"Polską rzeczywistość szkolną można zmieniać małymi krokami" – mówi nauczyciel fizyki, Marcin Stiburski, który zaproponował Ministerstwu Edukacji Narodowej bezkosztowe, a bardzo pożyteczne dla uczniów, rozwiązanie. Belfer chce, by uczniowie zwolnili w szkolnym wyścigu szczurów i zaapelował o zniesienie średniej ocen jako czynnika klasyfikującego. Choć wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na fakt, że wyścig po oceny to dla uczniów nic dobrego, MEN ma zupełnie inne zdanie.
Marcin Stiburski to nauczyciel fizyki w szkole podstawowej. Szerszemu gronu znany jest jako twórca koncepcji Szkoły Minimalnej. To pomysł na szkołę bez ocen cząstkowych, bez wiążącej średniej i obowiązkowych lektur. Choć brzmi jak rewolucja, Szkoła Minimalna opiera się na założeniach, które istnieją już w Ustawie o prawie oświatowym.
Motywacją do potrząśnięcia polskim systemem edukacji i wprowadzenia pozytywnych zmian był moment, w którym został belfrem (w ubiegłym roku). Na jego widok uczniom skręcały się z nerwów żołądki, a jak wiadomo, w takim stanie przyswajać wiedzy się nie da.
– Proszę sobie wyobrazić, że za trzy lata ma pani zmienić pracę, a starać o to musi się pani codziennie i jest pani z tego rozliczana. W dodatku przez obecnych szefów, których jest dziesięciu. Każdy każe pani robić coś innego, każdy uważa, że obowiązki wykonywane dla niego są najważniejsze, każdy jest inny i ma swoje humory. I od tego wszystkiego zależy pani rekrutacja do nowej pracy. W takiej sytuacji są dzieci przez całą swoją ścieżkę edukacji – obrazowo tłumaczył Stiburski w jednej z rozmów z MamaDu.
Choć pełen projekt Szkoły Minimalnej nie jest jeszcze gotowy, nauczyciel próbuje walczyć o drobne zmiany, by choć trochę ulżyć uczniom. Kilka tygodni temu postanowił w piśmie do MEN zaapelować o zlikwidowanie średniej ocen na świadectwie jako czynnika klasyfikującego.
To wbrew pozorom niewielka zmiana, w zasadzie formalna. Jak przyznaje Stiburski, "do załatwienia jednym rozporządzeniem". W pracy nauczycieli i w funkcjonowaniu szkół nie zmieniłoby się prawie nic. Jednak uczniowie mieliby na barkach mniej. I w końcu wyścig po piątki na świadectwie przestałby być zobowiązujący.
Marcin Stiburski ze swoimi argumentami i apelem rozbił się o ścianę. A konkretnie mur skostniałych zasad, z których jedna brzmi: jak nie marchewką, to kijem.
Jak się pozbyć toksycznej średniej
W piśmie do MEN nauczyciel odniósł się do trudnej sytuacji uczniów podwójnego rocznika. W istocie to oni najboleśniej odczują, co to znaczy walczyć o każdy punkt w rekrutacji do szkoły średniej. Z prostego powodu: w tym roku do szkół średnich wybiera się 726 tys. nastolatków zamiast 350 tys.
"(...) wcześniej także miał miejsce problem gonitwy za średnią, ale w obecnej sytuacji przybrał on niepokojącą formę" – pisze Stiburski i proponuje:
"Proponuję likwidację średniej wszystkich ocen jako czynnika wpływającego na klasyfikację ucznia, na każdym etapie edukacji, oraz podczas przyznawania nagród typu Nagroda Prezydenta, Nagroda Ministra itd. W zamian, w procesie rekrutacji na kolejne progi, proponuję wprowadzenie średniej ocen przedmiotów tematycznych w liczbie dwóch, trzech. Dla przykładu, np. na kierunek w liceum matematyczno-fizyczny, byłaby brana wyłącznie ocena z matematyki i fizyki, na kierunek humanistyczny z języka polskiego i historii, na biologiczno-chemiczny ocena z biologii i chemii itd".
W dalszej części pisma nauczyciel zaapelował o zakazanie budowania rankingów szkół, które bazują na średniej ocen z matury lub ocen ze świadectw. Zdaniem Marcina Stiburskiego budują one niepotrzebne napięcie społeczne i presję na dzieciach wywoływaną przez ambitnych rodziców.
”I mi i Państwu zapewne zależy, na zrównoważonym rozwoju uczniów, bez zbędnego napięcia i presji. Likwidacja średniej wszystkich ocen jako czynnika klasyfikującego, na pewno się do tego przyczyni” – puentuje nauczyciel.
– Moja obserwacja dotycząca średniej wszystkich ocen i dyskusje na grupie potwierdzają, że rezygnacja ze średniej ocen jako czynnika klasyfikującego zmniejszyłaby napięcie generowane w uczniach i rodzicach. Co prawda chodzi tu jedynie o 7 punków na 200 zbieranych do rekrutacji na kolejny etap edukacyjny, ale często te 7 punktów to wóz albo przewóz. Dlatego uczniowie pod presją rodziców walczą o poprawę 5+ na 6 z przedmiotu, który nie jest związany pasją, bo a nuż się punkcik przyda i będzie się nad kreską – tłumaczy nauczyciel.
Pismo zostało wysłane w lutym. Po kilku tygodniach Marcin Stiburski doczekał się odpowiedzi. Zdaniem nauczyciela, odpowiedź, jaką otrzymał, pokazuje, jak bardzo oderwani od rzeczywistości są wysokiej rangi urzędnicy. Gdyby jej treść trzeba było podsumować jednym gestem, byłby to klasyczny facepalm.
Nie ma średniej, nie ma rozwoju
Z pierwszych fragmentów odpowiedzi MEN dowiadujemy się oczywistości, np. co konkretnie brane jest pod uwagę w rekrutacji do szkoły średniej. Średnia ocen zajmuje trzecie miejsce po wynikach testów oraz średniej ocen z polskiego, matematyki i dwóch przedmiotów, które dyrektor uzna za kluczowe.
Czym jest dla MEN średnia ocen, czytamy się nieco dalej: "(...) średnia wszystkich ocen będąca czynnikiem klasyfikującym jest wszechstronną oceną danego ucznia skorygowaną przez jego wyniki z egzaminu zewnętrznego. Ograniczenie jego osiągnięć tylko do średniej ocen z dwóch, trzech przedmiotów tematycznych ograniczy jego rozwoju do tych przedmiotów, w których na etapie edukacji podstawowej wyróżniał się w populacji danej szkoły".
– Według MEN średnia ocen potrzebna jest, aby uśredniać populację uczniów. Średnia ocen zdaniem MEN zapewnia zrównoważony rozwój ucznia bez zbędnego napięcia i presji. A potencjalne jego sztywne ukierunkowanie wynikające z zainteresowań konkretnymi przedmiotami ograniczy jego indywidualny rozwój. W tym ostatnim zdaniu urzędnicy zaprzeczyli sami sobie! – zauważa nauczyciel.
Ponadto, w powyższym fragmencie MEN między wierszami stwierdza, że jeśli uczniowie nie będą musieli walczyć o oceny, to przestaną się uczyć. "Ograniczenie rozwoju" w tym wypadku oznacza: "jak im powiesz, że mogą mieć dwóje, to oleją przedmiot". To dowód na bardzo głęboko zakorzenione przekonanie, że uczniowie w szkole uczą się, by mieć oceny. Nie po to, by się uczyć.
Jeśli najwyższej rangi urzędnicy myślą w ten sposób (sposób szkodliwy z definicji), to jak mają myśleć nauczyciele, rodzice i dzieci? Automatycznie przyjmują narzucaną im postawę, bo to filar systemu, w którym funkcjonują.
Kwestię zakazu budowania rankingów szkół MEN właściwie zignorował – dowiadujemy się jedynie, że ministerstwo nie bierze udziału w budowaniu żadnych rankingów. W opinii Marcina Stiburskiego, to odpowiedź wymijająca: – Tego typu odpowiedzi urzędnicze są typowe, czyli jak napisać, aby nic nie napisać i nie zmienić swego Status Quo – komentuje nauczyciel. Z kolei w sprawie stypendiów MEN zasłania się faktem, że średnia ocen nie jest jedynym warunkiem ich przyznania.
O bezsensowności i szkodliwości wystawiania uczniom setek ocen w semestrze, uśredniania ich i porównywania z innymi ocenami mówi się tak wiele, że odejście od tej nieskutecznej metody wydaje się krokiem naturalnym. Marcin Stiburski zaproponował właśnie taki krok. Krok-kompromis, który niczego nie zburzy i nie przewartościuje. Zaproponowane przez niego rozwiązanie nie jest tak wymagającą zmianą, jak (równie potrzebne) żądanie odchudzenia podstawy programowej. To zmiana drobna, lecz istotna. Niestety, nie z MEN takie numery.