Nauczycielka dała przykład, jak sprawdzać klasówki. Tak powinno być w każdej szkole!

Ewa Bukowiecka-Janik
Polski system oceniania w szkołach bazuje na kulturze błędu. Za błędy jest kara. Choć można je poprawić, to kiedy nauczyciel sprawdza testy, nie bierze tego pod uwagę. Kreśli na czerwono, wytykając porażki. Niby po to, by uczeń wiedział, czego musi się jeszcze nauczyć, lecz realne skutki znamy wszyscy. Ocena to kara, nawet piątka z minusem nią jest – bo nikt nie ocenia pracy za to, co jest dobrze, lecz za to, co jest źle. Czy może być odwrotnie? Owszem, i za to uczniowie są bardzo wdzięczni!
Metoda zielonego długopisu w praktyce. fot. Facebook/Posłuchajcie uczniów
„Posłuchajcie uczniów” to profil na Facebooku prowadzony przez zawiedzioną polskim systemem edukacji uczennicę. Dziewczyna w postach wskazuje, co kuleje w szkolnictwie i jakie są tego konsekwencje. Jak sama deklaruje: „szczerze, wprost i bez koloryzowania”. Jest obiektywna, potrafi też docenić to, co dobre. Tak było tym razem.

„Ostatnio na zadanie domowe z angielskiego mieliśmy napisać artykuł na jeden z trzech podanych tematów. Bardzo spodobał mi się sposób, w jaki prace zostały sprawdzone i ocenione” - zaczyna swój post uczennica. Jeden rzut oka na zdjęcie ilustrujące wpis wiele wyjaśnia – nauczycielka użyła metody „zielonego ołówka”. Metody coraz popularniejszej, jednak wciąż ledwo mieszczącej się w nauczycielskich standardach. Wszyscy jesteśmy wychowani w kulturze błędu i to pokutuje – kiedyś czytałam wypowiedzi nauczycieli, którzy sądzili, że metoda „zielonego ołówka” polega na zakreślaniu błędów na zielono...


Anglistka zaznaczyła błędy w pracy na czerwono, jednak tylko wskazując, co jest nie tak – bez opisywania, jaka forma jest poprawna. To nie tylko redukuje czerwony kolor na kartce, ale też motywuje do samodzielnego dociekania, jaki jest poprawny zapis.

Metodę tę znam ze studiów – w ten sposób sprawdzano prace na Stylistyce. Zaliczenie otrzymywało się po oddaniu pracy z zaznaczonymi przez wykładowcę błędami i dopisanym samodzielnie wyjaśnieniem, dlaczego to błąd i jak zdanie powinno brzmieć poprawnie. Działało. To samo zrobiła anglistka.

„W górnym rogu kartki widniała także druga ocena — ta, na którą zostanie zmieniona pierwsza, jeśli poprawimy podkreślone błędy. My, nie nauczycielka. Dzięki temu dowiedzieliśmy się nie tylko, JAK dana fraza powinna brzmieć poprawnie, ale i mogliśmy zrozumieć dlaczego. Z pomocą słownika, internetu czy innych osób mogliśmy SAMI dojść do dobrych rozwiązań, dokonać poprawy, a co za tym idzie — samodzielnie wyciągnąć wnioski” - czytamy w poście na profilu „Posłuchajcie uczniów”.

Poza tym na pracy widoczne są zielone plusy. To znaki, w których miejscach praca jest dobra. Tym samym kolorem podana jest prognozowana ocena po poprawie. Świetny, klarowny sposób komunikacji z uczniem, który wspiera rozwój i poczucie docenienia.

„Właśnie takiego systemu oceniania oczekują uczniowie. Nie chcemy, aby tylko wytykano nam błędy i podawano odpowiedzi na tacy, zamykając w ten sposób drzwi do samodzielnej refleksji. Potrzebujemy sugestii, ścieżki, kierunku, ale nie gotowych rozwiązań, które są dla nas jak wyrok — mówią "zrobiłeś coś źle, a błąd jest nieodwracalny" – wyjaśnia uczennica.

To samo dotyczy ocen za zachowanie. Kultura błędu widoczna jest też w tak zwanych "uwagach". Nikt nie narzucił nauczycielom, by "uwaga" była zawsze naganna. Tymczasem wszyscy wiemy, co znaczy: "mamo, dostałem uwagę". To efekt braku pochwał, kultury błędu, która każe wytykać tylko to, co złe.

Pozytywna uwaga całkiem niedawno zyskała rozgłos. Wszystko dzięki jednej mamie ucznia z pewnej warszawskiej podstawówki. Akcja "Pozytywna uwaga", która polega po prostu na oficjalnym chwaleniu uczniów, z entuzjazmem została przyjęta w kilkuset szkołach w całej Polsce.

Dla uczniów taki system oceniania ma sens. Chodzi o motywacyjną moc nauczyciela, którą tak łatwo można wykorzystać! Pozytywne uwagi i metoda zielonego długopisu nie tylko budują pewność siebie, wspierają, ale bez krzywdy wskazują, nad czym trzeba pracować. Bo wskazują potencjał. To praca na zasobach, nie deficytach.

Sposób, w jaki anglistka oceniła pracę dziewczyny daje prawo do popełnienia błędu. Pozwala wyciągać z nich wnioski, a ocena, choć wciąż jest tylko cyfrą, to przynajmniej przestaje być karą.

„Mówi się, że człowiek uczy się na własnych błędach. Ja stwierdzam, że człowiek uczy się, NAPRAWIAJĄC własne błędy, w tym przypadku — zielonym długopisem” – puentuje dziewczyna. W punkt!