Przejrzałam "Elle" i poczułam się obrażona. Okładka z Lewandowską to dopiero początek kompromitacji
Kobiety protestują. Wychodzą na ulicę. Od miesięcy dostają gazem po oczach, nakładką z błyskawicą na zdjęciu profilowym ryzykują utratę pracy, są atakowane przez media, Kościół i narodowców. Więc magazyn "Elle" podsumowuje rok 2020 numerem o sile kobiet. Na okładce... Anna Lewandowska, a w środku rady, jakiej szminki i perfum użyć, kiedy wybieramy się na protest. To moment, w którym hasło "kobieca prasa" staje się obraźliwe na poważnie.
Może cię zainteresować także: Te słowa wyzwalają wielką moc! 15 cytatów od silnych kobiet na ciężkie czasy
Bo od czasu, gdy sytuacja zmusiła nas do bezpośredniej walki o swoje prawa na ulicach, hasło "silna kobieta" zaczęłyśmy traktować bardzo poważnie i żeby na nie zasłużyć, nie trzeba być celebrytką, a raczej bohaterką dnia codziennego.
Czas oddać głos kobietom, które realnie walczą i potrafią wypowiedzeniem swojego zdania wprost, zaryzykować coś więcej niż utratę followersów. Annie Lewandowskiej się to nie przytrafiło, bo o proteście kobiet wypowiedziała się najbardziej zachowawczo, jak tylko było to możliwe.
"SIŁA KOBIET, to pielęgniarki, nauczycielki, matki, siostry, córki, i wszystkie inne 'ki', które walczą (nie nie tylko na ulicach o swoje podstawowe prawa) z codziennością za 'kobiece' stawki, za pobłażliwe spojrzenia, za protekcjonalny ton. To powinna być Twarz Waszej okładki!" — pisze na swoim Instagramie.
Kobiet wycieńczonych, obolałych, w ferworze walki, ze łzami w oczach. Łzami bezsilności albo łzami wściekłości. Kobiet, dla których w ostatnich miesiącach "popełnienie błędu" wiązałoby się z zupełnie innymi konsekwencjami niż dla wypowiadającej się z bezpiecznej pozycji celebrytki.
Chociaż nie... on mówi o tym, jak ulica dyktuje trendy i co będzie odpowiednim makijażowym outfitem, by radośnie i z pełnymi objętości rzęsami udać się na walkę o swoje prawa. "Elle" postanowiło podejść do kobiet w taki sposób, jakby jego głównym wydawcą był sponsor pod tytułem Patriarchat.
"Elle" posłużyło się podobnym chwytem. Autorka artykułu wskazuje, że "branża beauty staje po naszej stronie”, dlatego warto zaopatrzyć się w konkretne kosmetyki, które pozwolą nam podkręcić swój look przed protestem.
Pod tekstem widnieje reklama perfum (525 zł), tuszu do rzęs (125 zł) czy najtańszego w tej stawe lakieru do paznokci (44zł).
I obraz ten jest idealnym podsumowaniem tego, co "Elle" zafundowało nam w całym styczniowym numerze.
Kompletnego niezrozumienia potrzeb zwykłych kobiet, które w czasie pandemii tracą pracę, godzą home office z zajmowaniem się dziećmi albo walczą o życie pacjentów w szpitalach.
Kobiet, które nie zastanawiają się nad tym, czy szminka za 200 złotych o ekstrawaganckiej nazwie sprawi, że poczują się silne. Bo szminka za 200 zł to tylko szminka za 200 zł, a ich kobieca siła ma źródło zupełnie gdzie indziej.
"Nie wszystkie kobiety są debilkami, za jakie je macie. Reakcja na te okładkę, głośna, masowa, spontaniczna, mówi jedno: czas kręgów wzajemnej adoracji i promocji, siedzących we własnej bańce, lansujące znajome i koleżanki sponsorów, w kółko te same puste, pozbawione osobowości, gładkie i bezmyślne twarze i nazwiska, do znudzenia, do pierwszych torsji, właśnie się kończy" — pisze na swoim Instagramie.
"Elle" przypomina mi teraz ekspedientkę w jednym z tych ekskluzywnych sklepów, w których oceniają cię od wejścia i patrzą na ciebie z góry.
Bo to miejsce dla bardziej luksusowych klientek niż zwykła ty. Tam twoja siła drzemie w twoim portfelu. I z jednej strony gardzi twoimi zwykłymi ciuchami, ale z drugiej próbuje zagadać, bo przecież musi ci coś sprzedać. Tym razem się nie udało, a rewolucja kobiecej siły jest tak daleko, że nie uda się nigdy więcej!
Może cię zainteresować także: Nie ma mojej zgody na taki świat. Właśnie dlatego nie pytajcie mnie dziś o Strajk Kobiet