Zmuszają dzieci do 2 miesięcy nicnierobienia, a potem robią "test na wejście". Witaj szkoło...

Ewa Bukowiecka-Janik
Pierwsze dni w szkole po wakacjach kojarzą się raczej z luzem i dobrą atmosferą. Nikt nie spodziewa się kartkówek, nagłej "odpytki" pod tablicą i uwag za brak zeszytu. No cóż. Z tymi testami sporo się pozmieniało...
"Test na wejście" to popularne praktyka w polskich szkołach. Czy jest fair? Phil Roeder/http://bit.ly/1GUrBJS/CC BY/http://bit.ly/1mhaR6e
Mama pewnego 5-klasisty na jednej z otwartych grup na Facebooku zapytała rodziców i nauczycieli, czy to normalne, że w e-dzienniku pojawiła się notatka o "teście na wejście". Jak się okazuje, nauczycielka języka polskiego postanowiła bez zapowiedzi sprawdzić, co zostało w uczniowskich głowach po wakacjach, a o swoich planach poinformowała rodziców przez elektroniczny dziennik.
Zdenerwowana mama ironizuje: "brawo nauczyciele!". Rodzice piszą, że mogła syna nie stresować i zachować test w tajemnicy. Nauczyciele potwierdzają, że "test na wejście" to standard. Jednak czy sprawdzanie wiedzy na początku roku jest w ogóle fair?


"Testomania" w polskiej szkole
Co ciekawe, wśród nauczycieli zdania są bardzo podzielone. Niektórzy twierdzą, że to nauczycielski obowiązek przeprowadzić diagnozę stanu posiadanej wiedzy, więc celowo się tych testów nie zapowiada – by dzieci podeszły do sprawdzianu bez przygotowania. Inni piszą, że to żaden obowiązek, ale cenna informacja dla nauczyciela. Jest też spora grupa nauczycieli, dla których takie testy to fanaberia i zawracanie głowy i sobie i dzieciom.

Jednak najwięcej kontrowersji budzi kwestia ocen. Czy test na wejście – test niezapowiedziany – może być na ocenę? I czy ta ocena ma jakąś wagę? Czy jest tylko "informacją"? Jak się okazuje, często deklaracje, że to tylko diagnoza są fałszywe – bywa, że ocena z testu ma wysoką wagę i ma wpływ na ocenę półroczną. Potwierdzają to sami nauczyciele!

Rodzice są zbulwersowani. Jak można stawiać oceny za sprawdziany bez zapowiedzi? W dodatku za wiedzę nabytą w ubiegłym roku? Inni radzą, by nie mówić dzieciom o testach i jednocześnie machnąć ręką na oceny. Niektórych denerwuje sam fakt, że dzieci w pierwsze dni szkoły już są testowane – sprawdziany uważane są za zniechęcające do nauki, stresujące i obrzydzające szkołę jeszcze bardziej.

Coś w tym jest, jednak wiele zależy od podejścia – samego ucznia, jego rodziców i nauczycieli. Wszak testy mogą być zabawne. Tomasz Tokarz, trener, nauczyciel, wykładowca akademicki, prowadzący Centrum Edukacyjne "Wspieram ucznia" w jednym ze swoim postów porównał testy do quizów, które dzieci kochają rozwiązywać.

Ba! W quizach jest się ocenianym, w grach, które wciągają dzieci, również zdobywa się pewne poziomy i odznaki. Dlaczego więc tej pozytywnej zajawki nie można zaszczepić w szkole? Ano nie można, bo filozofia polskiej szkoły opiera się na przestarzałym systemie kar i nagród. Żeby metoda ta działała, trzeba oceny niższe niż "4" osnuć widmem porażki i kompromitacji, a z testów i sprawdzianów zrobić karę, przed którą należy trząść portkami ze strachu.

Na "test na wejście" jest pozornie rozsądne wytłumaczenie (dlaczego "pozornie", o tym niżej): nauczyciel, który ma zadbać, by dzieciom w głowach pozostało jak najwięcej, musi wiedzieć, z jakiego poziomu startuje. Brzmi sensownie, prawda?

Oczywiście można to zrobić w inny sposób – niekoniecznie przeklętym "wyjmujemy karteczki". Jednak nie o to chodzi. W samej idei testów nie ma nic złego, to polska szkoła zrobiła z nich uczniowską zmorę. Nic dziwnego, że i rodzice i nauczyciele się jej sprzeciwiają.

Wakacyjne zapomnienie, czyli kto jest winien niskich wyników "testów na wejście"
Mama, która opublikowała powiadomienie z e-dziennika pisze do redakcji MamaDu: "Syn skwitował ten fakt następująco, oczywiście bardzo zestresowany: 'ale jak to, jaki test, może z całego poprzedniego roku? Jeśli jest na ocenę, to ja nie wiem, czy wszystko pamiętam. Przecież zaliczyłem 4. klasę na 5, czemu mam mieć z niej sprawdzian i to z całego roku? I od razu po wakacjach? To niesprawiedliwe. Nie lubię polskiego".

Ot przepis, jak zniechęcić dziecko do nauki i sprawić, że będzie miało gorsze wyniki. Badania dowiodły, że dzieci uczą się od tych, których lubią. Trudno lubić kogoś, kto tuż po wakacjach robi nam test...

Obawy o to, że nie pamięta się nic z ubiegłego roku, nie są nieuzasadnione i to też wina naszego systemu. "Sześć lat temu agencja RAND Corporation (amerykański think tank i organizacja badawcza non profit analizująca m.in. kierunki rozwoju kraju) opublikowała raport podsumowujący kilka lat obserwacji uczniów przed dwumiesięcznymi wakacjami i po nich. Wynika z niego, że podczas letniej przerwy wyparowuje z głowy wiedza akademicka porównywalna z tym, jaką uczniowie przyswajają sobie podczas miesiąca pracy szkoły. Co gorsza, jest to tylko wynik średni" – pisze na swoim blogu Karolina Mazurek, nauczycielka.

Co ciekawe, status materialny rodziców, który bezpośrednio przekłada się na to, jak dzieci spędzają wakacje, wpływa też na skalę "letniego zapominania". Uczniowie, którzy zamiast odpoczywać aktywnie, uczyć się nowych rzeczy i podróżować, siedzieli w domu, tracą nawet trzy miesiące nauki. Biorąc pod uwagę, że czerwiec w polskich szkołach to edukacyjna fikcja, a wrzesień zlatuje na powtórkach, to ponad jedna trzecia roku szkolnego!

Warto tu podkreślić, że polski kalendarz roku szkolnego powstał w czasach, gdy dzieci pomagały rodzicom w polu – musiały mieć wolne lato. Dziś nie ma on uzasadnienia – dwa miesiące wakacji są bez sensu.

Oczywiście sami nauczyciele systemu nie zmienią. Jednak mogliby "test na wejście" zastąpić powtórką materiału. Może to dałoby uczniom szanse na równy start na początku roku? W końcu, jak widać, "wakacyjne zapomnienie" to nie do końca kwestia tego, jak się ktoś przykładał w ubiegłym roku... W tych okolicznościach ocena za niezapowiedziany test na początku roku jest zwyczajnie nieuczciwa, a sam test skazany na porażkę.