Moja córka chodzi na religię, a na lekcji wychowawczej leje wosk. Nie zgadzam się!

List do redakcji
Dlaczego coraz mniej dzieci chodzi na religię, a zadeklarowani wierzący nie chodzą do kościoła? Dlaczego w Polsce wiara postrzegana jest jako największa narodowa hipokryzja? Pani Hanna w liście do redakcji MamaDu podaje jeden z powodów, a jego objawem są... Andrzejki.
Czy zabawy andrzejkowe powinny być zakazane dla dzieci, które chodzą na religię? Fot. Malgorzata Kujawka / Agencja Gazeta
"Witam,
jestem mamą 11-letniej Marysi i wraz z moim mężem budujemy wierzącą, religijną rodzinę. Piszę, bo chciałabym nagłośnić problem, a w szkole nikt nie chce słuchać.

Marysia oczywiście chodzi na religię. Staramy się wychowywać nasze dziecko w wierze, zgodnie z Pismem Świętym. Jestem bardzo zadowolona z tego, jak są prowadzone lekcje. W szkole uczy ksiądz z naszej parafii.

Staramy się z mężem nie rzucać słów na wiatr i poważnie traktować naszą wiarę. Nie bagatelizujemy przekazu Kościoła, dlatego tak bardzo oburzył mnie fakt, że w klasie, w której wszystkie dzieci chodzą na religię, wszystkie równie chętnie świętują dziś Andrzejki.


Św. Andrzej Apostoł był męczennikiem i jego życie nie ma nic wspólnego z wróżbami i tym całym pogańskim cyrkiem, który nazywany jest u nas dla niepoznaki tradycją. Andrzejki, czyli wigilia dnia św. Andrzeja, powinny być związane z postacią świętego. Zaręczam, że on nie lał wosku, by sprawdzić, kto będzie jego narzeczoną.

Ze względu na Pismo Święte bulwersuje mnie fakt, że nikt nie widzi nic złego w laniu wosku i wróżbach, które wprost nazywane są przez duchownych grzechem bałwochwalstwa i duchowym cudzołóstwem.

Te zabawy są po to, by spojrzeć w przyszłość, a przecież nikt z nas jej nie zna. Nikt z nas nie powinien nawet chcieć jej znać. Co więcej, wiara w jakąkolwiek sprawczą siłę, która mogłaby coś zmienić w naszym życiu, jest sprzeczna z pierwszym przykazaniem.

Moje dziecko zdaje się to rozumieć, jednak widzę, że zabawy polegające na igraniu z własnym losem, z przyszłością, podobają się jej. Budzą emocje, wywołują wypieki na twarzy.

Tak, wiem, że to są dzieci. Że to jest zabawa i nie trzeba traktować jej poważnie. Ale proszę wytłumaczyć to 11-latce, na której wyobraźnię takie wróżby bardzo działają. Zaczyna sobie wyobrażać, kto będzie jej narzeczonym, jak będzie wyglądał ukochany. Emocje się rozkręcają, uwaga jest skupiona na chłopakach, naprawdę nie wiem, po co to komu potrzebne. Ani tym bardziej co w tym zabawnego.

Denerwuje mnie ponadto, że wśród tylu zadeklarowanych katolików tylko ja dostrzegam problem. "To tradycja, to zabawa" to naczelne argumenty, które padały, gdy zaczepiałam rodziców. Tak płytkie myślenie, niedostrzeganie tego, co pod powierzchnią pozorów oraz skutków bawienia się we wróżby, które w swej historii mają matrymonialne wątki, nie mieści mi się w głowie.

Nie rozmawiałam na ten temat z nauczycielką czy księdzem, ponieważ wiem, jak to jest w tym wieku. Trzeba walczyć o akceptację, chce się być w grupie. Jak zacznę interweniować, Marysia może zostać wyśmiana, wyklęta. Wolę porozmawiać z nią, obserwować co się dzieje niż niepotrzebnie utrudniać jej życie w szkolnych realiach.

Wybieram mniejsze zło, choć w duchu nie zgadzam się na tę hipokryzję. Jak rodzice mają wychowywać dzieci w prawdziwej wierze, jak mamy zachęcać ludzi do chodzenia do kościoła, czy dzieci do uczestniczenia w lekcjach religii, jak ogólny przekaz na temat naszej wiary jest tak płytki i pełen paradoksów? Ktoś, kto ma wątpliwości i to obserwuje, śmieje się pod nosem z pogarda, i ma rację! Nie taką postawą buduje się autorytety."

Zgadzacie się z treścią listu? Czy wiara w Boga powinna wykluczać udział w takich zabawach jak Halloween czy Andrzejki?