Zdradziła jedną rzecz, która pozwala odkryć, co w życiu ważne. "Ziemia się zatrzymała"

Redakcja MamaDu
To niewiarygodne, ile czasu i energii poświęcamy na niepotrzebne zamartwianie się błahostkami. Czasem dopiero jakiś życiowy dramat pozwola nam dostrzec, że nasze dotychczasowe problemy nie były warte nawet ułamka zszarganych nerwów i wypłakanych łez. O swoim “przebudzeniu” i odnalezionej radości życia opowiedziała Ola, u której rok temu zdiagnozowano raka piersi.
Często dopiero choroba otwiera nam oczy fot. pixabay.com/Mailai
– Dokładnie rok temu, 5 kwietnia dowiedziałam się o tym, który wywalił mi życie do góry nogami. Nie lubię tego dnia. W ubiegłym roku o tej porze byłam jeszcze zdrowa – tak Ola rozpoczyna swoją historię. Przyznaje, że na początku słowa o raku piersi do niej nie docierały. Słyszała, co mówi lekarz, ale nie przyjmowała tego do wiadomości. Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie – badania, operacja, chemia.

Choć choroba całkowicie zmieniła życie Oli, to nie pozbawiła jej radości i pozytywnego nastawienia. Wręcz przeciwnie – pozwoliła odkryć, co tak naprawdę jest w życiu ważne, co ma znaczenie, a czym nie warto się przejmować.


– Nie czuję się dobrze wśród osób rozmawiających o ,"prawdziwych dylematach", w których prym wiodą smutek z powodu źle dobranego podkładu do twarzy, czy opowiadanie o rozpaczy u fryzjera, bo włosy wyszły za ciemne. To już nie moja bajka, nie umiem się w tym odnaleźć – podkreśla Ola.

Młoda mama opisuje historię swojej walki z choroba na facebookowym profilu Grunt to dezorganizacja. Poniżej możecie przeczytać cały wpis Oli.

Dokładnie rok temu, 5 kwietnia dowiedziałam sie o tym, który wywalił mi życie do góry nogami. (Do niedawna byłam pewna, że to było 6 kwietnia?).

Nie lubie tego dnia. W ubiegłym roku o tej porze byłam jeszcze zdrowa. 

Wstałam rano po wyjątkowo trudnej nocy z Ewką. Cały dzień byłam w pół przytomna. Byłam tak śpiąca, ze nawet kiedy usłyszałam od chirurga to słynne, "mamy nowotwór, mamy nowotwór", nie zrobiło to na mnie wiekszego wrażenia. Paradoksalnie, bo tembr głosu lekarza wbił mi się do głowy na stałe i do tej pory wywołuje dreszcze. Lekarz był zaskoczony, w końcu według obrazu z USG ,"nie wyglądało to źle".

Jeden wieczór, odebranie wyników. Wszystko rozegrało się w ciągu kilku godzin. Ziemia się zatrzymała, a ja sama zaczęłam żyć w innym wymiarze. Czas, który zapoczątkował serię badań, ustalony na szybko termin operacji. Byłam zielona w temacie raka piersi. Ledwo orientowałam się, czym w ogóle jest mastektomia, mając w głowie jedynie obraz Angeliny Jolie.

Gdyby rok temu, o godzinie 11:00 ktoś powiedziałby mi, że mam nowotwór, a w ciągu roku przejdę 2 operacje, stracę włosy, przyjmę 6 chemii, a przez 365 dni co trzy tygodnie będę pacjentem w szpitalu onkologicznym, to bym pomyślała, że upadł na głowę i że chyba to on potrzebuje leczenia. Przecież byłam zdrowa, założyłam działalność, lekko ponad rok wcześniej urodziłam dziecko i dopiero zamierzałam być szczęśliwa. Wszystko miało być jeszcze przede mną.

Dzisiaj tego szczęścia nie odkładam na później. Każda godzina, każda czynność się liczy. Nie mam na nic ciśnienia, staram się dobrze wykorzystywać każdy dzień. Zawsze byłam wrażliwa, a dziś wzruszam się podwójnie. Doceniam, doceniam, doceniam. 

Zmieniłam siebie, dojrzałam. Dalej popełniam błędy, ale wyciągam wnioski. Traktuje je jak lekcje.

Przez ubiegły rok nawiązałam tyle znajomości, że śmiało mogę powiedzieć, że w ciągu całego życia nie poznałam tylu osób. Dziewczyny o wielkich sercach, z którymi połączona jestem nie tylko faktem posiadania tego samego nowotworu, ale także priorytetami życiowymi. Nie czuję się dobrze wśród osób rozmawiających o ,,prawdziwych dylematach", w którym prym wiodą smutek z powodu źle dobranego podkładu do twarzy, czy opowiadanie o rozpaczy u fryzjera, bo włosy wyszły za ciemne. To już nie moja bajka, nie umiem się w tym odnaleźć. Mam podwójną alergię na ludzi, których oczy nie widzą, a uszy nie słyszą.