Reforma Zalewskiej dopiero zbierze swoje żniwo. Wściekli rodzice i zmęczone dzieci to zaledwie początek

Alicja Cembrowska
Z czym kojarzy wam się dzieciństwo? Z zabawami na świeżym powietrzu, rowerowymi wycieczkami i towarzystwem rówieśników? Współczesnym uczniom ten jeden z najpiękniejszych, beztroskich okresów raczej kojarzyć się będzie z przemęczeniem, nauką i brakiem czasu wolnego. Winna temu będzie nie tylko presja społeczna, ale również reforma edukacji, która w opinii, chociażby byłego Rzecznika Praw Dziecka narusza prawa dzieci.
Reforma minister Zalewskiej narusza prawa dzieci? Fot. Jacek Łagowski / AG
Nie samą szkołą człowiek żyje?
Eksperci alarmują, że coraz młodsze dzieci mają zaburzenia psychiczne, dotyka je wypalenie emocjonalne, są przemęczone i nie mają chwili na odpoczynek. Współczesna szkoła produkuje idealnego pracownika korporacji – nastawionego na sukces za wszelką cenę, niemającego czasu na rodzinę i przyjemności, zdobywającego "kolejne poziomy".

Jednocześnie coraz więcej rodziców zauważa, że coś się zmieniło. I wcale nie jest to zmiana na lepsze. – Mam dość! Wracam do domu i pracuję za szkołę – pisała w wiadomościach do naszej redakcji zdenerwowana pani Kaja, wskazując, jak wiele czasu na naukę poświęca nie tylko jej 9-letni syn, ale również ona.


Szukanie winnego
Ten schemat powtarza się jednak w wielu polskich domach. Pobudka o 6:00, by przed 8:00 być w szkole. Powrót przed 17:00. Szacuje się, że na odrabianie lekcji i naukę dzieci poświęcają każdego dnia nawet 3 godziny (po kilku już w szkole), a w weekendy ponad trzy razy tyle. "Pracują" zatem na dwa etaty i to nie tylko od poniedziałku do piątku.

Przeciwko takiemu systemowi buntują się jednak nie tylko rodzice i uczniowie. Również wielu nauczycieli widzi problem – a często to właśnie im dostaje się za to, że za dużo wymagają, zadają prace do domu i na siłę starają się zrobić jak najwięcej.

– Nauczyciele są przemęczeni, a uczniowie zestresowani i przepracowani. Rodzice piszą skargi do Rzecznika Praw Dziecka, a minister Anna Zalewska ogłasza podwyżki, których nie było. Trochę już trudno nam się tłumaczyć, przekonać społeczeństwo, że premier się myli – mówi Marcin Korczyc, nauczyciel historii, wiedzy o społeczeństwie i języka polskiego, były dyrektor jednej z wielkopolskich szkół i lider grupy "Ja, nauczyciel", czym nawiązuje do wypowiedzi Mateusza Morawieckiego, że nauczyciele pracują mniej, a chcą więcej.

Według raportu Instytutu Badań Edukacyjnych nauczyciel w Polsce pracuje w ciągu tygodnia średnio 47 godzin. To jedna z najbardziej wykształconych grup zawodowych w Polsce, a ich zarobki wahają się od 1877 do 3317 zł brutto miesięcznie w zależności od stopnia awansu zawodowego. Między innymi to zmobilizowało nauczycieli do strajku.

"Doskonale przygotowana reforma"
To "najwyższa jakość edukacji", "doskonale przygotowana, przemyślana, przekonsultowana i policzona reforma", która "gwarantuje polskim dzieciom kompleksowe, bardzo dobre przygotowanie" i "odpowiada na zapotrzebowanie społeczne". To słowa minister Anny Zalewskiej i Beaty Szydło. Premier Mateusz Morawiecki twierdzi, że "pani minister, Annie Zalewskiej, należy się medal za to, co zrobiła".

– Wszystkie obiektywne badania, takie jak raport Rzecznika Praw Dziecka pokazują jednoznacznie, że to zostało spartaczone. Ta reforma została spartaczona. Ale ona została spartaczona u samych źródeł, bo nie wynika z żadnych wcześniejszych badań, które pokazywałyby, że taka reforma jest potrzebna – powiedziała natomiast przewodnicząca Nowoczesnej, Katarzyna Lubnauer w rozmowie z TVN.

Nie jeden, a kilka problemów
Na czym polegają główne problemy "doskonale przygotowanej reformy"? Rodzice, uczniowie i nauczyciele wymieniają najczęściej: skrócenie czasu na realizację wymagań programowych (zlikwidowanie gimnazjów zabrało szkołom jeden rok, jednak nie zmniejszono materiału do przepracowania), nadmiar nauki, źle skonstruowana podstawa programowa, brak kadry (nauczyciele walczą o podwyżki), a także brak miejsc w szkołach i tzw. "podwójny rocznik".

W tej ostatniej kwestii ważny jest poza brakiem miejsca (w niektórych szkołach salami stały się stołówki lub wydzielone parawanami fragmenty korytarza), dodatkowy stres dzieci, które boją się, że nie dostaną się do wymarzonej szkoły. Przez zmiany do szkół średnich pójdą w tym roku trzy roczniki uczniów – ci urodzeni w 2003, 2004 i 2005 roku.

Problemem może okazać się w tym przypadku również jakość edukacji. Czy nauczycielom uda się utrzymać poziom? W tym roku do warszawskich szkół średnich poszło 18 tys. uczniów, w przyszłym pójdzie 44 tys. Minister Zalewska zapewnia, że dla każdego znajdzie się miejsce w klasie, ale niektóre pomysły placówek pokazują, że może to być trudne. Myślano już o zorganizowaniu nauki w soboty czy zwiększeniu limitów w klasach – liczyłyby one nawet do 45 osób.

Bolesne konsekwencje
Jakie są konsekwencje wielu niezbyt trafionych zmian? Chociażby przepychanki pomiędzy nauczycielami i rodzicami, przemęczenie uczniów, a także spadek wiary we własne siły – dzieci często nie są w stanie zrozumieć, że nagle z uczniów piątkowych i czwórkowych, ledwo są w stanie zapracować na trójki.

– Nie tędy droga – powiedział były Rzecznik Praw Dziecka Marek Michalak w rozmowie z TVN i wskazuje, że dzieci nie są w stanie, jak każdy człowiek, pracować ponad swoje siły. W swoim 60-stronnicowym wystąpieniu do premiera Michalak wskazuje, że reforma narusza podstawowe prawa dziecka, również te, które wynikają z Konstytucji.

– Prawo do edukacji jest bardzo ważne, ale dzieci mają też prawo do odpoczynku, do życia rodzinnego. Kiedy mają realizować te inne prawa? – mówi były rzecznik i podkreśla jednocześnie, że nauczyciele są w stanie zrealizować jedynie 60 proc. materiału z podstawy programowej, więc 40 proc. zostaje do "nadrobienia" w domu.

A Marcin Korczyc podkreśla, że nauczyciele pracują pod ogromną presją i wciąż stawia się im więcej wymagań. – Dzisiaj usiłujemy w ciągu dwóch lat zrealizować materiał, który niekiedy wykracza poza zakres trzyletniego gimnazjum. Rodzice z jednej strony oczekują wysokiego wyniku pozwalającego ich dziecku skutecznie konkurować o miejsce w wymarzonej szkole, a z drugiej – sprzeciwiają się nadmiernemu obciążeniu ich dzieci nauką. Jeszcze nigdy relacje szkoły z rodzicami nie były tak napięte. Problem polega na tym, że to nie nauczyciele stworzyli warunki, w których dominuje frustracja.

Brak spójności
– Obecnym uczniom klas ósmych i siódmych przerwano cykl kształcenia i wrzucono na dwa ostatnie lata szkoły podstawowej w całkowicie odmienny system edukacji. Podstawy programowe są wzajemnie niespójne – uczniów omija wiele zagadnień, a powielają inne, zwłaszcza z przedmiotów przyrodniczych i historii. MEN się z tym nie kryje i odracza egzaminy końcowe z tych przedmiotów. Według Minister Anny Zalewskiej uczniowie nadrobią braki, czerpiąc wiedzę z rzeczywistości pozaszkolnej. To jest fikcja. I my w niej pracujemy! – precyzuje Marcin Korczyc.

Do problemu w programie TVN odniosła się również warszawska radna i prezeska Fundacji "Rodzice mają głos" Dorota Łoboda. – To, czego uczą się dzieci w klasach siódmych, nie jest logiczną kontynuacją materiału z klasy szóstej.

I tak, to również odbija się na najmłodszych. Czują frustrację, przestają wierzyć w sens tego, co robią, denerwują się, że nie są w stanie sprostać wymaganiom. – Dostają od nas dorosłych prosty komunikat: "Liczą się oceny, wyniki, świadectwa"! Jak w najgorszej korporacji. Dlaczego chcemy zagonić je na śmierć? Dlaczego jako cel wskazujemy świadectwo, na którym są same piątki i szóstki. Przecież to jest szaleństwo! Dzieci to nie są konie wyścigowe, a dzieciństwo to nie wyścigi! – czytamy na profilu "Budząca się szkoła".

Co zatem z prawem dziecka do odpoczynku? Do ruchu, zabawy, a nawet "nicnierobienia"? Do życia bez ciągłej presji, stresu i strachu? Do rozwoju bez szaleńczego wyścigu o miejsce w szkole? Mateusz Morawiecki uważa, że minister Annie Zalewskiej należy się medal. Może nawet kilka? Na przykład od wszystkich przemęczonych dzieci, zdezorientowanych rodziców i niedocenionych nauczycieli?
Napisz do autorki: alicja.cembrowska@mamadu.pl