"Przez błąd lekarzy nie będę mieć dzieci". Dlaczego zapominają o tym jednym badaniu?

Katarzyna Grzelak
Przeżyła prawdziwą traumę, gdy po niegroźnym rutynowym zabiegu niemal wykrwawiła się na śmierć. Udało jej się ujść z życiem, jednak nie będzie mogła mieć więcej dzieci. Shannon jest matką trójki wspaniałych maluchów, ale do niedawna była przekonana, że w przyszłości jej rodzina jeszcze się powiększy. Niestety, przez zaniedbanie lekarza, nigdy już nie zajdzie w ciąże. I tak twierdzi, że ma szczęście, bo nadal żyje.
Shannon spędziła w szpitalu ponad tydzień fot. Kidspot
Osiem tygodni po przyjściu na świat ich trzeciego dziecka, 25-letnia Shannon i jej mąż zdecydowali o antykoncepcji długoterminowej. Pod tym terminem kryje się specjalna wkładka wewnątrzmaciczna.

– Zdecydowaliśmy się na założenie spirali, żeby mieć kilka lat na zastanowienie. Bardzo dużo rozmawialiśmy na temat przyszłości, szczególnie mój partner chciał mieć więcej dzieci – podkreśla Shannon w rozmowie z portalem Kidspot.

Kobieta postanowiła wybrać się na zabieg do lekarza rodzinnego. Na trzy dni przed umówionym założeniem spirali zrobiła cytologię – wyniki były prawidłowe. Lekarka nie zleciła jednak innych zalecanych przed zabiegiem badań – testu ciążowego i USG.


Szybko i sprawnie
Sam zabieg przebiegł szybko i sprawnie. Jednak po powrocie do domu, Shannon poczuła, że coś jest nie tak – pojawiły się bóle w podbrzuszu i bardzo obfite krwawienie. – Musiałam wymieniać podpaski co pół godziny. Krew cały czas ciekła, pojawiły się skrzepy. Zadzwoniłam do lekarki, powiedziała, że jeśli nic się nie uspokoi, powinnam jechać na pogotowie – opowiada.

W krótkim czasie krwawienie jeszcze się nasiliło, a Shannon zgłosiła się do szpitala Sunshine Coast. Od razu trafiła na salę operacyjną. – Przez utratę dużej ilości krwi i operację byłam dosłownie wykończona, więc zasnęłam. Obudziłam się leżąc w kałuży krwi, która wsiąkała w łóżko. Nacisnęłam dzwonek, żeby przywołać pielęgniarkę i zanim się zorientowałam, w moim pokoju pojawiło się chyba z 20 osób – wspomina dramatyczne chwile.

Kobieta nieomal się wykrwawiła. – W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że jestem bliska śmierci. Było mi bardzo, bardzo zimno, cała się trzęsłam, miałam drgawki, dreszcze, w końcu straciłam przytomność. Kiedy ponownie się obudziłam, byłam na OIOM-ie – opisuje przebieg wydarzeń.

Okazało się, że Shannon była nieprzytomna przez 24 godziny. Po przebudzeniu niemal od razu została skierowana na kolejną operację. – Nie jestem pewna, ile krwi straciłam, ale podali mi 17 jednostek, każda w torebce po 240 ml – mówiła Shannon.
Shannon z najmłodszym dzieckiem w czasie pobytu w szpitalufot. Kidspot
Można było tego uniknąć
Lekarze poinformowali, że powodem obfitego krwawienia, które prawie doprowadziło do śmierci kobiety, była źle założona spirala antykoncepcyjna. Lekarka, która przeprowadzała zabieg, nie zorientowała się, że Shannon ma mocne tyłozgięcie macicy. Tyłozgięcie samo w sobie nie jest przeciwwskazaniem do założenia wkładki, jednak lekarka umieścił ją w złym miejscu.

– Ginekolodzy w szpitalu powiedzieli mi, że to pierwsze, co sprawdzili. Od razu też umieścili wkładkę na właściwym miejscu. Wszyscy dawali mi jasno do zrozumienia, że to był błąd, którego łatwo można było uniknąć – przyznaje Shannon w rozmowie z Kidspot.

Wystarczyło, aby lekarz przed założeniem spirali zrobił USG, aby wykryć ewentualne zmiany w anatomii macicy kobiety, i upewnił się, że spirala trafiła tam, gdzie powinna.

"Czuję się okradziona"
Shannon spędziła w szpitalu ponad tydzień. Nadal krwawi, jednak najgorsze ma już za sobą. Jedyne, z czym nie jest w stanie się pogodzić to fakt, że nie będzie mogła mieć więcej dzieci. W jej macicy powstała dziura, która została zaszyta w trakcie trzech długich operacji, jednak nie przetrwałaby ciąży i porodu.

– Czuję się okradziona, rozżalona i nie tak kobieca, jak wcześniej – podkreśla Shannon, choć przyznaje, że miała szczęście, bo nadal żyje.

Kiedy postanowiła opowiedzieć o całej sytuacji lekarce, która zakładała jej spiralę, ta wydała się historią "niewzruszona". – Prawie mnie zabiła, a wyglądała na nieporuszoną. Jedyną rzeczą, jaką powiedziała, było "wow, masz prawdziwe szczęście, że nasza służba zdrowia tak świetnie działa".

Gdyby ginekolodzy ze szpitala Sunshine Coast nie zadziałali jak należy, troje dzieci – 5-letnia dziewczynka, 3-letni chłopiec i 2-miesięczne niemowlę – zostałoby bez mamy.
Źródło: Kidspot