Współczuję wam nauczyciele. List obnaża zaślepienie rodziców w walce o prace domowe

Alicja Cembrowska
Prace domowe – ten temat ostatnio wybitnie rozgrzewa nie tylko rodziców, ale i nauczycieli (dzieci raczej zawsze narzekały na pozaszkolne obowiązki). Trwa specyficzne odbijanie piłeczki. Jedni uważają, że nauczyciele w szkole nie są w stanie zrealizować podstawy programowej w wymiarze przeznaczonych na to godzin, rodzice za to denerwują się, że wieczorami, zamiast odpoczywać, siedzą z pociechami nad książkami, zadaniami, wypracowaniami.
"Oświadczenie woli rodzica" – czy rodzice powinni ingerować w obowiązki szkoły i nauczycieli? Fot. Tomasz Fritz / Agencja Gazeta
Rodzice pracują za nauczycieli (?)
Jakiś czas temu do naszej redakcji napisała pani Kaja. – Wracam z pracy i pracuję za szkołę – grzmiała i dołączyła grafik zajęć swojego dziecka, wskazując, że ilość zadań do wykonania powoduje, że do późnego wieczora próbuje wesprzeć syna we wszystkich obowiązkach.

– W sieci powstała akcja "Dom nie jest filią szkoły". Nie rozumiem, dlaczego nie cieszy się poparciem i zainteresowaniem rodziców. Moje pytanie brzmi: dlaczego na to pozwalamy? Dlaczego wyręczamy szkołę w jej obowiązku nauczenia dzieci materiału? – pytała, a wielu rodziców komentowało i udostępniało jej apel.


O pracach domowych jest ostatnio szczególnie głośno. Zaledwie kilka dni temu w internecie pojawiło się "oświadczenie woli rodzica". A wszystko za sprawą informacji, że postawienie dziecku jedynki za brak pracy domowej jest... nielegalne. – Żaden zapis ustawy oświatowej nie definiuje pojęcia obowiązkowej pracy domowej – mówił dla Polsat News Mariusz Smołkowicz, organizator wyżej wspomnianej akcji "Dom nie jest filią szkoły".

Owo oświadczenie miałoby być dokumentem, w którym rodzice "nie wyrażają zgody na dysponowanie przez nauczyciela lub jakiegokolwiek pracownika placówki oświatowej, czasem pozaszkolnym ich dziecka". Zatem zadawanie lub egzekwowanie zadań domowych uznawane jest przez rodziców za naruszenie swobód obywatelskich i ograniczenie praw dziecka.

Jednak pomiędzy rodzicami a dziećmi są jeszcze ONI – nauczyciele, pracownicy placówek oświatowych, którzy również mają swoje argumenty i trudno dziwić się ich bezsilności, gdy nagle stawiani są w pozycji "bezwzględnych", którzy tylko wymagają od przemęczonych uczniów i zapracowanych rodziców.

Absurd goni absurd
– Nauczyciele nie potrafią realizować absurdalnej podstawy, więc zrzucają problem na dzieci. Dzieci nie dają rady, więc odbija się to na rodzicach. Rodzice odreagowują na nauczycielach, bo to od nich wychodzi. Na razie mamy kolejne bez sensu reformy. Nauczyciele kończą archaiczne uczelnie, nie potrafią wybrnąć z sytuacji. Reformy tworzą ludzie bez kompetencji. Spirala się nakręca, a najwięcej na tym tracą dzieci – tłumaczy pani Monika.

Problem samego "oświadczenia woli" jednak jest o wiele bardziej złożony i należy rozpatrywać go z różnych perspektyw. – Och, dodałbym do tego jeszcze jeden punkt: "oświadczam, iż w pełni akceptuję fakt, że skutecznie obniży to szanse mojego dziecka na uzyskanie satysfakcjonującego wyniku egzaminu maturalnego". W takim wypadku jestem im to gotów nawet wydrukować i tylko dać do podpisu. A co, odpocznę sobie trochę! – napisał na Facebooku pan Jan i sugerował, żeby wystosować do rodziców pismo z prośbą o "niezajmowanie nauczycielskiego czasu wolnego telefonami, bo to narusza swobodę obywatelską".

Nie można się dziwić takim ironicznym komentarzom – bo co mają robić nauczyciele? Muszą wykonywać obowiązki, przygotowywać uczniów do egzaminów, odpowiadać przed dyrekcją i rodzicami za rezultaty, no i realizować podstawę programową.

Reforma nie powinna być oddolna
Do naszej redakcji napisała mgr Edyta Polaczek, która jest pracownikiem oświaty i pedagogiem specjalnym. – System szkolnictwa w naszym kraju rzeczywiście wymaga głębokich reform, natomiast reformy te nie powinny mieć charakteru oddolnego i wynikać z ruchów/inicjatyw społecznych ze względu na złożoność zagadnienia – przeczytałam w mailu i nie ukrywam, że była to moja pierwsza myśl, gdy trafiłam na "oświadczenie woli rodziców".

Edukacja w naszym kraju podlega finansowaniu i kontroli państwowej. Często powtarzamy, szczególnie w przypadku minionych pomysłów o wprowadzeniu opłat za studia, że w myśl prawa każdy obywatel musi mieć równy dostęp do korzystania z edukacji.

– Istniejące aktualnie modele nauczania oraz powstałe na ich bazie programy nauczania, realizowane przez nauczycieli i pedagogów winny spełniać standardy nie "rodzicielskie", lecz krajowe – stąd też jest co najmniej nieporozumieniem powierzanie decyzji dotyczących procesu kształcenia jednostkom.

W dalszej części wiadomości czytam, że "decentralizacja szkolnictwa wzmacnia podziały i nierówności społeczne, a dokonuje się jej między innymi poprzez samowolę, jak to miało miejsce w szkole na Ursynowie w Warszawie".

Krajowe standardy
To argument powtarzany akurat od lat. Chociaż z chęcią czytamy o liberalnych szkołach, gdzie panuje wolność i swoboda, popieramy pewne formy buntu przeciwko zastałym normom, to brutalną prawdą jest, że po szkole, a dalej po studiach, chcąc nie chcąc, większość z nas wpada w szpony bezlitosnego systemu. Wtedy już nie mamy co liczyć na "oświadczenie rodzica", że po ośmiu godzinach za biurkiem chcemy odpocząć, a nie zrobić jeszcze dwie raporty.

– Edukacja jest krajowa, rynek pracy również jest krajowy. W momencie, kiedy powstają placówki wyłamujące się z obowiązujących norm, zmniejszają się szanse ich uczniów na realizację wspomnianych założeń – chociażby zaliczenie egzaminów maturalnych [...]
Co więcej – całe środowisko krajowej oświaty odpowiada za reprezentowanie interesów małoletniego, rodzic nie jest i nie powinien być tutaj stroną aż do momentu, w którym edukacja nie stanie się dobrowolna i prywatna – pisze pani Edyta.

Warto również zauważyć, że każdy obywatel Polski ma również obowiązki, a to zdaje się ostatnio coraz częściej pomijane we wszelkich dyskusjach. – Zgodnie z Kodeksem Rodzinnym i Opiekuńczym obowiązkiem rodzica jest m.in. dbanie o rozwój psychofizyczny dziecka. Aktualna wiedza naukowa, na bazie której m.in. przygotowane zostały standardy nauczania, wyraźnie wskazuje korzyści płynące z utrwalania przez dzieci i młodzież materiału nabytego w czasie zajęć. Odwołując się zatem do kwestii prawnych – rodzic, który świadomie lub nie ogranicza możliwości rozwojowe dziecka, nie spełnia podstawowego obowiązku, jaki wobec niego ma. Czy zatem jest to legalne w świetle prawa, czy też nie?

A może nauczanie domowe?
Mgr Edyta Polaczek sugeruje, że może dla tych rodziców, którym nie odpowiadają obowiązujące powszechnie standardy, dobrym rozwiązaniem byłoby nauczenie domowe.

– Z autopsji dodam, że w momencie, w którym nauczyciel/pedagog traci kontrolę nad rezultatami nauczania, mija się z celem prowadzenie zajęć w placówkach oświaty – naturalnie nie zwiększa to szans ucznia na zdobycie dobrego wykształcenia, szans na edukację na wyższych szczeblach, a tym samym znalezienie tzw. "dobrej pracy", ale nie narusza subiektywnego poczucia "swobody obywatelskiej" jego opiekuna prawnego – podsumowuje pani Edyta, a do korespondencji załączyła wzór pisma, który należałoby wysłać do MEN, by doprecyzowało zakres decyzyjności w sprawie "oświadczenia woli rodziców" i obowiązku odrabiania prac domowych.

Pani Edyta uważa, że rodzicie/opiekunowie prawni nie powinni, w sposób szkodzący interesom uczniów oraz powszechnie przyjętym modelom nauczania, destabilizować pracy szkół dyskutowanymi ostatnio żądaniami. – Wprowadzenie owego "trendu" [oświadczenie woli – przyp. red.] utrudnia pracę nauczycieli, którzy bazując na podstawie uniwersalnych programów nauczania, zmuszeni są do ograniczenia swojego wpływu na proces kształcenia dzieci i młodzieży, poprzez utratę możliwości weryfikowania czy materiał nabywany w czasie prowadzenia zajęć rzeczywiście zostaje przyswojony – czytamy w dokumencie.

Co to znaczy "dobro dziecka"?
Poza kwestiami organizacyjnymi pani pedagog ma wątpliwość, czy owo działanie mieści się w kategoriach "dobra dziecka". – W okresie adolescencji/późniejszym wiedza o świecie przyswajana jest głównie poprzez doświadczanie oraz zapamiętywanie [...] Co więcej – zadania domowe zlecane uczniom mają na celu wspieranie ich prawidłowego rozwoju psychofizycznego. Nauka oraz rozwiązywanie problemów (np. zadań matematycznych) wzmacniają pamięć, koncentrację, poszerzają zakres wiedzy o rzeczywistości, rozwijają myślenie analityczne oraz wiele innych, szczególnie ważnych kompetencji/zdolności poznawczych, co wielokrotnie zostało już udokumentowane stosownymi badaniami naukowymi – podkreśla mgr Edyta Polaczek.

I dodaje, że 45 minut trwania lekcji to zbyt mało, by nauczyciel mógł przekazać uczniom wiedzę i jeszcze ją zweryfikować. – Kodeks Rodzinny i Opiekuńczy, paragraf pierwszy, stanowi, iż "rodzice wychowują dziecko pozostające pod ich władzą rodzicielską i kierują nim. Obowiązani są troszczyć się o fizyczny i duchowy rozwój dziecka i przygotować je należycie do pracy dla dobra społeczeństwa odpowiednio do jego uzdolnień" – podsumowuje pani Edyta.

Trudno nie zgodzić z tymi merytorycznymi argumentami. Wcześniej mieliśmy okazję poznać stanowisko rodziców, teraz głos coraz częściej zabierają nauczyciele. Dla większości z nich głównym celem jest dobro uczniów, a zadawanie prac nie traktują jako umyślne "zabieranie czasu wolnego". Ja sama pamiętam piękne szkolne czasy – wszyscy marudziliśmy na obowiązki i prace domowe, jednak z drugiej strony na lekcjach nie siedzieliśmy i nie patrzyliśmy w sufit, a staraliśmy się wraz z nauczycielem realizować program, by za chwilę podejść do egzaminów, a potem wybrać studia.
Napisz do autorki: alicja.cembrowska@mamadu.pl