Zaczęło się od nowotworu taty. Błażejewska-Stuhr zdradza, dlaczego jest wierna swojej diecie
– Jedzmy jak nasze babcie – radzi Katarzyna Błażejewska-Stuhr, mama Stasia i Tadzia, żona Macieja Stuhra, absolwentka dietetyki na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym i psychodietetyki na SWPS. Nazywa siebie praktykiem karmiącym swoją rodzinę. Wyznaje zasadę, że jedzenie to potężna siła, która może zwalczyć ryzyko groźnych chorób. Naturalnych, nieprzetworzonych produktów szuka na warszawskich targach. Opowiedziała, czym karmi swoją rodzinę i jakie błędy popełniają najczęściej Polacy w kuchni.
Zaczęło się od nowotworu mojego taty, gdy byłam w szkole podstawowej. Po leczeniu w gliwickim Centrum Onkologii mój tata zaczął interesować się zdrowym żywieniem. Zmiany w naszej kuchni nie były rewolucyjne, bo mama zawsze starała się nas dobrze karmić, ale wtedy pojawiła się duża świadomość tego, jak dieta wpływa na zdrowie i organizm.
Nie dostałam się na medycynę do Warszawy i miałam rok na przeczekanie – wybrałam dietetykę na ówczesnej Akademii Medycznej, bo wydawała mi się najciekawsza. Po kilku miesiącach zajęć zdecydowałam, że nie będę nawet próbowała zdawać na wydział lekarski w kolejnym roku, bo zrozumiałam, że dietą można leczyć co najmniej tak dobrze, jak po medycynie. Co więcej – mamy większe szanse na zapobieganie chorobom. Pamiętam wykład pani kardiolog, która powiedziała, że jeżeli ludzie będą się dobrze odżywiać i uprawiać sport, jej specjalizacja straci rację bytu. Czuję, że żywienie to potężna siła.
Proszę powiedzieć, jakie są według Pani najczęstsze popełniane błędy w jadłospisie Polaków?
Hmmm…. Krótko mówiąc, nie zwracamy uwagi na to, co jemy. Posiłki traktujemy jako metodę na głód, może myślimy o kaloriach, ale nic poza tym. Bezrefleksyjnie wrzucamy w siebie jedzenie i picie, wybieramy to, co lubimy, co jest tanie lub szybkie w przygotowaniu. Stąd moim zdaniem sukces wszelkich diet. Bez względu na ich uzasadnienie naukowe. Bo gdy przechodzimy na dietę, to zaczynamy zastanawiać się nad tym, co jemy. I przynosi to efekty w postaci chudnięcia, lepszego samopoczucia, większej ilości energii. A czy to dieta bez glutenu, zgodna z grupą krwi albo jakaś inna ma drugorzędne znaczenie.
Czy Polacy obecnie lepiej karmią swoje dzieci i lepiej układają swój jadłospis niż w poprzednich pokoleniach?
Moim zdaniem jest wręcz przeciwnie. Po pierwsze, dostępność przetworzonej żywności jest tak ogromna, że trudno nam się oprzeć przed prostszymi rozwiązaniami i trudno nam "postawić się" dzieciom dając im jogurt w białym opakowaniu, a nie kolorowym. Po drugie, często rodzice nie wiedzą, że te produkty dedykowane dzieciom są o wiele gorsze, niż te normalne. Mój mąż nie mógł wyjść ze zdumienia, że płatki śniadaniowe dla dzieci, z dodatkiem witamin i minerałów, są niezdrowe. Pamiętam też dyskusje z moim synkiem Stasiem przy lodówkach w sklepach: "Mamo, ale zobacz, te jogurty są dla dzieci, bo są na nich kolorowe dinozaury". I jak wyjaśnić czterolatkowi, że to marketing, to nie jogurt i ktoś chce zarobić kosztem jego zdrowia?
Zatem jak karmić dzieci?
Z rozwagą i ogromnym poczuciem odpowiedzialności. U małych dzieci kształtuje się smak. Jeżeli w okresie, gdy wyłącznie od nas zależy, co będą jadły, nauczymy je jeść pełnoziarniste pieczywo, warzywa, pić wodę, a słodycz czerpać jedynie z owoców, damy im bezcenny skarb na całe życie.
Jestem właśnie na urlopie z grupą dzieci, których rodzice i dziadkowie nie są w stanie sie przekonać do dobrej diety. Patrzę na to z przerażeniem i jednoczesnym poczuciem, że dzieci zdrowo karmione od początku nie mają żadnego poczucia krzywdy, w związku z tym, że jedzą zdrowo. Do pewnego wieku. Dwuletni Tadzik wcina z apetytem jajko z razowym chlebem i pomidorem. Obok dzieciaki zajadają się słodkim rogalem z czekoladopodobnym nadzieniem. On nie wie, że pewnie wolałby jeść to, co oni, ale tego nie zna i nie ma poczucia krzywdy. Smakuje mu to, co je, nie zna smaku słodyczy.
Z drugiej strony siedmioletni Stasiek cierpi, widząc rówieśników pijących colę i on już czuje się w pewien sposób dyskryminowany i gorszy. Ale rozumie też, że jego dieta popłaca, bo on rano wstaje wyspany i rześki, a koledzy kilka godzin później przez godzinę "dochodzą" do siebie. Tłumaczę mu to i on widzi różnicę. Nie jestem też terrorystką. Pozwalam synom na lody czy daję starszemu jedną porcję słodkiego napoju w ciągu dnia, ale wybieram mu lemoniadę, a nie coś z kofeiną.
Czy mogłabym Pani wymienić 3 podstawowe składniki zdrowej diety dzieci i dorosłych?
Warzywa, pełnoziarniste produkty zbożowe (razowe pieczywo i makaron, kasze, brązowy ryż) i... teraz mam dylemat, czy polecić małą porcję orzechów i pestek czy może owoce. Owoce pewnie są lepsze, ale to nasionka trzeba propagować i przypominać o nich.
Wiemy, jak trudno jest zachęcić dzieci do spożycia np. kaszy jaglanej czy brukselki. Jakie ma Pani sposoby na "przemycanie" zdrowych składników w diecie dzieci?
Po pierwsze, przez przykład. Badania pokazują, że dzieci uczą się od nas, obserwując dorosłych. Gdy w domu wszyscy jedzą zdrowo, to za jakiś czas przyniesie efekt. Po drugie, nie można poddawać się po pierwszym niepowodzeniu. Tak jak ze słynnym cytatem z Rejsu, że lubimy piosenki, które znamy, jest również ze smakami. Jeżeli "przemycimy" dzieciom kaszę w koktajlu owocowym, po jakimś czasie zje ono tę samą kaszę bez miksowania.
A jak czegoś naprawdę nie lubi? Uszanujmy to, wielu dorosłych też nie lubi niektórych rzeczy. Polecam jednak (i małym, i dużym) próbować co jakiś czas i w innej formie. Moi chłopcy uwielbiają gotowaną brukselkę, ale lubią również sok wyciśnięty z surowej z dodatkiem kiwi.
Czy w momencie, kiedy została Pani mamą, coś zmieniło się menu? Czy została ona wzbogacona lub z czegoś Pani zrezygnowała? Czy w ogóle kobieta powinna modyfikować dietę z racji wchodzenia w inny etap życia, w inny przedział wiekowy?
Zmian radykalnych nie było w naszej kuchni, poza odzwyczajeniem od soli. Ponieważ Tadzio je to co my, to gotowałam dania bez soli z myślą o dodaniu jej potem na talerzu. Ale często zapominałam o tym i nagle zorientowaliśmy się, że prawie z niej nie korzystamy.
A co do przedziału wiekowego, to z wiekiem spada nam metabolizm i w związku z tym powinniśmy albo zmniejszać nieco porcje – co jest niebezpiecznym kierunkiem, albo dbać o aktywność fizyczną i przestrzegać zasad zdrowej diety. Pojadanie, słodycze i nieregularne posiłki w młodości mogą uchodzić nam na sucho, ale im jesteśmy starsi, tym większy ma to wpływ na nasze ciało i zdrowie.
Wiemy, jak trudno wrócić do zadowalającej formy kobietom po ciąży, a presja jest ogromna. Jaka redukcja masy ciała po ciąży jest rozsądna i skuteczna? Jakimi zasadami kierowała się Pani?
Trochę już o tym powiedziałam. Dziecko to rewolucja w domu, a my kobiety musimy być mistrzyniami planowania i logistyki, żeby sobie ze wszystkim poradzić. Dlatego, również dla ułatwienia sobie życia, zachęcam do jedzenia zdrowo razem z dziećmi. Wtedy wszyscy czują się lepiej, mają dobry przykład i łatwiej zadbać o figurę i zdrowie. Planowanie jest bardzo ważne i pomocne. Co kupimy, co ugotujemy. Jeżeli kupimy niezdrowe rzeczy i będą u nas w domu, to je zjemy. Nie kuśmy więc losu. To chwila żalu w sklepie, a ogromna korzyść dla nas.
Jestem zwolenniczką gotowania prostych dań w większych ilościach. Potem możemy część zamrozić lub zjeść na kolejny posiłek. Ułatwiajmy sobie życie, dbając o zdrowe i wartościowe produkty w naszej kuchni. Bez aktywności fizycznej też sukcesu nie odniesiemy. Wiem, jak trudno się czasem zmobilizować, gdy nie mam siły na nic. Ale gdy tylko to możliwe, polecam wykrojenie odrobiny czasu dla siebie. To robi dobrze głowie i naszemu ciału. Po ciąży z Tadziem zostało mi kilka kilogramów więcej, staram się ich pozbyć, ćwiczę, ale... nie chcą się odczepić.
Gdy urodziłam Stasia pięć lat wcześniej, te kilogramy po ciąży zniknęły same, nie wiem jak i kiedy. Ma to swoje plusy, bo nie jest mi zimno jak kiedyś, ale nie czuję się z tym wspaniale. Chociaż gdy Tadzio pojechał na tydzień do dziadków, a ja się wyspałam, to nagle 2 kg same uciekły. Bo na to ile ważymy składa się wiele czynników. Stresy i permanentne niewyspanie nie pomagają. Wiek również. Jeżeli wiem, że jem zdrowo, to mniej martwi mnie ten mały naddatek na wadze. Natomiast o pacjentach otyłych zawsze wiemy, że mają niedożywienie. Bo nie można mieć dużej nadwagi jedząc prawidłowo.
Uzależnienie od słodyczy to problem dzieci i dorosłych. Jak sobie z nim radzić? Co Pani radzi swoim pacjentom?
Nie mieć słodyczy pod ręką, to po pierwsze. Co z oczu to z serca. Po drugie, jeść regularnie, co 2,5-3 godziny posiłki z węglowodanami złożonymi, które powoli się trawią, uwalniają stopniowo glukozę do krwi, a co za tym idzie gwarantują w miarę stały poziom cukru. Gdy zjemy słodycze, poziom glukozy szybko i gwałtownie się podniesie, trzustka wydzieli insulinę, która upakuje nadmiar glukozy w tkankach (głownie w formie tkanki tłuszczowej), poziom cukru szybko spadnie, a my poczujemy... apetyt na słodycze! I koło się toczy. Nie wchodźmy na tę drogę i nie jedzmy słodkiego. A jeżeli już musimy, niech będzie to słodzone naturalnie (polecam przepisy fundacji www.szczesliwibezcukru.pl) – i wtedy też niech to będzie jako deser po pełnowartościowym posiłku, a nie oddzielna przekąska.
Mam wrażenie, że dziecięce menu w restauracji wygląda wszędzie tak samo: frytki, rosołek, naleśniki z dżemem. To nudne i niezdrowe menu. Co Pani by zmieniła w dziecięcym menu w restauracji? Co Pani wybiera dla swoich dzieci, będąc w restauracji?
To jest faktycznie problem. Ostatnio brałam udział w konferencji Culinary Innovators, prowadziłam panel o tym i rozwiązania są dwa. Po pierwsze, rodzice muszą dać możliwość dzieciom, żeby próbowały czegoś innego. Najczęściej jednak jest tak, że nie chcą się oni z dziećmi użerać, eksperymentować i stresować. Wolą zamówić "pewniaka" i zapłacić za nakarmione dziecko. Szefowie kuchni, którzy opowiadają, że gdy kelner rozmawia z dzieckiem i przekonuje je do mniej oczywistych wyborów, obserwują, że dzieci jedzą to, co dostały. Ale czują na sobie tę odpowiedzialność.
U nas zawsze sprawdzi się grillowana ryba, makarony. Z Tadziem dzielę się swoim daniem, Stasiek wybiera sam. Bywa, że bierze "nuggetsy z frytkami", ale zawsze najpierw ma zjeść surówkę, a potem resztę. Gdy wiem, że chłopcy w 90 proc. jedzą zdrowo, wartościowo i domowo, to też nie mam problemu z tym, żeby raz na jakiś czas zjedli coś "gorszego".
Mam wrażenie, że obecnie każda fit-mama oferuje koktajle. Czy to dziś jest najmodniejszy element w kuchni?
Nie wiem czy najmodniejszy, ale bardzo wygodny. Blenduję lub wyciskam dużą ilość warzyw, trochę owoców, czasem kaszę lub warzywa strączkowe i wiem, że po takim napoju i dzieci, i dorośli są odżywieni. W ciągu roku szkolnego w tygodniu daję Stasiowi koktajl z kaszy jaglanej lub owsianki na śniadanie, dzięki czemu radzimy sobie z nim o wiele szybciej. Wiem, że dzieci uwielbiają kolorowe napoje i z ogromną radością piją soki z jarmużu z jabłkiem (nie tylko moje, ale ogólnie nauczone tego dzieci). To dobry sposób, na "przemycanie" czegoś, co inaczej może nie zostałoby zjedzone, a na pewno nie w takiej ilości. Tylko w koktajlu jestem w stanie zjeść na raz pęczek natki pietruszki.
Śniadania przygotowane dzieciom bywają problematyczne. Nie chcemy rutyny, nie chcemy dawać dzieciom tostów, słodzonych płatków i mleka. Jakie są Pani pomysły na zdrowe śniadanie dla swojej rodziny?
Weekendowo najczęściej jemy jajka: na miękko, sadzone lub jajecznicę. Do tego domowy razowy chleb i warzywa. W tygodniu to najczęściej kasze gryczana albo jaglana lub płatki owsiane. Jak mówiłam przed chwilą, jeżeli zależy nam na czasie, to je miksuję z mlekiem roślinnym, owocami, masłem orzechowym. Gdy się nie spieszymy, to jemy je "w całości". Czasami zamiast owoców daję pomidora, awokado, zeszkloną cebulę itp. Czasami robię naleśniki lub placuszki, wtedy to typowo słodkie śniadania, z dżemem od babci albo białym serem i miodem.
Czytałam Pani blog i zaobserwowałam, że lubi Pan sama komponować dania, tworzyć przepisy. Co ostatnio Pani gotowała, co zachwyciło Pani rodzinę i czym mogłaby Pani się z nami podzielić przepisem?
Wczoraj otworzyłam lodówkę i zrobiłam sałatkę z resztek. Wymieszałam ugotowaną komosę ryżową, dodałam do niej ugotowany i obrany bób, podsmażoną na oliwie cebulę i cukinię. Gdybym miała kolendrę lub natkę pietruszki, to bym jeszcze wkroiła.
Uwielbiam domową kuchnię, w wakacje byliśmy u znajomych w Hiszpanii, kupowałam tam świeże owoce morza. Obiady robiliśmy w 15 minut, smakowały one genialnie, bo były z dobrych składników i kosztowały pewnie jedną czwartą ceny w restauracji.
Mam wrażenie, że Polacy szukają wiedzy o zdrowym, ekologicznym jedzeniu, chcą jeść zdrowo, ale ciągły pośpiech i trudny dostęp do nieprzetworzonego jedzenia to utrudniają. Co według Pani pomogłaby w odpowiednim żywieniu Polaków?
Powrót do korzeni. Jedzmy jak nasze babcie. Nie miały one półproduktów, przetworzonej żywności. Gotowały same i wykorzystywały wszystko, co było, aby jedzenie się nie marnowało. W związku z tym, o dziwo, ta kuchnia była bardziej urozmaicona, pełniejsza i prostsza jednocześnie. Wybierajmy to, co jest sezonowe, wtedy będzie tanie i wartościowe. Moim zdaniem, jeżeli polski rząd nie wprowadzi powszechnego systemu edukacji żywieniowej, to nasza gospodarka zbankrutuje za 10-15 lat z powodu niewydolności zdrowotnej i inwalidztwa obywateli, spowodowanych złą dietą.
Pediatrzy, którzy dzieci z nadciśnieniem mieli w swoich gabinetach kilkanaście lat temu tylko z powodów chorób genetycznych, teraz mają dzieciaki z nadciśnieniem permanentnie. To tylko i wyłącznie kwestia złej diety i siedzącego trybu życia. Jeżeli u emeryta wystąpi nadciśnienie i po kilkunastu latach doprowadzi ono do udaru, to straty społeczne i ekonomiczne są niewielkie. Proszę sobie wyobrazić nasze społeczeństwo z osobami po udarze w wieku 30-40 lat. NFZ eksploduje. A to tylko jedna z chorób dietozależnych, obok otyłości, cukrzycy, miażdżycy, nowotworów, dny moczanowej, chorób układu ruchu, łamliwych kości, kamieni w woreczku żółciowym itp. Konieczność zdrowego żywienia to nie fanaberia dietetyków czy fit-celebrytów. To konieczność.