"Strajkuję dla szarych dzieci". Matematyk mówi o skutkach reformy, których większość z nas nie widzi

Alicja Cembrowska
– Nieraz mam takie myśli, że może w jakiejś korporacji byłoby mi wygodniej – mówi Jakub Pawlak, który jako matematyk pracuje od 3 lat. Obecnie uczy w klasach V-VIII w jednej ze stołecznych szkół. Decyzję o przebranżowieniu się i podążeniu za podszeptami serca podjął spontanicznie. Plany jednak były trochę inne – w trakcie studiów dopadła go reforma i zmieniła system edukacji. Skutki zmian odczuwają jednak, według Jakuba, nie tylko szkoły...
Dlaczego strajkujesz? Odpowiada matematyk z jednej z warszawskich szkół Fot. Tomasz Fritz / Agencja Gazeta
Strajkujesz?
Tak. Dołączyłem do strajku, bo nie podoba mi się reforma i to, jak jesteśmy traktowani przez rząd i społeczeństwo. A także ze względu na dobro dzieci – o tym często się zapomina, a wręcz zarzuca nam, nauczycielom, że strajkując, krzywdzimy je. A ja widzę w szkole dzieci smutne, szare.

Co masz na myśli, mówiąc "szare dzieci"?
Chodzi mi głównie o podwójny rocznik – dzieci w słabej kondycji psychicznej, które nie mają czasu i możliwości na rozwój. To stracona młodość.

Jakie miałeś oczekiwania, podejmując pracę nauczyciela? Dlaczego zostałeś nauczycielem?
Całe życie marzyłem, żeby zostać nauczycielem. Jednak najpierw poszedłem na studia, które okazały się dla mnie mało interesujące, dlatego podjąłem decyzję o przebranżowieniu. W sumie wyszło to bardzo spontanicznie, przed wyborami w 2015. Gdy PiS jeszcze nie rządził, a ja chciałem pracować w gimnazjum. Później w liceum.


Gdy byłem na studiach pedagogicznych, okazało się, że będzie reforma. Gdy zacząłem pracować jako nauczyciel, to już było VII klasa, gimnazjum zlikwidowano. Nagle okazało się, że nie mogę pracować z młodzieżą. Musiałem uczyć w szkole podstawowej.

Lubisz swoją pracę?
Lubię, ale czuję się trochę oszukany.

Dlaczego?
Jestem z rodziny pedagogów, którzy raczej odradzali mi tę drogę, ale czułem, że tego chcę, że muszę to zrobić. Wydawało mi się, że jest to zawód prestiżowy. Rzeczywistość zweryfikowała moje wyobrażenia.

Polityka obecnego rządu miała na to wpływ?
Oczywiście. Wystarczy spojrzeć na manipulacje TVP. Czy stronę i profil MEN, które od lat właściwie nie istniały. Nagle wrzucają spoty, jakieś statystyki – przepraszam, ale uczę matematyki. Te wykresy są sporządzone źle, nie wiem, skąd oni biorą dane. Podobnie TVP – nie znam żadnego nauczyciela dyplomowanego, który by zarabiał 5000 zł brutto. To zwykła propaganda. Miałem nadzieję, że społeczeństwo nie uwierzy w takie kłamstwa. Niestety myliłem się.

Skoro przy pieniądzach jesteśmy. Szkoła jest twoim jedynym źródłem utrzymania?
Nie.

Gdyby szkoła była twoim jedynym źródłem utrzymania, byłbyś w stanie utrzymać się w Warszawie?
Oczywiście, ale już w ogóle nie miałbym życia. Teraz pracuję na 1,5 etatu.

… ale to tylko lekcje?
Tak. Do tego dochodzi sprawdzanie kartkówek, rady pedagogiczne, szkolenia, przygotowywanie materiałów do zajęć – podejrzewam, że łącznie będzie to dodatkowych kilka godzin w tygodniu, za które nikt mi nie płaci. Muszę zapieprzać, żeby się utrzymać.

Stażysta od razu po studiach w Warszawie zarabia ok. 1800 zł ze średnim dodatkiem motywacyjnym. Wynajęcie pokoju w stolicy to ok. 900 zł. Nieraz rozmawiamy z kolegami w pokoju nauczycielskim i trochę na żarty, trochę serio mówimy, że to zawód albo dla samotnych, albo dla tych, których partner zarabia wystarczająco, żebyśmy my tylko "dorobili".

Atmosfera w pokoju nauczycielskim jest napięta?
Nie ma dnia, w którym w pokoju nauczycielskim nie byłoby rozmowy o reformie i strajku. Jesteśmy wściekli. Często z bezsilności pozostaje nam śmiech.

A uczniowie? Ich również dotykają te napięcia?
Dzieci w VIII klasie są bardzo zaniepokojone. Uczniowie kłócą się z nauczycielami. To udziela się wszystkim, bo oni się stresują, a ja jestem wymagający, bo chcę dla nich jak najlepiej, chcę przekazać jak najwięcej wiedzy, a wiadomo, że to siłą rzeczy budzi napięcia. Wszyscy są zmęczeni. Przed strajkiem zrealizowałem materiał, ale to kosztem czegoś.

Czego?
Głównie zdrowia psychicznego. Mojego i uczniów.

Rozmawiałeś z uczniami o strajku, tłumaczyłeś im co się dzieje?
Tak. Podjąłem ten temat. Niektórzy nie rozumieją, inni wspierają. Najbardziej martwią się ósmoklasiści. Boją się egzaminów. I ja to rozumiem, wiem, co przeżywają. Liceum to duża zmiana życia, otoczenia, znajomych. Więc przy obecnym chaosie, nie dziwię się, że się martwią.

Układ podstawy programowej pomógł ci w przygotowaniu uczniów do wspomnianych egzaminów?
Odnoszę wrażenie, że podstawa programowa została napisana na kolanie. Błędy w podręcznikach, chaos, dezinformacja. Powiem na przykładzie matematyki – program VII klasy i VIII klasy to jakiś totalnie nielogiczny skok. Staję na głowie, żeby uczniów przygotować, ale sam nieraz się załamuję. Niektóre ważne działy matematyki zostały po prostu usunięte. A bez nich trudno zrobić cokolwiek na dalszych etapach edukacji.

Dzieci muszą potem to jakoś nadrobić w domu?
No oczywiście.

A ty planowałeś założyć zespół teatralny…
Tak. Poza uczeniem matematyki zajmuję się sztuką. Chciałem założyć zespół teatralny. Żeby dzieci konfrontowały się z publicznością, pojeździły na festiwale teatralne dla młodzieży. Jednak nie mam z kim tego robić. Nawet jeżeli ruszę coś z VII klasą to mamy tylko rok na pracę. Dzieci w klasie VIII nie mają na to czasu. Żyją tylko egzaminami.

Pytałeś o to uczniów, czy to twoje wnioski?
Nie złożyłem im konkretnej propozycji, ale rozmawiam ze swoimi uczniami, pytam, jak wygląda ich życie poza szkołą.

Właśnie, jak wygląda życie dzieci poza szkołą?
Angielski, korepetycje, kolacja, nauka na następny dzień. Nie mają czasu na życie towarzyskie. To jest tak, jakbyśmy my dorośli wracali z pracy… i pracowali. To jest nienormalne. W tym miejscu chciałbym nawiązać do tego, co powiedziałem na początku o "szarym roczniku" – uważam, że podwójny rocznik doprowadzi do tego, że stracimy wybitnych sportowców, artystów, reżyserów, aktorów.

Te dzieci nie mają szansy na rozwijanie swoich pasji. Może przetrwają najwytrwalsi, ale to nie zmienia faktu, że wiele osób dopiero będzie mogła rozwinąć się na studiach. A gimnazjum i liceum to najlepszy czas na poszukiwanie tego, co lubię, co chciałbym robić. Najlepszy czas na przyswajanie wiedzy, odkrywanie.

Czyli młodzi się uczą tego, co trzeba, ale nie mają czasu na to, co by chcieli?
Tak, uważam, że to jest katastrofa. Według mnie pasje są ważniejsze niż piątki z każdego przedmiotu. Wolę uczniów z dwójami, którzy mają iskrę, którzy mówią mi o tańcu czy piłce ręcznej w taki sposób, że nie jestem zły, że nie odrobią pracy domowej, bo byli na treningu, próbie czy interesujących warsztatach.

Kolejny aspekt to inne instytucje – wielu nie zwraca na to uwagi, ale reforma edukacji wypływa nie tylko na szkołę. Mam na myśli domy kultury czy kluby sportowe. Rozmawiam ze znajomymi z branży, którzy nie mają chętnych na zajęcia, bo dzieci nie mają siły i czasu. To będzie trwało przez najbliższe 4 lata – dopóki ten rocznik "gimnazjalny" nie pójdzie na studia.

Dla wielu rodziców chyba jednak oceny i czerwone paski są ważne. Mówisz, że uczniowie mogą mieć dwóje, ale przychodzi rodzic i pyta: "Dlaczego Marysia nie ma samych piątek?!". Trochę też staram się to rozumieć – reforma doprowadziła do tego, że dzieci muszą walczyć o miejsce w wymarzonych szkołach, a rodzicom zależy, żeby zapewnić im dobry start. Podczas rekrutacji liczą się oceny, a nie dobre chęci i talent malarski. Co mówisz takim rodzicom?
Masz rację, rodzice to osobny temat. Wychowujemy dzieci, które muszą być gotowe do udziału w wyścigu szczurów i to już widać w szkole podstawowej. Uczniowie nieustannie się porównują. Znamienne jest, że dzieci celują bardzo wysoko.

Podejście rodziców tutaj procentuje: "Dostałeś 5, a dlaczego nie 6?!". Co robię? Próbuję rozmawiać. Niektórzy biorą sobie do serca moje rady, inni wiedzą lepiej. Staram się im powtarzać, że to tylko oceny. Że musimy uczyć najmłodszych zdrowej rywalizacji. Mnie to też dotyka, bo przychodzi do mnie dziecko i płacze, że dostało 5 +, a nie 6.

Kolejna sprawa – gdy w innej szkole prowadziłem koło teatralne, to rodzice nieraz w ramach kary za złe oceny, chcieli dziecko odcinać od pasji… Jaki to ma sens? Jaki to sygnał dla dziecka?

Coraz częściej specjaliści mówią o tym, że powinno się zrezygnować z wystawiania ocen. Pomysłodawca tzw. Szkoły Minimalnej, Marcin Stiburski, mówi, że niepotrzebne jest ocenianie na każdym kroku: za kartkówkę, test, sprawdzian i aktywność. Co o tym myślisz?
Nie jestem zwolennikiem ocen. Nienawidzę wystawiać stopni. Uważam, że jest to poniżające i dyskryminujące. Nie podejdę do kogoś na ulicy i nie zapytam: "Jak się pisze gżegżółka?" – odpowiesz źle, stawiam ci dwóję. Niefajnie, nie? To jest po prostu absurd.

Podobnie bez sensu jest wprowadzenie do każdego sprawdzianu tabelki kompetencji. Jest tam kolumna dla ucznia i nauczyciela. Tylko, co z tego wynika, że uczeń wpisze sobie, że rozumie i umie, a ja mu wpisuję, że nie, według mnie nie opanował materiału?

Wcześniej, gdy miałem mniej klas, a co za tym idzie więcej czasu, miałem swoją metodę – na każdym sprawdzianie pisałem krótki komentarz. Chwaliłem za wysoki stopień, przy dwójce pisałem: "Nie martw się, poprawisz się", "dobrze sobie poradziłeś z ułamkami", "wierzę w ciebie". Teraz, jak mam sześć klas, bo jednak muszę się utrzymać, niestety nie mam już na to czasu.

"Zmień pracę, jak ci się nie podoba".
Kocham ten argument. Wszyscy możemy odejść, ale kto by uczył dzieci? Najgorzej i tak mają dyrektorzy, którzy na rzęsach stają, żebyśmy w szkole jakoś funkcjonowali.

Myślisz o odejściu z pracy?
Nieraz mam takie myśli, że może w jakiejś korporacji byłoby mi wygodniej. Jednak kocham swoją pracę. Czuję powołanie i byłbym nieszczęśliwy, gdybym musiał odejść.

Oczekuję, że rząd przywróci szacunek naszemu zawodowi. Chciałbym, żeby młodzi i zdolni ludzie chcieli pracować w szkole. Tym strajkiem też apeluję o dobro dzieci. Nie chodzi tylko o pieniądze.

Ale powietrzem i miłością raczej nie przeżyjesz…
To oczywiście ważne, żeby dobrze zarabiać. O strajku myślę jednak w trochę inny sposób – lepsze zarobki przyciągną wielu świetnych i zdolnych młodych ludzi, którzy teraz rezygnują z tej pracy. Bo z takiej pensji się nie utrzymają, a jeszcze usłyszą, że i tak nic wartościowego nie robią.

Ja jestem w o tyle lepszej sytuacji, że jestem matematykiem, więc mogą wziąć więcej godzin. Ale np. nauczyciel geografii ma ograniczoną liczbę lekcji. Z drugiej jednak strony, im więcej godzin wezmę, tym bardziej spada jakość tych lekcji. Nie ma czasu na chwilę oddechu, rozmowy, lekcje terenowe, nie mogę weryfikować swoich pomysłów, nie mam pola manewru.

Praca oddziałuje na twoje życie osobiste?
Tak, jak wspomniałem, zajmuję się sztuką, a dokładnie jestem aktorem. Sprawdziany sprawdzam w autobusie, na próbach, siedzę po nocach w tygodniu, żeby np. mieć chwilę wolnego w weekend. Ale i tak uważam, że mam lepiej niż poloniści – oni na sprawdzanie wypracowań poświęcają więcej czasu.

Narzekać można naprawdę godzinami, ale staram się na co dzień wprowadzać wzmocnienie pozytywne, motywować swoich uczniów i nie pokazywać im frustracji. Uważam, że prawdziwy nauczyciel potrafi przyznać się do błędu, fatalny jest ten, który to kamufluje. Nie boję się tego, że uczeń może być ode mnie mądrzejszy. Nie chodzi o to, że mam być najmądrzejszy. Dla mnie celem właśnie jest to, żeby dziecko mnie przerastało.

Czyli zostajesz w szkole?
Zostaję, pomimo tego, że czuję się oszukany – chciałem pracować w liceum, a muszę z tym poczekać, bo wiem, co będzie się działo w szkołach średnich w najbliższym czasie. Mam nadzieję, że wytrwam 4 lata i nadal będę miał tę samą energię. Zobaczymy.