Czy pandemia to dobry czas na dziecko? Te pary musiały przełożyć najważniejszą decyzję w życiu

Sandra Skorupa
Aktualna sytuacja na świecie to trudny czas, który pokrzyżował wiele naszych życiowych planów. Przed trudnym wyborem stanęły pary, które starają się o dziecko. Szczególnie te, które niedawno zdecydowały się na zapłodnienie in vitro. Cały proces kosztuje wiele stresu i wzbudza spore nadzieje. Dlatego w momencie, gdy kliniki leczenia niepłodności wstrzymują terapie w związku z koronawirusem, pacjenci są załamani, a wśród kobiet pojawia się wiele pytań. O odpowiedzi na nie poprosiłyśmy dr n.med. Bartosza Chrostowskiego, Dyrektora ds. Medycznych z Centrum Medycyny Rozrodu ARTVIMED.
In vitro a koronawirus. Kliniki leczenia niepłodności odraczają terpaie 123rf.com

Kwalifikacja pacjentów do zapłodnienia pozaustrojowego

Zabieg zapłodnienia in vitro polega na połączeniu komórki jajowej i plemnika poza żeńskim układem rozrodczym. W Polsce z takiego zabiegu mogą skorzystać pary heteroseksualne (kobieta i mężczyzna). Jednak według Ustawy z dn. 25 czerwca 2015 roku o leczeniu niepłodności trzeba wykazać, że wcześniej podejmowano się i wyczerpano inne metody leczenia prowadzone przez okres nie krótszy niż 12 miesięcy.

Co więcej, ilość komórek, które można poddać zapłodnieniu, jest ograniczona. Ustawa wskazuje na 6 komórek jajowych. Taki zapis ma ograniczyć liczbę zarodków, które nie zostaną wykorzystane podczas danej procedury. W związku z tym para nie będzie musiała podejmować ewentualnej, trudnej decyzji o przekazaniu ich do anonimowego biorstwa.


Stymulacja i punkcja na marne?

Pacjentki decydujące się na zapłodnienie in vitro muszą przejść kilka etapów, zanim dojdzie do kluczowego zabiegu transferu zarodków. Wcześniej kobiety muszą zadbać o odpowiednią dietę i aby zwiększyć swoje szanse powinny pamiętać o optymalnej podaży białka, wapnia oraz kwasu foliowego. Wstępne przygotowania dla niektórych to również okres wielu wyrzeczeń, gdyż trzeba rzucić palenie i zaprzestać picia alkoholu oraz kawy.

Podczas całego procesu bardzo ważne jest także przygotowanie psychiczne. Pary mogą skorzystać z pomocy psychologa. Istotne jest również, by poukładały wzajemne relacje, mówiły o swoich uczuciach i obawach związanych z zabiegiem. Mimo że na świecie w wyniku zapłodnienia in vitro urodziło się już ok. 8 mln dzieci, to w Polsce temat wciąż jest kontrowersyjny. Dlatego tak ważne jest wzajemne wsparcie partnerów i umiejętność panowania nad emocjami.

Tym bardziej w sytuacji, gdy stan zagrożenia epidemicznego koronawirusem spowodował wstrzymanie prac wielu klinik. Pacjentki na grupach i forach, dotyczących leczenia niepłodności piszą, że są załamane, gdyż ich ośrodki w trakcie stymulacji owulacji odwołały wizyty. Wiele kobiet zaznacza, że podjęły się wielu wyrzeczeń i starań oraz przyjęły mnóstwo zastrzyków, a ich terapie zostały wstrzymane tuż przed samą punkcją, czyli pobraniem komórek jajowych.

Chodzi o bezpieczeństwo

Rodzice leczący niepłodność i starający się o dziecko od wielu lat bardzo przeżywają całą tę sytuację. Tym bardziej że kwestia ta wiąże się z wysokimi kosztami, gdyż część pacjentów bierze w tym celu specjalne kredyty. Nikt nie bagatelizuje ich położenia, a decyzja o odroczeniu wizyt i przerwaniu stymulacji mają na celu dobro pacjentek. Komentarza w tej kwestii udzielił MamaDu dr n.med. Bartosz Chrostowski Dyrektor ds. Medycznych z Centrum Medycyny Rozrodu ARTVIMED.

Zapewnił on, że akurat w tej klinice wszystkie pacjentki, które rozpoczęły leczenie, mogą je nadal kontynuować i to leczenie będzie dokończone. Wydał jednak odrębne zalecenie dla pacjentek, które jeszcze nie rozpoczęły terapii.

– Pacjentki, które nie rozpoczęły stymulacji, są proszone, by się z tym wstrzymały do czasu wyjaśnienia sytuacji epidemiologicznej. Zabiegi w leczeniu niepłodności nie są zabiegami ratującymi życie i odroczenie ich o kilka tygodni nie wpływa na rokowanie – w zaistniałej sytuacji należy zachowywać się odpowiedzialnie, tym bardziej że nie jest znany wpływ infekcji na ewentualne powikłania ciąży. Przełożenie wizyty czy planowego zabiegu o kilka tygodni nie oznacza, że czyjekolwiek wyrzeczenia czy starania pójdą na marne.

Przerwanie stymulacji i odroczenie punkcji a powikłania


Wiele pacjentek, które zdecydowały się na zabieg in vitro, a z powodu koronawirusa ich stymulacje zostały przerwane a punkcje odroczone, wydają się pozostawione przez niektóre z klinik bez odpowiedzi i wyjaśnień. Kobiety pytają, czy w związku z zawieszeniem terapii mogą wystąpić jakieś powikłania. O odpowiedź na to pytanie poprosiliśmy dr n.med. Bartosza Chrostowskiego.

– Zwykle przerwanie stymulacji nie prowadzi do niekorzystnych zdarzeń – o ile nie podano hCG (np Ovitrelle lub Pregnyl) rosnące pęcherzyki ulegną atrezji i się wchłoną w ciągu 1-2 cykli. W celu zabezpieczenia przed spontaniczną owulacją włącza się wtedy progestageny, tabletki antykoncepcyjne lub przedłuża stosowanie agonisty lub antagonisty GnRH (np. Gonapeptyl, Cetrotide, Orgalutran).

Doktor zaznacza również, że "jeżeli postępuje się zgodnie z zaleceniami lekarza prowadzącego przerwanie stymulacji nawet pod jej koniec nie powoduje uszczerbku na zdrowiu lub innych działań niepożądanych. Oczywiście w sensie fizycznym, bo emocjonalnie to ogromny stres."

Poza tym pacjentkom z przerwaną terapią lekarze zalecili przyjmowanie środków antykoncepcyjnych. Wiele z nich prawdopodobnie nie uzyskało jasnego wytłumaczenia, skąd takie zalecenie, gdyż nie wiedzą, dlaczego mają przyjmować tabletki. Dr Chrostowski tłumaczy:

– Środki te przepisuje się w celu zablokowania spontanicznej owulacji rosnących pęcherzyków i ich atrezji. Chodzi o to, by nie pękły i się wchłonęły – to działanie zapobiegawcze, żeby uniknąć zdarzeń niepożądanych lub innych problemów zdrowotnych.

Życie z zarodkiem w czasach epidemii


Podobne podejście do sprawy prezentuje również część pacjentek, które na grupach uspokajają załamane kobiety. Same przyznają, że dla własnego bezpieczeństwa poprzekładały wizyty, czy przerwały terapie z zamiarem ich kontynuowania w bezpieczniejszych dla życia i zdrowia warunkach.

Część z nich zaznacza, że obawiałaby się, że po transferze mogłyby spotkać potencjalnego nosiciela. Poza tym przyszłe mamy nie chciałyby się stresować ewentualnym zakażeniem w czasie ciąży. Tym bardziej że powikłania choroby COVID-19 u brzemiennych nie są do końca znane.