Dzieci uczą się tylko od osób, które lubią. Ten eksperyment powinien przeprowadzić każdy nauczyciel

Ewa Bukowiecka-Janik
Pytanie: "dlaczego moje dziecko nie chce się uczyć?" zadaje sobie wielu rodziców. Odpowiedzi na jest masa, jednak niektóre mogą zaskakiwać i wydawać się... zbyt proste. Na przykład: dzieci nie uczą się od nauczycieli, których nie lubią. Prawda?
Dzieci uczą się od osób, które lubią. Eksperyment, który powinien zrobić każdy nauczyciel fot. 123rf
Wyżej postawioną tezę udowadnia pedagog Agata Olszewska-Jaroszewicz na swoim blogu cialopedagogiczne.pl. W jej artykule czytamy: "Wielu pedagogów twierdzi, że nie płacą nam za lubienie uczniów, ale za uczenie. Sprawa jest prosta: nauczyciel przekazuje wiedzę, a dzieci mają się tego nauczyć i tyle. Warto jednak pamiętać o tym, że dzieci nie uczą się od ludzi, których nie lubią".

Wybrańcy i skazańcy
Artykuł powstał na podstawie wystąpienia Rity Pierson pt. "Every child needs a champion". Autorka opisała w nim doświadczenie Person. To znana amerykańska nauczycielka z 40-letnim stażem. W jej nauczycielskiej karierze zdarzyło jej się uczyć klasę uczniów z zaległościami tak dużymi, że chciało jej się płakać.


Person starała się znaleźć sposób, jak w tym samym krótkim czasie i nadgonić materiał, i poprawić samoocenę słabych uczniów. Wymyśliła, że weźmie dzieci pod włos. "Zostaliście wybrani, by być w mojej klasie, dlatego że ja jestem najlepszą nauczycielką, a wy najlepszymi uczniami. Zebrano nas tu, byśmy pokazali, jak się to robi" – powiedziała.

Dzieci zareagowały zdziwieniem, jednak nauczycielka obstawiała przy swoim – powtarzała im, że muszą pokazać innym, jak należy się uczyć. Robiła to nawet, kiedy przyszło do rozwiązania testu i dzieci potrafiły odpowiedzieć poprawnie na 2 pytania spośród 20 pytań. Wówczas, zamiast ganić je za 18 błędnych odpowiedzi, chwaliła ze dwie poprawne, a przy niskiej ocenie (takiej, jaka wynikała z punktacji) stawiała uśmiech.

"Kobieta ta weszła z uczniami w osobistą relację. Wychodząc poza schemat 'bycia nauczycielem' nawiązała kontakt z uczniami, pokazując im, że w nich wierzy. Sprawiła, że wielu z nich poczuło się kimś, gdy byli przekonani, że tak nie jest" – pisze na blogu Agata Olszewska-Jaroszewicz.

Na każdym etapie edukacji Rita Person podkreślała, że dzieciom idzie nieźle i że widzi, że stać ich na jeszcze lepsze wyniki.

Nastawienie, osobowość, komunikacja
– Dzieci uczą się przez modelowanie, na postawie zachowania i reakcji swojego nauczyciela. Stąd np. w domu często używają podobnych sformułowań jak ich Pani. Ważny jest język, jakiego nauczyciel używa oraz nastawienie, jakie ma do dzieci i sposobu komunikacji. Język negatywny wywołuje dystans, dzieci czują się oceniane – tłumaczy Justyna Filipiuk, psycholog szkolna.

– Język jest powiązany z nastawieniem do dzieci i osobowością nauczyciela. Od tego zależy, jakie komunikaty wysyłamy mimowolnie i podświadomie, dlatego w pełni zgadzam się z opinią, że dzieci uczą się od tych, których lubią. Jest na to wiele dowodów, obok popularnego doświadczenia, którego wnioskiem była teoria o efekcie Pigmaliona, prowadzono badania, które pokazały, że każdy nauczyciel, jeśli się nie rozwija, ma często w swojej klasie powtarzające się problemy (np. z dyscypliną uczniów, negowaniem autorytetów itp). To oznacza, że jego nastawienie i osobowość wpływa na uczniów zawsze tak samo i to są kluczowe "składniki" tych problemów – wyjaśnia psycholog.

Zdaniem Justyny Filipiuk nastawienie, osobowość i język komunikacji to cechy nauczyciela, które czynią go skutecznym bądź nieskutecznym. – Im więcej pozytywności jest w relacji z nauczycielem, im bardziej dzieci wierzą, że mogą i czują się dobrze, nie są oceniane i negowane, tym bardziej są otwarte na różne doświadczenia. W konsekwencji lepiej i chętniej się uczą – podsumowuje psycholog.

Wspomniany efekt Pigmaliona jest tak zwaną samospełniająca się przepowiednia. Odkrycia tego dokonał harvardzki psycholog. Poprosił on o poinformowanie nowych nauczycieli, że mają w klasie pięciu wybitnie uzdolnionych uczniów, którzy są szczególnie predysponowani do uzyskania wysokich osiągnięć w nauce. Mimo że uczniowie ci nie wyróżniali się niczym spośród pozostałych, po roku edukacji to właśnie oni zrobili największe postępy.

Co więcej, w teście na inteligencję uzyskali oni od 15 do 27 punktów więcej! Ponadto dzieci te były bardziej szczęśliwe, towarzyskie, samodzielne, dociekliwe i czułe niż te "zwykłe".

Czerwony/zielony
Podobne efekty uzyskała Rita Person, stosując m.in. znaną już polskim nauczycielom, lecz wciąż niepopularną metodą "zielonego ołówka". To odwrotność powszechnej metody czerwonego długopisu. Chodzi o to, by nie zakreślać na czerwono tego, co jest źle, lecz chwalić za to, co jest dobrze.

Oczywiście, w sytuacji, w której trzeba wskazać uczniowi błąd, nie ma innego wyjścia, jednak równolegle można też chwalić za to, co już dziecko umie. Niech nagrodą nie będzie tylko ocena, ale również uśmiech czy komentarz, by dziecko poczuło się docenione i poczuło, że między nim a nauczycielem jest więź.

Wnioski? Jeśli my dorośli wszystkie dzieci będziemy z góry uznawać za zdolne, mądre i kochane, okaże się, że dzieci "trudne" to rzadkość, a słabych uczniów, na których tak często narzekają nauczyciele, jest znacznie, znacznie mniej. W obliczu faktu, że tak wiele dyskutuje się o zmianach w systemie szkolnictwa, by ten był przyjazny dzieciom, ta nie kosztuje nic i jest możliwa do wprowadzenia przez samych nauczycieli na poziomie emocji i myśli.

Podobnie z rodzicami – jeśli od problemów wychowawczych puchną wam głowy, zróbcie harvardzki eksperyment. Powodzenia!