"Nie gadaj!" to za mało. Przedszkolne zasady jedzenia obiadów mogą wkurzyć rodziców

Ewa Bukowiecka-Janik
Pamiętacie mądrość taką: "jak pies je, to nie szczeka, bo mu miska ucieka"? Ten "sympatyczny" slogan przypominający nieletnim, że gdy jedzą, mają być cicho, niestety nasze dzieci mogą wynieść z przedszkola.
Jak w przedszkolach karane są dzieci, które rozrabiają przy stole? fot. 123rf
Bardzo pozytywnie zaskoczył mnie fakt, że podczas pierwszego spotkania w przedszkolu nauczycielki zapytały rodziców, jaki system kar i nagród uznajemy za dobry, wychowawczy i niekrzywdzący. Samo określenie "system kar i nagród" nie kojarzy się zbyt dobrze, jednak w rozmowie szybko okazało się, że chodzi po prostu o to, że nauczycielki muszą jakoś reagować, gdy dzieci przekraczają granice oraz muszą ponosić konsekwencje swoich czynów. Czyli okej.

Ale tu zaczynają się schody. Uniwersalna kara typu stanie w kącie czy karna czarna pieczątka na rączce to fatalny pomysł. Każde działanie ma swoje konkretne konsekwencje. I tak: jeśli będziesz bił kolegów, będzie ich to bolało, nie będą cię lubili. Jeśli będziesz rozrabiał przy obiedzie, przeszkodzisz innym w jedzeniu. Logiczne.


Jednak co zrobić, jeśli ten przekaz słowny do dziecka nie dociera? To jest moment na mądre wykorzystanie metody time-out i to się dzieje w przedszkolu, do którego chodzi moje dziecko.

Kiedy time out jest w porządku
Rozsądny time-out polega na izolacji dziecka, by miało okazję przemyśleć swoje zachowanie. Jednak, aby nie było to brutalne (izolacja uważana jest za najgorszą z możliwych form kary), najpierw musimy z dzieckiem porozmawiać.

Wysyłanie dziecka do "izolatki" z komunikatem, by się uspokoiło i wróciło, gdy przemyśli sprawę to nie rozwiązanie problemu – to kara. Pozostawienie w takich okolicznościach dziecka samego sprawia mu przykrość, powoduje, że ma prawo poczuć się odrzucone, niesłuchane, lekceważone. Czy w takim stanie my, dorośli, bylibyśmy w stanie trzeźwo myśleć, wyciągać wnioski, robić uczciwy rachunek sumienia? Nie. A co dopiero dziecko...

Dlatego, by time-out zadziałał, jak powinien, zanim odizolujemy dziecko, musimy je uspokoić, wyciszyć, wyjaśnić bardzo spokojnie, co jest nie tak. Musi rozumieć, co się wydarzyło, co zrobiło źle. W końcu jedynie w sytuacji, gdy mamy poczucie, że jesteśmy rozumiani i akceptowani, możemy uczciwie i bez uprzedzeń ocenić swoje zachowanie.

W przypadku przedszkolnej wersji time-out konsekwencją zachowania w grupie jest też brak możliwości dalszej zabawy z dziećmi. Skoro przeszkadzasz, robisz krzywdę – nie bawisz się. Proste. Ta zasada dotyczy też wspólnych posiłków, jednak przewinieniem w tym wypadku jest rozmawianie, bo to wystarczy, by dzieci się rozproszyły i nie jadły. Jednak ile z tego rozumie dziecko?

Obiadowa izolatka
"A wiesz mamo, dzisiaj musiałem zjeść obiadek sam" - rzekł do mnie któregoś dnia mój syn. Na moje pytanie "dlaczego?", odpowiedział: "bo gadałem". Trochę mnie to zdziwiło – nie wyobrażam sobie mojego dziecka wariującego przy stole do tego stopnia, by naprawdę przeszkadzać innym. Ale okej, mogło tak być. W końcu dziecko w domu jest inne niż w przedszkolu. W tych okolicznościach jedyne, co przyszło mi do głowy to zapytać: "a to w przedszkolu nie można rozmawiać przy obiedzie?". Na co on: "no, nie wolno!".

Dzieci mówią o tym, co jest w nich "żywym" przeżyciem. Zatem gdyby ta izolacja go nie ruszyła, nie opowiedziałby mi tego sam z siebie. Jednak problem polega na tym, że niegadanie przy stole nie jest zasadą uniwersalną "dobrego" zachowania i z tym ma problem mój syn. Bo następnym przejawem przedszkolno-obiadowego time-out było zwracanie uwagi nam!

Siedzieliśmy przy stole, jedliśmy kolację we trójkę. Ja i mój mąż prowadziliśmy o czymś ożywioną dyskusję i wtedy padło: "nie gadajcie! Nie wolno!". A właśnie, że wolno!

Rozumiem, że jak ma się upilnowania 25 dzieci we dwie przy gorącym posiłku, jest ciężko. Poza tym ogólna zasada funkcjonowania w grupie jest taka, że nie należy innym przeszkadzać. Dlatego rozumiem zastosowanie tej metody w warunkach przedszkolnych, jednak zupełnie nie zgadzam się z jej ogólnym przesłaniem. Widziałam, że mój syn trochę to przeżył i potrzebował wyjaśnienia, dlaczego tak się stało. "Nie gadamy" to za mało.

Kiedy wyjaśniłam, dlaczego pani tak musiała postąpić, widziałam, że spadł mu kamień z serca i zasady wspólnego biesiadowania znów stały się jasne. Ta sytuacja to kolejny dowód, jak ważne jest podejście do dziecka i wyjaśnienie w cennej metodzie time-out.