Tego zdania nigdy nie mów dziecku, gdy odrabia lekcje. Sam prosisz się o kłopoty!

Ewa Bukowiecka-Janik
Codziennie siadacie z dziećmi do lekcji, bo uważacie, że to dla nich cenna pomoc? Macie dobre intencje, kieruje wami troska, czujecie się zaangażowanymi rodzicami? Super. A zastanawialiście się kiedyś, co się dzieje w głowie dziecka, gdy wisi nad nimi taki zaangażowany, troskliwy rodzice? Nie? To doświadczenie pewnej mamy rozjaśni wam umysły.
Czy rodzice powinni pomagać dzieciom w odrabianiu lekcji? fot. Uriel1998/Flickr tinyurl.com/osow9pm / CC BY tinyurl.com/dtuu3
"Jestem naprawdę dobrym kierowcą. Prowadzę samochody od ponad ćwierć wieku. Duże, małe, ciężarówki, automaty, manuale, w trasie i po mieście, w Polsce i za granicą, również w kompletnie nieznanym terenie. Naprawdę umiem prowadzić. Jeżdżę spokojnie i pewnie, i na luzie zrobiłam już kilkaset tysięcy kilometrów. Parkować też umiem, na 10 cm z przodu i z tyłu. No po prostu jestem dobrym kierowcą" – pisze na Facebooku Tatiana Maćkowiek, której post udostępniamy za jej zgodą.

Co ma jazda autem do pracy domowej? Otóż pewnie wielu z was zna to uczucie, gdy siedzicie za kółkiem, a obok was siada władczy mentor, który mówi: "prawy pas, czerwone, zielona strzałka, on ma pierwszeństwo, uważaj!". Tak zrobił pewnego dnia mąż pani Tatiany.


"A ja...? Z każdą jego 'podpowiedzią' głupiałam coraz bardziej. Traciłam koncentrację, zaczynałam słuchać mojego 'pilota, zamiast myśleć i obserwować drogę, popełniałam coraz więcej błędów, w końcu zgubiłam drogę (którą znałam!!!), a na końcu nie umiałam zaparkować!".

Już wam coś świta? Taaak, tak się czują wasze dzieci, gdy siadacie obok nich nad książką i powtarzacie: "zobacz, teraz musisz pomnożyć to razy to, i to odjąć, nie to, tylko to obok, no licz!! Jak ci mówiłam? No przecież to jest łatwe!". Zwłaszcza ta końcówka: "to jest łatwe!" potrafi najwięcej namieszać w uczuciach dziecka.

Sama dobrze to pamiętam – zadanie z fizyki, ja, mój tata i to jego "no co ty, to jest łatwe!". Czułam się głąb i przestałam prosić o pomoc.

Syn pani Tatiany szczęśliwie miał w sobie więcej pewności siebie: "Pamiętam, jak katowałam moje dziecko wspólnym odrabianiem lekcji i pokazywałam mu palcem, a młody totalnie nie ogarniał co się w tych zadaniach dzieje. Frustrowało mnie to okropnie i kiedyś zapytałam wkurzona: 'dlaczego ty nie możesz po prostu zrobić tego sam?' a on mi wykrzyczał: NO BO TY MI CIĄGLE PRZESZKADZASZ!”

Mama obraziła się na niego i dopiero po kilku dniach zrozumiała, o co w tym wszystkim chodzi. Zaproponowała synowi, by sam szukał rozwiązania, a kiedy nie będzie umiał zrobić zadania, niech podeprze się podręcznikiem lub internetem. Skutek?

"Jak przestałam naciskać (również na czas): 'już? Jeszcze? Długo jeszcze? No ile można! Daj, pomogę ci! To takie trudne?' tylko przeszłam na system: 'chcesz herbatę?', to on po jakimś czasie po prostu nauczył się uczyć. Nie od razu – trochę to zajęło, ale prawda jest taka, że ja dopiero dziś w tym samochodzie zrozumiałam, jak bardzo mu przeszkadzałam 'pomagając' w odrabianiu lekcji" - puentuje pani Tatiana.

Ten sposób ma jeszcze jedną wielką zaletę – ogrom czasu dla siebie, a przecież na to rodzice narzekają najbardziej. Że szkoła zabrała im życie rodzinne, bo tyle jest prac domowych. Że wracają z pracy i pracują za szkołę. A gdyby tak przestać...? Może i dzieciom szłoby szybciej, bo w końcu miałyby okazję skupić się na nauce?

Jasne, że dzieci czasem potrzebują pomocy, a nauczyciele nierzadko przeginają z ilością zadań do domu, ale jakaś część rodzicielskiej frustracji wynika po prostu – z frustracji i kiepsko sformułowanych dobrych chęci.

Zatem jeśli wkurza was, że wasze dziecko patrzy na książki martwym wzrokiem i nie dociera do niego wasz matematyczny wykład, a wy macie skołatane nerwy, wiedzcie, że to nie z dzieckiem jest coś nie tak. Z matematyką też raczej nie. Powodzenia!