"Córka brała Xanax, a jej koleżanki wakacje spędzą w psychiatryku". Rodzice o tym, co się dzieje po 8. klasie

Ewa Bukowiecka-Janik
Mimo że rodzice i nauczyciele od dawna trąbią o tym, że presja na sukces w polskich szkołach urosła do rangi wyścigu szczurów niczym w korporacji, takie historia, jak ta wciąż szokują. "Moja córka samookaleczała się, zażywała kodeinę i Xanax (…) Nie poradziła sobie z presją i strachem ósmoklasisty" - wyznają anonimowo rodzice i pytają: "Jak to się stało, że uwierzyliśmy w te bzdury?"
Depresja i wypalenie po ósmej klasie. Jak wyglądają wakacje uczniów po ósmej klasie? 123rf
Chodzi oczywiście o bajki o potędze ósmej klasy, egzaminów i tego, że od tego, do jakich szkół średnich trafią dzieci, zależy ich przyszłość. Cytowany wyżej fragment pochodzi z wpisu Tomasza Tokarza, który na Facebooku opublikował fragmenty listów, jakie dostaje od rodziców. Tokarz jest trenerem, nauczycielem, wykładowcą akademickim i prowadzącym Centrum Edukacyjne "Wspieram ucznia".

Najpierw alarmowano o wypaleniu, którego doświadczają uczniowie – to ten sam kryzys, który przechodzą przepracowani dorośli ludzie. To jednak okazuje się początkiem najgorszego. Dla niektórych uczniów wakacje nie będą czasem ładowania baterii, lecz... powrotu do zdrowia.


"W tamtym tygodniu dowiedziałam się, że moja córka samookaleczała się, zażywała kodeinę i Xanax i jeszcze parę innych samodestrukcyjnych rzeczy. Nie poradziła sobie z presją i strachem ósmoklasisty.

A ja sama nie wiem, czy nie widziałam, czy nie chciałam widzieć, bo uczyła się bardzo dobrze. Córką nauczycielki zawsze wzorowa i paskowa, a teraz... Sama dałam wciągnąć się w ten wyścig i wywoływałam presję na dziecko. Pracowała na ten cholerny pasek, który i tak straciła z powodu obniżonego zachowania.

U córki w klasie nie brakuje przykładów, niestety. Dwie koleżanki spędzą lipiec i sierpień w zakładzie psychiatrycznym z powodu samookaleczeń” - napisała w anonimowym liście pewna mama.

Tomasz Tokarz dodaje, że to nie jedyne takie wyznanie. Wielu rodziców pisze o zbyt wysokiej cenie, jakiej przyszło płacić dzieciom za wiarę w fałszywe przekonania dorosłych. Bo czy to, do jakiej dziecko trafi szkoły, naprawdę o czymkolwiek przesądza? Jedynym słusznym argumentem zdaje się towarzystwo – rodzicom może zależeć na lepszej szkole dla ich dziecka nie ze względu na poziom edukacji, lecz to, jakie obyczaje panują wśród uczniów. Jednak ten wątek zdecydowanie przyćmiony jest przez pogoń za paskiem, któremu ulegają wszyscy. Choć nie wszyscy czują się winni...

Kto goni za paskiem?
I kto jest winien stanu tych trzech dziewczynek – rodzice, którzy nie zauważyli, co się dzieje i ulegli presji? Czy może nauczyciele i szkoła? Otóż jak słusznie zauważył ktoś w komentarzu, do takich sytuacji nie dochodziłoby, gdyby KTOKOLWIEK poczuł się odpowiedzialny.

Nauczyciele zwalają na rodziców: to oni znają swoje dziecko, obserwują je, dokładają lub odejmują problemów. To oni mają na nie największy wpływ – w końcu to ich dziecko. A co może nauczyciel? On ma z góry narzucone zasady gry. On ma tak dużo pracy, że nie jest w stanie zauważyć każdego ucznia.

Poza tym: "ci dzisiejsi rodzice to dla dzieci w ogóle nie mają czasu", "na wszystko pozwalają, niczego nie pilnują", "pewnie w rodzinie są problemy"... Ten zestaw argumentów wydaje się wyczerpywać temat – tak, to mogłoby uzasadniać stan depresyjny i zachowania autodestrukcyjne dzieci.

Jednak Tomasz Tokarz pisze wprost: "Oczywiście, że za paskiem goni szkoła. Stymulowanie ocenami to podstawowa strategia manipulacji stosowanej w szkole. Te ciągłe opowieści, że jesteście tyle warci, ile Wasze oceny i że ze słabymi stopniami traficie na bruk. Te głaski na paskowiczów i wprowadzanie w poczucie winy tych, których idzie słabo. Te ekspozycje na koniec roku. Rodzice są elementem wspierającym, ale festiwale ocen odbywają się w szkole".

I ma rację. Choć nauczyciele piszą, że za ocenami chodzą rodzice i to oni błagają, by ich dzieci mogły się poprawić "do paska", to Tokarz odpowiada: "kto ustala zasady oceniania? Rodzice czy szkoła? Kto wstawia oceny: rodzice czy szkoła? Kto używa ocen jako wymuszaczy posłuszeństwa: rodzice czy szkoła?".

Czy ktoś ma jeszcze jakieś pytania? Odpowiedzialność za stan opisanych w liście dziewczynek jest z pewnością rozłożona, ale gdyby system oceniania i klasyfikacji był inny, nie byłoby tematu. Dom nie zastąpi szkoły, rodzice nie są w stanie ochronić dzieci przed wszystkimi zagrożeniami świata!

To takie historie powinny być argumentem dla urzędników z MEN, którzy decydują o zmianach. Mocniejszych argumentów niż zdrowie i życie dzieci już nie będzie.