"To przedszkole mnie wykończy! Dostaję zadania z podstawy programowej i nawet ich nie otwieram"

List do redakcji
Rodzice przedszkolaków w czasie pandemii mają okazję (jak nigdy wcześniej) przekonać się, co robią ich dzieci w placówkach. To właśnie teraz dostają maile z zadaniami od nauczycieli. Jak dzieci uczą się liczyć? Jakich czytanek słuchają? Jak wyglądają ich karty pracy? Niektórzy rodzice łapią się za głowy...
Co nauczyciele z przedszkoli zadają dzieciom w czasie epidemii koronawirusa? fot. 123rf
Do redakcji MamaDu napisała pani Monika, mama 5-latka. Opowiedziała nam o swoim rozgoryczeniu i rozczarowaniu, jakie budzi w niej kontakt z przedszkolem. Dlaczego?

"Mój syn nie chodzi do przedszkola od połowy marca. Od tamtej pory dostajemy jednego maila na tydzień od pań. To plan z listą zadań.

Na pierwszy rzut oka nie wygląda źle, bo są tam aktywności z każdej sfery rozwoju dziecka. Zabawy ruchowe, język angielski, logopedia. W załącznikach dostajemy skany kart pracy, które normalnie dzieci robią na zajęciach.

To był dla mnie pierwszy szok. Te dzieci mają po 5 lat, praktycznie wszystkie znają alfabet i sprawnie liczą dalej niż do 10. Wiem, bo znam się z rodzicami. Córka znajomej potrafi sama wiązać buty, nawlekać koraliki na nitkę, mój syn potrafi czytać po sylabach.


A w kartach pracy ich zadaniem jest rysowanie po śladzie jakichś nudnych, banalnych wzorów! Albo kolorowanki: na Wielkanoc było to ogromne jajko w kropki i trójkąty... Serio? To jest wyzwanie dla 5-latka?

Manualnych zadań nawet nie ruszamy, są spóźnione o jakieś 2 lata i nie ma w nich nic, ale to absolutnie nic ciekawego. Z kolei zadania z matematyki na cały tydzień robimy w 7 minut naraz. Młody zasuwa do 100 bez potknięcia, a na kartach pracy ma liczyć do 5 krokusy i sasanki i wpisywać nawet nie tyle cyfrę w odpowiednią kratkę, co odpowiednią liczbę kreseczek...

Są czytanki: o naturze, o wiośnie, a w niej spostrzeżenia, które ma dziecko w wieku 3 lat. To nie jest tylko moja refleksja. Wielu rodziców z naszej grupy myśli dokładnie to samo. Dodam, że syn chodzi do przedszkola samorządowego.

Od licznych znajomych wiem, że w innych placówkach jest podobnie. Nasze dzieci pytają nas, skąd się biorą chmury, wiedzą, czym jest układ słoneczny, znają nazwy dinozaurów lepiej niż dorośli, używają słów w stylu 'stabilizacja', a w przedszkolu każe się im liczyć do 5 i słuchać 'edukacyjnych' piosenek o kaczuszkach...

Te maile przestałam odbierać, kiedy zadaniem na któryś tydzień było nauczyć dziecko myć zęby. Nie przesadzam. Dzieciom, które mają komplet mleczaków od 3 lat i robią to samodzielnie od 3 lat!

To nie jest tak, że jestem super ambitną matką, która stawia swojemu dziecku poprzeczkę wysoko. Z kolei mój syn nie jest wybitnie uzdolniony. W rozwoju nie wyprzedza rówieśników, wszyscy są raczej na równi. Oczekuję jedynie, że oferta oświaty będzie odpowiedzią na możliwości dziecka.

Nie jest! Podstawa programowa jest bardzo spóźniona i jest podana w wybitnie nudny sposób. Przedszkole nie nadąża za dziećmi, za ich zainteresowaniami i rozwojem. Infantylne podejście, nieciekawe polecenia, odtwórcze zadania – jeśli dziecko się do tego dostosuje, rzeczywiście będzie perfekcyjnie przygotowane do tego, co oferuje szkoła. Nudnej nauki w stylu odtąd-dotąd.

Jestem rozgoryczona i już wiem, czemu mój syn na pytanie 'jak w przedszkolu?' odpowiadał zazwyczaj: 'nic ciekawego'. Dla niego jedyną wartością w przedszkolu są koledzy. Teraz ich nie ma, więc przedszkole nie istnieje".