Oni pokazali zdjęcia z restauracji, my zapytaliśmy, czy zakazywać wstępu dzieciom. Jesteście jednomyślni

Katarzyna Chudzik
Kiedy poznańska restauracja "Parma i Rukola" ogłosiła, że w swoje progi nie zaprasza dzieci poniżej 6. roku życia i uzasadniła to zdjęciami pobojowiska, które pozostawiła po sobie rodzina z małymi dziećmi, głos zabrał niemal każdy obywatel, który ma dostęp do sieci. – To klasizm, segregacja, apartheid i dyskryminacja – pisze zbiorowy Polak, choć okazuje się, że nasz czytelnik myśli zgoła inaczej. Wyniki przeprowadzonej przez nas ankiety są jednoznaczne.
To jedno ze zdjęć, które pokazała internautom restauracja "Parma i Rukola" Facebook.com/Zrzut ekranu
O ile czytelniczki Mama:Du podzieliły się na dwa tak samo liczne obozy, o tyle czytelnicy Na:Temat w sprawie burzy wokół restauracji, do której nie będą wpuszczane dzieci są jednomyślni. W ciągu kilku godzin wypowiedziało się niemal 6 tysięcy osób.

Bezpodstawne porównanie
– Wiecie co, jak byłem w Biedronce, to zauważyłem, że często przejścia między półkami są bardzo wąskie i jak wjedzie ktoś na wózku inwalidzkim, to blokuje pół sklepu. To co, zabraniamy niepełnosprawnym wstępu do Biedronki? – szydzi na Facebooku Ahmed Goldstein, artysta rysujący minimalistyczne obrazki satyryczne. Aż 75 proc. czytelników Na:Temat uważa, że porównanie jest nietrafione. Podobnie jak nietrafione są porównania do "stref wolnych od LGBT", osób czarnoskórych czy wyznawców innych niż domyślna w tym kraju religii. Uważają, że dzieci przeszkadzają ze swojej natury i zestawu zachowań, z których (prawie) wszystkie przecież wyrosną.


Gdyby uznać zakaz wstępu dla dzieci za dyskryminujący, trzeba byłoby je wpuszczać nie tylko na filmy dla dorosłych, ale również do klubów ze striptizem, "bo nie każdego samotnego tatusia stać na opiekunkę", więc jest to ukryty klasizm.
Większość czytelników popiera istnienie lokali, do których nie wpuszcza się dzieciFacebook Na:Temat
Czym innym jest jednak dyskryminacja osób dorosłych ze względu na ich tożsamość, czym innym odmowa usługi ze względu na stan – chociażby w sklepach, w których "osobom nietrzeźwym alkoholu nie sprzedaje się". Czyli (przynajmniej według prawa) każdym.

Dzieciństwo, podobnie jak stan upojenia alkoholowego, również jest stanem przejściowym, nie trwałą tożsamością.

Dzieci tak, rodzice nie
Większość komentujących czytelników Na:Temat uznało, że winę za zachowanie dzieci ponoszą ich rodzice. Pojawiły się nawet żartobliwe propozycje, żeby dzieci do restauracji wpuszczać, ale bez rodziców. Miałyby wówczas jeść obiad pod czujnym okiem pedagoga i specjalisty od savoir vivre'u, żeby "nauczyć się kultury".

Tak zazwyczaj twierdzą bezdzietni. Rodzice wiedzą, że złe zachowanie dzieci nie zawsze wynika z bezstresowego wychowania, albo braku wychowania w ogóle. Kilkulatek ma inny poziom świadomości i inne potrzeby. Często rządzą nim emocje i trudno to okiełznać nawet najbardziej szanującemu innych gości rodzicowi.

Dlatego istnienie "lokali bez dzieci" popierają również rodzice. W komentarzach udzielały się mamy i ojcowie, którzy cenią możliwość wyboru – podczas kolacji z partnerem chcą mieć pewność spokojnej atmosfery, podczas obiadu z dzieckiem – nie wyczuwać na sobie wrogich spojrzeń. Mnogość lokali zapewnia im dostosowanie wyboru do aktualnych potrzeb.

Tymczasem jeden z internautów uznał, iż zakazy nie są odpowiednim rozwiązaniem, ale podział na strefy głośnie i ciche jest potrzebny. Może jest to słuszne rozwiązanie, "strefa ciszy" w pociągach Pendolino nikogo nie dziwi i nie oburza.

W ankiecie na Mama:Du możecie jeszcze głosować!