"Adasiowi przykro, że nie je słodyczy". Rodzice dbają o dietę, ale zapominają o wychowaniu
Słodycze w szkole to standard, otyłość wśród dzieci to plaga. Jednak czy jedna mama, która zakazuje swemu dziecku jeść słodycze, może dyktować reszcie klasy, co ma robić...? O zderzeniu zdrowego żywienia ze szkolną rzeczywistością i nierealnych oczekiwaniach rodziców napisała do redakcji MamaDu anonimowa czytelniczka.
Do klasy chodzi chłopiec o imieniu Adaś, który nigdy nie jadł słodyczy. Nie zna smaku czekolady, jajka z niespodzianką, żelków, czipsów itd. Jego mama od samego początku gotuje mu bardzo zdrowe i zbilansowane posiłki. Brawa dla niej! To naprawdę nie lada poświęcenie i wydatek. Jednak jej spokojna dotąd rzeczywistość podporządkowana piramidzie żywieniowejj rozsypała się jak domek z kart w zderzeniu z rzeczywistością innych dzieci.
Otóż okazało się (szok i niedowierzanie), że inne dzieci jedzą słodycze, a nawet noszą je do szkoły. I to drugie sprawia, że Adaś jest wykluczony. Dzieciaki częstują się wzajemnie, ale Adaś w tym nie uczestniczy. Podobno nawet się z niego śmieją, że nie ma na drugie śniadanie normalnych kanapek, tylko owsiankę...
W związku z tym słyszałam, że na najbliższym zebraniu rodziców mama Adasia ma poruszyć temat i zamierza poprosić nas – pozostałych rodziców – byśmy wszyscy przestali dawać dzieciom słodycze do szkoły. Bo Adaś ich nie je i czuje się z tym źle. Czyli wybór żywieniowy jednej mamy jest ważniejszy niż wybór żywieniowy 25 innych mam...
Osobiście jak to usłyszałam, wybuchnęłam śmiechem. Szanuję, że ktoś miał w sobie tyle samozaparcia, by żywić dziecko najzdrowiej z możliwych opcji i nie truje go cukrem. Szkoda tylko, że z tego powodu dziecko to jest strute w sensie emocjonalnym.
Ja nie zakażę swojemu dziecku nosić do szkoły słodyczy, bo te, które nosi jako deser po drugim śniadaniu to jedyne słodycze, jakie w ogóle je. Nie widzę w tym nic złego, nie ma w tym przesady, więc co miałabym powiedzieć swojemu dziecku? Nie jedz, bo Adasiowi przykro? Przecież Adaś mógłby też zjeść coś słodkiego. Słodycze nie są nielegalne! A jeśli są w rodzinie Adasia, to niech jego rodzice pilnują porządku na swoim podwórku i przekonają swoje dziecko, że ich wybór jest słuszny.
Mam wrażenie, że mama Adasia żyje w alternatywnej rzeczywistości – wykreowała ją też dla swojego syna, ale nie przewidziała, że kiedyś dojdzie do konfrontacji i teraz, zamiast wziąć to na klatę, zrzuca odpowiedzialność na innych. Nie, droga mamo Adasia, to tak nie działa.
Poza tym, jeśli dotąd Adaś nie miał zastrzeżeń do swojej diety, to czy pod wpływem szkoły nagle zacznie je mieć? Niech tupnie nogą i powie: 'odczepcie się od mojej owsianki', skoro taka pyszna...
Ukrócenie jedzenia słodyczy w szkołach to słuszna inicjatywa. Mamy plagę otyłości wśród dzieci. Powinniśmy z tym walczyć systemowo. Ale systemowo nie znaczy jak mama Adasia – zakazem bez wyjaśnienia.
W tej sprawie nie chodzi tak naprawdę o zdrowe odżywianie: chodzi o to, że rodzice, zamiast porozmawiać z własnym dzieckiem o tym, co warto jeść, a czego nie i z jakiego powodu tak, aby dziecko rozumiało czemu owsianka, a nie kanapki (to jest walka systemowa), to idą z pretensjami do innych i stawiają wymagania.
Ponadto wychodzi jeszcze jedna rzecz: przekonanie, że o tym, co się dzieje w szkole, decydują dorośli – nauczyciele i rodzice. Przecież szkolne życie to nie lekcje i zasady belfrów! Zapomniał wół, jak cielęciem był? Nauczyciel zakaże przynosić słodycze, to się będą częstować po lekcjach i na przerwach – problem nie zniknie, Adaś nadal będzie czarną owcą.
Problem z dziedziny: 'bo wszyscy mają', wraca setki razy i naprawdę, jakby rodzice mieli za każdym razem poruszać go na forum, nie nadążyliby z organizacją spotkań. Dużo łatwiej i lepiej dla dzieci będzie, jeśli wychowacie je sami i zrobicie to tak, by były przystosowane do funkcjonowania w społeczeństwie, które czasami je słodycze..."
Może cię zainteresować: Rodzice, obudźcie się! Scena z sali zabaw to dowód, że wychowujemy osamotnionych frustratów