Dzieci potrafią być okrutne. I to również w wieku, w którym ich zachowania nie da się już wytłumaczyć bezmyślnością. 10-letnia Mia Bennet z Norfolk w Wielkiej Brytanii przeżyła poważne załamanie nerwowe po tym, jak jej rówieśnicy przeprowadzili w internecie ankietę na temat koleżanki. Zapytali w niej... "kto uważa, że jest brzydka".
Hejterzy utworzyli fałszywe konto na Instagramie z imieniem i nazwiskiem dziewczynki, a na nim wrzucili post z jej zdjęciem i wyżej zacytowanym pytaniem. Ujawnili też wyniki – 53 proc. osób, które udzieliły odpowiedzi uznało, że Mia urodą nie grzeszy.
10-latka przepłakała w zamkniętym pokoju wiele godzin. Jej rodzice, zmartwieni stanem zdrowia córki, zgłosili sprawę na policję. Ankietę usunięto, jednak skutki zdarzenia dziewczynka ponosi do dziś. – To całkowicie zniszczyło jej pewność siebie. Jest bardzo skupiona na kwestii swojego wyglądu. Powtarzamy jej przez cały czas, że jest piękna, ale ona w to nie wierzy – mówi matka Mii w rozmowie z dziennikiem "Daily Record".
W polskich szkołach nie jest lepiej
Jak się okazuje, sytuacja, jaka przydarzyła się na wyspach nie jest wyjątkowa. – Odkąd kupiliśmy dzieciom telefony, mamy dodatkowy obowiązek. Codziennie musimy sprawdzać ich aktywność na czatach, na forach i w mediach społecznościowych, bo codziennie, nie przesadzam, codziennie znajdujemy tam coś, co jest w naszym odczuciu na granicy dopuszczalności – mówi Marta, mama Olka i Jasia. Młodszy po wakacjach pójdzie do trzeciej klasy, starszy do czwartej.
– Sytuacją, o którą zrobiłam w szkole największą aferę, było rozesłanie na czacie klasowym mema wygenerowanego przez jedną z uczennic. Zrobiła mu zdjęcie na korytarzu szkolnym i dorysowała brzydkiego siusiaka. Po tej akcji Oluś nie chciał chodzić do szkoły, bo wszyscy pokazywali sobie za jego plecami zdjęcie, śmiali się – opowiada Marta.
Chłopiec został automatycznie wykluczony z grupy. Sprawą zajęła się wychowawczyni. Od tej pory dzieci na czas lekcji wrzucają telefony do szuflady w biurku nauczyciela. Wzywana była też matka autorki mema. – Jednak nie mam pewności czy rozmowa wiele zmieni. Myślę, że kolejny tego typu wybryk to kwestia czasu – żali się Marta.
Jak się okazuje, w walce z tego typu zachowaniami dzieci w sieci największą przeszkodą są... ich rodzice. – Kiedy zgłaszałam na wywiadówkach, że zwracają się do siebie na czacie per "ruchaczu" i robią tego typu rzeczy, większość głupkowato uśmiechała się pod nosem, albo reagowała na zasadzie "to tylko dziecięce żarty, wyrosną z tego". A ja wiem, że dzieci to przeżywają – mówi Marta.
W klasie starszego syna Marty, Jasia, jest dziewczynka, która z powodu złośliwego mema rozesłanego na Facebooku do tej pory chodzi do psychologa. Grafika, jak w przypadku Mii, dotyczyła wyglądu dziewczynki.
– Inna uczennica z kolei jest izolowana przez rodziców świadomie, bo w szkole nie mają końca żarty na temat jej tiku nerwowego. Dziewczynka ta w wieku 6 lat przeżyła poważny wypadek, który uszkodził jej kręgosłup. Teraz chodzi, porusza się normalnie, został tylko tik, który polega na szybkim wzdrygnięciu ramion i mrugnięciu. Dzieci robiły z tego nawet ośmieszające gify – opowiada Marta.
W jej sprawie wiele razy na poważnie interweniowali nauczyciele. Przez pewien czas dziewczynka korzystała nawet z nauczania indywidualnego, by przeczekać falę zainteresowania jej osobą.
Przemocowe memy
Wszystkie opisane sytuacje zaliczyć można do zjawiska zwanego cyberbullying. "Nowoczesna przemoc nie zostawia sińców na ciele, nie niszczy ubrań, podręczników, nie polega na gnębieniu ofiary w szkolnej toalecie. Przed współczesną przemocą nie można się ukryć, zostawia po sobie często na zawsze bardzo materialny ślad, a jej pozostałości w psychice goją się dużo trudniej niż rany na ciele", pisze o cyberprzemocy Żaneta Rachwaniec-Szczecińska, psycholog na Uniwersytecie SWPS.
Jak się okazuje, cyberprzemocy doznaje od 20 do nawet 50 proc. młodych ludzi, a największy problem polega na tym, że większość dzieci nie zdaje sobie sprawy, że "głupie żarty" mogą skończyć się tragedią.
"Nastolatki często nie mają świadomości, że ich działania są nie tylko przemocą, ale również podlegają karze i mogą powodować konsekwencje prawne na mocy art. 190 Kodeksu Karnego §1 'Kto grozi innej osobie popełnieniem przestępstwa na jej szkodę lub szkodę osoby najbliższej, jeżeli groźba wzbudza w zagrożonym uzasadnioną obawę, że będzie spełniona podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2'", pisze Żaneta Rachwaniec-Szczecińska.
Co mogą zrobić rodzice?
Czujne obserwowanie zachowania dziecka, rozmowy i w miarę możliwości kontrola aktywności w internecie wydają się zestawem wystarczającym do radzenia sobie ze zjawiskiem cyberprzemocy. Z całą pewnością nie można go ignorować ani zostawić dziecka samego. Jeśli coś przegapimy, nie bójmy się pomocy psychologa.
Ponadto ekspertka SWPS radzi: "Jeśli dziecko czy nastolatek pada ofiarą cyberbullyingu należy konsekwentnie reagować oraz wymagać stanowczej reakcji ze strony szkoły. W przypadku, gdy te działania nie przynoszą rezultatu, powinno się sprawę zgłosić policji, gdyż cyberprzemoc jest karalna, a brak reakcji jedynie zachęci sprawców do dalszych ataków. Pomocne może okazać się także zgromadzenie dowodów – maili, smsów, filmów – pomogą one w ustaleniu sprawcy. Należy również powstrzymać osobę będącą ofiarą cyberbullyingu od odwetu. Można bowiem nie tylko pogorszyć sytuację, ale również doprowadzić do złamania prawa".