ból był realny.

Tylko ból. Nie "cud narodzin". Na łóżku nie leżałam "ja", przyszła mama, ale obolałe ciało walczące o przetrwanie, nad którym kręcą się lekarze.


Wiem, że było na sali pięć osób, moja świadomość zarejestrowała tylko dwie.
Czytaj także: Czy jest płatne, czy jest bezpieczne? Wszystko, co musisz wiedzieć o znieczuleniu przy porodzie
Dobrze wspominam tę jedną jedyną chwilę, gdy cieszyłam się, że zaczynam rodzić. Byliśmy jeszcze w domu, siedziałam pod prysznicem i polewałam brzuch ciepłą wodą. Czułam ten dreszcz radości i podniecenia, że niedługo zobaczę swoje dziecko.

Na sali, gdy byłam obezwładniona przez skurcze i osamotniona w przeżywaniu bólu, walczyłam już tylko o przetrwanie. Każde kolejne badanie rozrywało moje ciało na strzępy. Każdy skurcz sprawiał, że miałam ochotę chodzić po ścianach.

Jak czytam, że prawdziwa "matka-Polka" rodzi bez wspomagaczy, bez znieczulenia wydaje na świat dziecko, to targa mną złość, bo to nieprawda, że cierpienie uświęca zamianę kobiety w matkę.

Ja przez mój ból nie byłam tak naprawdę obecna przy narodzinach mojego pierwszego syna. Został mi podany na ręce. Mnie omdlałej, która nadal pulsowała bólem. Płakałam, ale nie ze wzruszenia, które powinnam czuć na widok mojego syna, ale z rozpaczy niemożliwej do opisania, że zabrano mi to, na co tak czekałam.

Wiele miesięcy zajęło mi pogodzenie się z bólem psychicznym, który wywołał we mnie ten fizyczny. Dlatego przy drugim porodzie od razu zapowiedziałam, że życzę sobie znieczulenia zewnątrzoponowego. Położna powiedziała, że musimy czekać do 4 centymetrów rozwarcia.

Tylko 4 centymetry! Poprzednia "surowa" droga do 10 trwała kilkanaście godzin. Poród nie rozkręcał się, powoli spłycała mi się szyjka i powoli następowało rozwarcie. Bolało.

Tym razem miałam gaz rozweselający. Przez godzinę ratował mnie od szaleństwa.

Wszystkie tragiczne wspomnienia z pierwszego porodu wróciły do mnie jeszcze w domu. Jednak nie dałam się im zastraszyć. Wiedziałam, że tym razem chcę otrzymać znieczulenie. Tym razem ból nie odbierze mi świadomości i woli rodzenia.

Lekarz anestezjolog kazał pochylić się i wygiąć kręgosłup w łuk. Walczyłam w tym czasie ze skurczami i jak nigdy wcześniej przykładałam się do oddychania. Ulga była na wyciągnięcie ręki i nie mogłam pozwolić, aby coś przeszkodziło mi w drodze do niej.

Najpierw znieczulenie rozlało się tylko na połowę ciała. Pamiętam, że leżałam na prawym boku, by zadziałało też na drugą stronę. Mój partner trzymał mnie za rękę, a ja w błogości zauważałam, że jest najpiękniejszym człowiekiem na świecie.

Nirvana! Tak bym to określiła. Położyłam rękę na brzuchu. Tym razem nie bałam się go dotknąć, wiedziałam, że nie jest czystym bólem, a domem dla mojego dziecka.

Nie czułam ani nóg, ani skurczy. Zaczęłam rozmawiać z położną, zaczęłam się uśmiechać. Uczestniczyłam w narodzinach mojego dziecka, pierwszy raz świadomie.

Gdy przyszły skurcze parte, położna trzymała dłoń na moim brzuchu i mówiła kiedy przeć. Moje palce dotykały główki rodzącego się synka. Jakże żałowałam, że ominęło mnie to za pierwszym razem! To moje najpiękniejsze wspomnienie. Mokra główka mojego dziecka, którą muskam palcami.

Dzięki znieczuleniu nie miałam problemów z wzięciem noworodka na ręce. Miałam siłę, by je podnieść i tulić moje dziecko! Miałam siłę, by wejść pod prysznic i umyć się po porodzie.

Wreszcie miałam siłę, by płakać ze szczęścia!