Przemęczone udają choroby, cieszą się, że są w szpitalu. Oto skutki "produkowania dzieci idealnych"
Beztroskie dzieciństwo? Niestety, coraz częściej okazuje się, że dla współczesnych dzieci to oksymoron. One, podobnie jak dorośli, muszą pracować na lepszą przyszłość. Każdego dnia uczestniczyć w lekcjach, zajęciach dodatkowych, treningach. Wszystko po to, by ich życie BYŁO udane. Paradoksalnie, JEST udręką.
Gdy odwiedziłam oddział psychiatryczny dla dzieci, usłyszałam, że wielu pacjentów nie chciało jechać do domu na Święta. Bo po co? Wolą odpocząć w szpitalu.
Zamęczone dzieci
Jedna z internautek kilka dni temu podzieliła się w mediach społecznościowych kilkoma historiami ze szpitali. Sama również przyznała, że należała do "matek-wariatek" – jej dzieci miały kilka zajęć dodatkowych i praktycznie codziennie po szkole były zajęte.
Kobieta zauważa, że straciliśmy poczucie, co jest w życiu istotne i ważne. Dlatego pod płaszczem miłości i troski, często zadręczamy najmłodszych. A jak się okazuje, poza problemami psychicznymi, o których mówi się coraz częściej w kontekście najmłodszych, do szpitali trafia wielu małych pacjentów, którzy udają choroby – wolą być w szpitalu i "chorować", bo to dla nich okazja do odpoczynku.
"Cieszę się, że jestem w szpitalu"
– Ja się w liceum głodziłam, żeby zasłabnąć i poleżeć troche w szpitalu. Chodziłam do klasy, w której był straszny wyścig szczurów, bo byliśmy klasą o najwyższym prestiżu. Rodzice zmusili mnie, żeby do tej klasy poszła. Wychodzili z założenia, że skoro jestem dobra ze wszystkiego, to warto szlifować to, co najtrudniejsze, czyli matematykę i fizykę – opowiada mi Karolina, która już sama jest mamą i widzi, że już dzieci w przedszkolach poddawane są chorej presji.
Jej dobre wyniki w gimnazjum wynikały, jak sama mówi, z fajnej atmosfery i wyluzowanych nauczycieli. Wyścigu szczurów doświadczyła w szkole średniej.
– Byliśmy dociskani ze wszystkich przedmiotów, większość klasy chodziła na korepetycje i pamiętam, że nawet nie bardzo z kimkolwiek dało się pogadać, bo wszyscy bardzo skupiali się na nauce. Byłam sama wśród rówieśników, byłam pod presją szkoły i rodziców, najpierw, żeby złapać trochę powietrza zaczęłam wagarować, żeby zyskać czas na naukę tego, czego nie ogarniałam, ale zaległości rosły, zaczęłam mieć też kłopoty relacyjne z nauczycielami. Aż w końcu uznałam, że jedyną opcją by przekazać światu, że mam problem i nie chodzi o to, że nie chce mi się uczyć, tylko po prostu nie nadążam, jest choroba.
Chwila odpoczynku... w szpitalu
Wtedy Karolina wymyśliła głodówkę i omdlenia. – Udało się dwa razy. W szpitalu jakiś lekarz zwrócił mojej mamie uwagę, że to wszystko może mieć tło nerwowe i wtedy przysłali do mnie psychologa, któremu wszystko opowiedziałam. Finał był taki, że moja mama w końcu (po dwóch latach, bo to było rok przed maturą) uwierzyła mi, że w szkole jest naprawdę strasznie i że to był błąd, by tak cisnąć na wyniki w nauce i prestiżową klasę. Załatwiła z dyrektorem, by przepisał mnie to innej klasy na ostatni rok. Dopiero wtedy odczułam ulgę. Myślę, że tylko dzięki tej decyzji zdałam maturę. Przez pierwsze dwa lata szkoły byłam w takim stanie emocjonalnym, że nie dawałam rady się efektywnie uczyć.
Karolina przyznaje: "Lubiłam chorować, być w szpitalu, bo to był czas bez presji, bez ciśnienia. Mogłam odpocząć, poukładać myśli".
Dajmy dzieciom czas na odpoczynek. Pozwólmy być im dziećmi. Nie wmawiajmy, że trzeba osiągnąć sukces za wszelką cenę. Nie warto.
Napisz do autorki: alicja.cembrowska@mamadu.pl
Może cię zainteresować także: Wychowujemy korposzczury, które duszą się w open space. Od dziecka słyszeli "daj z siebie wszystko"