Warzecha twierdzi, że wychowanie wymaga przemocy. "Przez jego słowa dzieci jeszcze długo będą bite"

Ewa Bukowiecka-Janik
Prawicowy publicysta Łukasz Warzecha postanowił uczcić wyniki sondażu, które mówią, że prawie połowa Polaków akceptuje klapsy w wychowaniu dzieci. "To znaczy, że Polacy nie zatracili zdrowego rozsądku", pisze w artykule opublikowanym na łamach magazynu tvp.pl. Tekst ten zbulwersuje każdego, kto nie wyobraża sobie podnieść ręki na mniejszego i słabszego. Zdaniem Marty Skierkowskiej, członkini zarządu Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę, to publikacja, przez którą dzieci w Polsce jeszcze długo będą bite.
Łukasz Warzecha o biciu dzieci. Oto, dlaczego nie powinien zabierać głosu na temat ich wychowywania. Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
"Władza rodzicielska (...) podobnie jak całe wychowanie, opiera się na różnych rodzajach przymusu, forsowanego zwykle za pomocą jakichś form przemocy, niekoniecznie fizycznej (...) Czemu lewica chce tę władzę zniszczyć? To całkiem proste: bo chce zniszczyć tradycyjny model społeczny. A ten najlepiej przekazują dzieciom rodzice za pomocą tradycyjnych narzędzi wychowawczych. Odbierzmy je rodzicom, a dzieci staną się podatne na sączoną im z zewnątrz przez lewicę truciznę. Bo to jest trucizna bardzo słodka", pisze Łukasz Warzecha.

– Ten artykuł cofa nas o wiele lat. Oburza i szkodzi to, że osoba publiczna w publicznych mediach głosi, że dzieci W OGÓLE można bić. Jednocześnie – żeby usprawiedliwić takie podejście do sprawy – prezentuje dzieci jako nieokiełznane potwory, których szalony pęd można zatrzymać tylko za pomocą siły i przymusu – mówi Skierkowska w rozmowie z MamaDu.


W istocie artykuł Łukasza Warzechy ma skandaliczny ton – w licznych cytatach dzieci występują tu w roli szkodników, a wychowanie jawi się jako skuteczny sposób ich tępienia. Na żadnym etapie tekstu nie ma mowy o dobru dziecka. O tym, że metody wychowawcze mają służyć dzieciom, a nie rodzicom.
Łukasz Warzecha w swoim artykule stwierdził, że wychowanie wymaga różnych form przymusu – w tym przemocyFot. tygodnik.tvp.pl
W następnych akapitach wyjaśnia, że klaps to nie przemoc. Cóż, na to swoją definicję ma WHO: "celowe użycie siły fizycznej lub władzy, sformułowane jako groźba lub rzeczywiście użyte, skierowane przeciwko samemu sobie, innej osobie, grupie lub społeczności, które albo prowadzi do albo z którym wiąże się wysokie prawdopodobieństwo spowodowania obrażeń cielesnych, śmierci, szkód psychologicznych, wad rozwoju lub braku elementów niezbędnych do normalnego życia i zdrowia". Czyli klaps to przemoc. Kropka.

Warto dodać, że WHO dookreśliło również jak to jest z użyciem siły w dobrym celu, czyli np. kiedy maluch wjeżdża rowerem prosto na ruchliwą ulicę, wkłada do buzi niebezpieczne przedmioty albo robi cokolwiek, co zagraża jego zdrowiu i życiu. Wówczas szarpnięcie dziecka, czy powstrzymanie go siłą nie jest traktowane jako przemoc. Dla większości polskich rodziców to wydaje się jasne. Dla Łukasza Warzechy nie.

Czego uczy klaps
Błąd w rozumieniu, czym jest wychowanie, w domyśle dobre – na temat złego raczej by nas nie pouczano – pojawia się już w tytule tekstu Łukasza Warzechy. Według niego wymaga ono "pewnych form przymusu, a nawet przemocy". Pytanie zatem, czego dobrego uczymy dając dziecku klapsa?

Niech klaps będzie karą w sytuacji opisanej przez Warzechę. "Zmęczona, spóźniona do pracy matka" odwozi kilkulatka do przedszkola i po drodze wstępuje do sklepu, w którym są regały z zabawkami (kto tak robi? Nieważne...). Ten urządza jej histerię. Według Warzechy są dwa wyjścia – dajesz klapsa, albo zasiadasz "do spokojnej rozmowy i negocjacji, tłumacząc przez trzydzieści minut, dlaczego jego zachowanie jest niestosowne".

Poważnie? Nie ma nic po środku? Kiedy mój trzylatek upiera się przy kolejnym jajku z niespodzianką i nie słucha, co do niego mówię, kucam, powtarzam po raz ostatni, że pora wychodzić, bo jesteśmy spóźnieni, i idę w stronę kasy. Zawsze działa. Może niekoniecznie ta metoda przyczynia się do zrozumienia moich motywów, ale przynajmniej nie upokarzam dzieciaka klapsem.

W jednym z wywiadów Ewa Woydyłło-Osiatyńska stwierdziła, że dzieci nie robią tego, co rodzice nakazują. Robią to, co rodzice robią. Zatem jeśli sami wymierzymy dziecku klapsa, uczymy go, że "hej, tak można. Wkurzy cię, to mu przywal". Klaps boli. Na pewno mniej niż lanie pasem, ale boli. Mechanizm jest ten sam – popełniasz błąd, ja zadaję ci ból. Dziecko być może więcej tego błędu nie popełni, ale z pewnością nie dlatego, że zrozumiało, co zrobiło źle. Nie zrobi tego, by uniknąć kary.

W tym miejscu Łukasz Warzecha uznałby (zrobił to w swoim artykule), że w takim razie każda kara to przemoc. Kara rzeczywiście nie jest cudownym sposobem na wychowanie, ale w postaci ograniczenia czasu spędzonego przed telewizorem, albo jedzenia słodyczy, wyjdzie mu na dobre. Klaps tych cudownych właściwości nie ma.

Klaps dla głupszego
Nie trzeba być psychologiem, żeby wiedzieć, że każdy ze swoimi emocjami jest sam – tak dziecko, jak i dorosły. Dziecko jest samo, kiedy wpada w histerię i samotna jest sfrustrowana, zmęczona matka. Wiadomo, każdemu czasem puszczają nerwy, ale dlaczego dzieci mają za to płacić upokorzeniem i bólem fizycznym?

Według Warzechy, niektórym się po prostu należy: "Skoro bowiem wobec dziecka kar cielesnych nie stosowano, to można założyć, że przynajmniej w części przypadków było to dziecko spokojniejsze, inteligentniejsze, mniej krnąbrne. A jeśli tak, to pozytywny rezultat niestosowania klapsów może być skutkiem tego, jaki charakter ma dane dziecko, a nie tego, że nigdy nie dostało w tyłek. Nie dostało, bo nie było takiej potrzeby. " Czyli głupsze i roztrzepane można po tyłku sieknąć? Panie Łukaszu, karanie dzieci za to, że nie są takie, jakby pan oczekiwał, nie tylko stanowi zagładę dla ich samooceny, ale też uczy, że na szacunek zasługują tylko ci ładni, mądrzy i posłuszni.

– Jaki to jest przekaz o dzieciństwie, relacji, wychowaniu? To odbiera dzieciom podmiotowość i szacunek – za to legitymizuje bicie, które przecież jest prawnie zabronione. Rodzice, którzy stosują kary fizyczne, znajdują tu pobłażliwość i usprawiedliwienie dla własnych zachowań, które sprawiają dzieciom ból psychiczny i fizyczny, sprawiają, że czują się gorsze, upokorzone, niekochane, niesprawiedliwie potraktowane. Te stany zostają z nimi na wiele lat, czasem na zawsze – komentuje Marta Skierkowska.

Warzecha ewidentnie nie rozumie, że dziecko nie rzuca się na podłogę w histerii złośliwie, czy dlatego, że ma zły charakter. Robi to, bo nie radzi sobie ze swoimi emocjami. Tak jak matka daje klapsa, bo nie potrafi okiełznać swoich. Z tym, że dorosły ma narzędzia, by nad swoimi emocjami panować. Dziecko nie, a rolą rodzica jest w te narzędzia je wyposażyć. Dając klapsa i ulegając fali zdenerwowania robimy coś dokładnie odwrotnego.

Przemoc to władza
Ponadto publicysta zrównuje przemoc z władzą rodzicielską twierdząc, że bez klapsa i stosowania form przymusu władza ta nie istnieje. Zaś pojęcie partnerskiej relacji z dzieckiem władzę wyklucza. "Jest całe mnóstwo czynności, których zdecydowana większość dzieci, przynajmniej na pewnym etapie rozwoju, nie wykonuje chętnie. Należą do nich sprzątanie po sobie, mycie się, systematyczna nauka. Wychowanie polega na tym, żeby wpoić dziecku związane z tymi czynnościami nawyki, a przełamanie naturalnej do nich niechęci wymaga nierzadko właśnie jakichś form przymusu, czasem przemocy." Formowanie nawyków przez przymus i przemoc? Własne nawyki też pan kształtuje i zmienia poprzez samobiczowanie? Czy raczej wychodzi to panu dopiero, gdy naprawdę pojmie pan istotę tych zmian? No właśnie.

To typowe dorabianie ideologii do własnej bezsilności i usprawiedliwianie się – my, dorośli, możemy robić, co chcemy, wy, dzieciaki, bądźcie posłuszne. Jedyne, co się nasuwa to powiedzenie "co wolno wojewodzie, to nie tobie smrodzie", które nie jest, jakby to ujął Warzecha – tradycyjnym modelem wychowania – lecz przekonaniem przestarzałym, niegodnym XXI wieku.

Jednak zostawmy na chwilę rozważania. W końcu na temat skutków klapsów są badania naukowe, które jasno wykazały, że dzieci niebite rozwijają się lepiej? To już dowody, nie opinie. Łukasz Warzecha rozprawia się z nimi jednym zdaniem: "(...) jak doskonale wiadomo – w naukach społecznych można zawsze znaleźć ekspertów, którzy przeprowadzą badania, dowodzące tezy, na jaką jest zapotrzebowanie".

Jednak najbardziej rażące i przykre w artykule Warzechy jest to, że nie stoi on po stronie dzieci. Zabiera głos w sprawie wychowania i nie kieruje się ich dobrem. Nie docenia ich inteligencji, potencjału, nie dostrzega wrażliwości i nie szanuje za to, jakie są. To rodzicom ma być z nimi wygodnie. "Dziecko nie jest jednak na ogół subtelnym intelektualistą, skłonnym do głębokiego namysłu nad rzeczywistością. Reaguje często automatycznie, zapamiętuje proste impulsy, przechodzi przez różne etapy rozwoju, z buntem przeciw rodzicielskiej władzy włącznie", stwierdza Łukasz Warzecha.

– Promowanie przemocy w wychowaniu sprawia, że doświadczanie kar fizycznych jest codziennością wielu dzieci – mówi Marta Skierkowska. Dlatego nikt, kto utwierdza rodziców w przekonaniu, że dobrze robią, gdy podnoszą rękę na dziecko nie powinien zabierać głosu w sprawie ich wychowania. Nigdy.