Chłopcy podczas mszy pierwszokomunijnej.
Organizacja komunii ponad 3 lata przed wydarzeniem to chyba lekka przesada. fot. Marek BAZAK/East News
REKLAMA

"Salę na komunię już macie?"

Kilka dni temu spotkałam się ze znajomą, której dziecko jest w wieku szkolnym. Rozmawiałyśmy o rekrutacji do podstawówki, bo mój syn właśnie dostał się do pierwszej klasy i od września zaczyna nową przygodę jako uczeń. Koleżanka pytała o wrażenia, o to, czy jesteśmy zadowoleni, czy była duża konkurencja. Ot, standardowe rozmowy rodziców dzieci w podobnym wieku. Ale potem padło pytanie, które mnie zbiło z tropu:

– A salę na komunię już wybrałaś? – Przecież komunia jest dopiero w trzeciej klasie... – tylko wydukałam z otwartymi ustami. – No właśnie, czyli za trzy lata. W roczniku jej syna nie ma już miejsc od dawna, a jego komunia jest dopiero za rok.

Myślałam, że to żart. Ale nie. W powiatowej miejscowości, w której mieszkamy, jest raptem kilka restauracji i miejsc, w których w ogóle można zorganizować przyjęcie komunijne. Te ładniejsze miejsca i eleganckie sale bankietowe są rezerwowane z kilkuletnim wyprzedzeniem. Rodzice w panice dzwonią do restauratorów, pytają o majowe niedziele 2028 roku (!) i wpisują się z przybliżoną datą, zależnie od tego, kiedy w ich parafii przypada komunia. Na palcach jednej ręki można policzyć tych, którzy jeszcze nie rezerwowali. Taki wyścig.

Rodzice i komunijny wyścig szczurów

Wróciłam do domu i nie mogłam przestać o tym myśleć. Przecież moje dziecko jeszcze nawet nie założyło tornistra. Jeszcze nie wie, kto będzie jego wychowawczynią, a ja mam już zamartwiać się o to, czy 12 maja 2028 roku będzie wolny termin w jakimś lokalu? To nie Kościół ani szkoła to nakręcają. To my – rodzice. To my rozbudowujemy tę otoczkę. Komunia staje się kolejnym "eventem" do odhaczenia. Wypasione sale, fontanny z czekoladą, dmuchańce, animatorzy, lista prezentów, jakbyśmy szykowali wesele.

Wiecie co? Nawet ślub i wesele organizowałam krócej, niż teraz zakłada się, że będzie zrobiona rezerwacja na przyjęcie komunijne. A gdzie w tym wszystkim dziecko? Gdzie duchowość, refleksja, wyjątkowość tego dnia?

Nie zamierzam brać udziału w tym szaleństwie. Jeśli za 1,5-2 lata faktycznie nie będzie żadnej wolnej sali – to trudno. Zrobimy skromne, rodzinne przyjęcie w ogrodzie dziadków. Albo w domu, przy jednym stole, z bliskimi. Nie potrzebujemy fajerwerków, by pokazać dziecku, że ten dzień jest ważny.

Chcę, żeby moje dziecko czuło sens tego sakramentu. Żeby wiedziało, dlaczego idzie do komunii. A nie po to, by dostać drona, zegarek i konsolę do gier od chrzestnych. Wiem, że trudno iść pod prąd. Ale czasem warto. I mam nadzieję, że za trzy lata nie będę żałować tej decyzji. Choć szczerze? Bardziej niż o miejsce w sali martwi mnie to, żeby moje dziecko zrozumiało, po co naprawdę idzie do komunii. Bo podejrzewam, że jego rówieśnicy nie będą mieli takich rozsądnych rodziców i cała spirala tej szopki się i tak nakręci i go dotknie...

Masz inne zdanie na ten temat? Chętnie je przeczytam, napisz: martyna.pstrag-jaworska@mamadu.pl lub: mamadu@natemat.pl.
Czytaj także: