"Teraz nauczyciel okazał się bałwankiem". Szkolne zadanie wkurzyło rodziców

Ewa Bukowiecka-Janik
Jak się czuje dziecko, które dostaje do ręki poprawiony sprawdzian, jest pewne, że nie popełniło błędu, a jednak cała kartka zakreślona jest na czerwono, po czym... okazuje się, że to jednak nauczyciel się pomylił? Można dostać zawrotu głowy. Z powodu takich wpadek rodzice dostają piany. Czy słusznie?
Nauczyciel popełnił błąd przy sprawdzaniu pracy domowej. I się zaczęło...
Na Facebooku takich zdjęć jak to było wiele. Absurdalne zadania, błędne polecenia, źle poprawione błędy na sprawdzianach, w szkolnych zeszytach... Tym razem poszło o "lewą stronę".

Machnęła się nauczycielka/nauczyciel – nie doczytał, o które lewo chodziło i dobrze wykonane zadanie pokreślił na czerwono. Zdjęcie pracy domowej, czy sprawdzianu, trafiło na Facebooka i się zaczęło...

Że niech się pani cofnie do szkoły, że sama jest bałwanem i tak dalej. Choć w istocie to niesprawiedliwe wobec dziecka, to czy naprawdę musimy się tak zżymać nad każdą kartkówką czy pracą domową? Błędy w podręcznikach, idiotyczne polecenia na testach, błędy w rozumowaniu egzaminatorów i nauczycieli – wszystko to doprowadza rodziców uczniów do białej gorączki. Dzielą się swoimi frustracjami w mediach społecznościowych, dają upust swoim emocjom i poza tym nic dobrego z tego nie wynika. To dolewanie oliwy do ognia konfliktu rodzice kontra nauczyciele.


Publikowanie w mediach społecznościowych sprawdzianów i prac domowych ocenionych przez nauczyciela to już zjawisko. Trend, który na początku był poszukiwaniem sprawiedliwości dziś służy niemal wyłącznie obnażaniu niekompetencji nauczyciela.

Rodzice biorą odwet za czerwony długopis i wytykanie błędów na każdym kroku. Tak na nauczycielach mści się kultura błędu, w której nas wychowano: skoro oni piętnują za błędy, my piętnujemy ich. O ile to logiczne rozumowanie, o tyle nie prowadzi do niczego dobrego. Raczej zamyka koło wzajemnej niechęci, niezrozumienia i jeszcze bardziej oddala nas od sedna edukacji.

Tak, metoda czerwonego długopisu to ignorowanie postępów dziecka i skupianie się na tym, czego nie potrafi. Tak, nauczyciel, który autorytatywnie kreśli na czerwono to, co dziecko zrobiło dobrze, naraża się na śmieszność i może dziecku namieszać w głowie.

Jednak ostatecznie to człowiek, który popełnił błąd. Czy nie ma do tego prawa? Czy to daje nam prawo do wyzywania go od bałwanów na Facebooku?

Pod postem pojawiły się sugestie, że nie jest to autentyk. Że to antynauczycielska prowokacja. W końcu który dorosły w ten sposób pisze literę A, jak dziecko?

Nie ma to jednak większego znaczenia. Autentycznych błędów nauczycieli tego typu było wcześniej mnóstwo, podrobionych też. Czy nakręcanie się na to, że nauczyciel tez człowiek i ma prawo zaliczyć wpadkę ma sens? Im wcześniej damy mu do tego prawo, tym wcześniej to prawo dostaną nasze dzieci. Przynajmniej od nas!