"Matka, żona, sportsmenka, bizneswoman. Jej kariera i styl życia od lat inspirują miliony Polek" — tak "Elle" wyjaśnia, dlaczego wybrało Annę Lewandowską na okładkę styczniowego numeru o sile kobiet. Inne zdanie na ten temat mają internautki, które pytają, gdzie była Lewandowska, gdy same walczyły o nasze prawa na ulicach. Na pierwszy plan w dyskusji wychodzi stwierdzenie: "To nie jest okładka na polskie nastroje".
Internautki są oburzone, Maja Staśko opisała dokładnie, dlaczego uważa, że Anna Lewandowska nie powinna pojawić się na okładce Elle, ale ja patrząc na zdjęcie żony Lewandowskiego, początkowo nie miałam żadnej konkretnej opinii.
Przecież od lat na kobiety roku, twarze okładek i fundacji wybierane są modelki, celebrytki, osoby, których osiągnięcia pozwalają, by mówić o nich "kobieta sukcesu".
I umówmy się, nikt nie bierze tego na serio. Rzadko są to postacie, z którymi przeciętna kobieta ma szansę się utożsamić. Porównać swoje problemy i swoje zwycięstwa do sukcesów gwiazdy. Dlaczego więc akurat ta okładka, ta postać, tak nas zabolała?
Bo zmieniła się definicja słów "siła kobiet". Bo od czasu, gdy sytuacja zmusiła nas do bezpośredniej walki o swoje prawa na ulicach, hasło "silna kobieta" zaczęłyśmy traktować bardzo poważnie i żeby na nie zasłużyć nie trzeba być celebrytką, a raczej bohaterką dnia codziennego. Czyli kim?
Anna Lewandowska nie boi się błędów?
Pod zdjęciem okładki na Facebooku "Elle" trwa dyskusja, w której internautki definiują, czym jest dla nich siła kobiet. Okładkowe hasło głosi: "Anna Lewandowska nie boi się błędów".
I to świadczy o jej sile. Jedna z komentujących zwraca uwagę, że podejmowanie ryzyka jest zupełnie czym innym dla "zwykłej Kowalskiej" niż dla osoby z pozycją Lewandowskiej.
"Nietrudno nie bać się błędów, mając jej pieniądze i poczucie stabilizacji. Poza tym samo hasło sugeruje, że błędy lub strach przed ich popełnianiem są czymś złym. 'Siła kobiet = nie bać się błędów'?! Nie podoba mi się. Ciężko także szukać inspiracji w jej osobie — tak oderwanej od mojej rzeczywistości. Szkoda, że nie wyszła na ulicę z nami, trochę wstyd" — czytamy pod postem.
Kobiety zarzucają również Annie Lewandowskiej brak jasnego stanowiska w sprawie czarnych protestów — inne odpisują, że jest "po prostu żoną piłkarza", czemu właściwie ma manifestować swoje poglądy?
I powiedzmy to wprost — nie chodzi tu o bycie klasistą i oskarżenie Anny Lewandowskiej o "bycie sławną i bogatą", a tym bardziej o bycie żoną wpływowego męża. To jawny seksizm – odbieranie kobiecie prawa do jej własnych sukcesów, które Anna Lewandowska bez wątpienia ma.
Jednak czy pisanie o niej, tak jak to zrobiło "Elle" – "motywuje, zaraża ambicją, determinacją i siłą" – naprawdę jest zasłużone? Czy wychodzimy na ulicę, inspirujemy się i zdobywamy motywację, patrząc na szczęśliwe życie pani X, która spełniła swoje prywatne plany, ale jej gadka o sile kobiet nie ma wiele wspólnego z naszą rzeczywistością?
Jak bumerang wraca temat pustych frazesów wygłaszanych przez Annę Lewandowską w czasie protestu kobiet. Jakie jest realne stanowisko żony Lewego w tej sprawie?
Anna Lewandowska a strajk kobiet
Lewandowska nie wychodziła na ulicę, nie wypowiadała się w mediach o strajku kobiet, zabrakło nawet nałożenia błyskawicy na profilowe czy (na szczęście) próby sprzedaży własnych produktów na Instagramie przy dodaniu hasztagu "strajk kobiet", co zdarzało się niektórym influencerkom o podobnych zasięgach.
Wyraziła jednak swoją opinię, dodając zdjęcie czarnego serduszka i długi opis, w którym tłumaczy, jak od lat wspiera kobiety swoją pracą trenerki, z drugiej strony podkreślając jednak "chrześcijańskie wartości, którymi kieruje się w życiu".
Wiele kobiet nie może jej tego wybaczyć. Przestrzeń 3 milionów followersów, na której miała możliwość do bezpośredniego wsparcia Polek w walce o ich prawa, poświęciła na dumny opis tego, jak jako trenerka i influencerka od lat motywuje kobiety, więc tym samym jest po ich stronie.
Ale nie za bardzo, bo przecież mogłaby się wtedy narazić tej części obserwujących, którzy są przeciw strajkom.
Samo serduszko jest symbolem niezdecydowania Lewandowskiej — ni to błyskawica, ni białe tło. Walczcie, ale nie krzyczcie. Wspieram was, ale sama popatrzę.
Cały post zabrzmiał jak eufemizm od: "Odwaliłam już swoją feministyczną robotę, nie powiem nic wprost, żeby nie wzbudzić kontrowersji".
Kobiety skomentowały to jasno. "Bardzo bezpiecznie z punktu widzenia PR. Nie mieszać się w politykę. Nie mieszać się w nic, ale wspierać. Czyli działajcie same, ale was wspieram" — czytamy pod postem.
Anna Lewandowska i fat-suit
Poprawność wizerunku Lewandowskiej na okładce Elle podważa także Maja Staśko, której trenerka groziła pozwem i karą w wysokości 50 tysięcy złotych. Aktywistka skrytykowała Annę Lewandowską, tańczącą w przebraniu grubej osoby, tłumacząc, że jej postawa przyczynia się do zawstydzania osób przy tuszy.
"Silna i inspirująca" Anna Lewandowska była jednak daleka od wchodzenia w polemikę z Mają Staśko i oddelegowała do tego prawniczkę z pozwem w ręku.
Staśko tłumaczy w swoim poście, że siłę kobiet widać na ulicach, a sportowy dorobek Anny Lewandowskiej zbudowany jest na wmawianiu kobietom kompleksów i wywieraniu na nich presji idealnej sylwetki. Dodała także swoją wersję okładki Elle z podpisem "Anna Lewandowska — siła kasy".
"Dlaczego właśnie Lewandowska pojawiła się więc na tej okładce? Cóż, prawdopodobnie dlatego, że Apart za to zapłacił. W środku znajdują się reklamy Apartu z Lewandowską, Wieniawą i Sochą. Wieniawa ma okładkę 'Gali', Lewandowskiej przypadło więc 'Elle'. Taka jest siła nie kobiet — ale siła kasy. Wszystko zostaje podporządkowane najbogatszym, którzy próbują sprzedać nawet nasze protesty" — czytamy w poście Staśko.
Anja Rubik zamiast Marty Lempart
Cała dyskusja o zasadność pojawienia się Anny Lewandowskiej na okładce Elle przypomina mi sytuację po opublikowaniu okładki "Vogue" z Anją Rubik.
Aktywistka Karolina Micuła napisała post, w którym pyta, dlaczego próbujemy "sprzedawać" strajk kobiet wyłącznie sławnymi (choć w przypadku Anji Rubik oczywiście zasłużonymi) twarzami i zapominamy o tych, które stoją na zapleczu. Ale na ulicy są w pierwszej linii strajku.
"Dlaczego boi się wziąć na okładkę Marta Lempart, skoro w środku to z nią znajduje się wywiad? Skoro to ona jest Liderką OSK od samego początku? Dlaczego duże pisma boją się Kobiety o nienormatywnej urodzie, która w dodatku lubi siebie i w pełni akceptuje? Dlaczego boją się Moniki, która wygrała z rakiem i nie ma piersi? I wreszcie — dlaczego CIĄGLE KTOŚ (media) przypisują dokonania Aktywistek Strajku Kobiet innym osobom?" — pyta Karolina Micuła w poście.
I nie chodzi tu wcale o wypromowanie Marty Lempart czy nawet jakiejkolwiek innej działaczki. Ale oddanie należytej przestrzeni kobietom, które są bohaterkami dnia codziennego.
I jasne, ktoś powie, że Anja Rubik jest po prostu w kanonie, jest rozpoznawalna, niech ona pojawi się na okładce, a wywiady z najbardziej zaangażowanymi kobietami będą w środku.
I w taki sposób spychamy mniej ładne buzie na drugi plan i po raz kolejny pokazujemy — każdy temat można sprzedać, nieważne co robisz, a jak wyglądasz i jak bardzo rozpoznawalny jesteś. I w ten sposób wracamy do okładki "Elle" z Anną Lewandowską.