jarmark bożonarodzeniowy w Warszawie pod PKiN
Świąteczny jarmark może być fajnym miejsce dla dzieci, ale kiedy jest bardziej kameralnie. fot. materiały własne

Świąteczne jarmarki w Polsce przyciągają tłumy kolorami, zapachami i świątecznym klimatem. Jednak dla rodziców małych dzieci wizja magicznego spaceru może okazać się koszmarem pełnym tłumu, hałasu i nieprzyjemnych zapachów. Oto dlaczego warszawski jarmark pod PKiN nie jest miejscem dla najmłodszych.

REKLAMA

Jarmarki świąteczne to gwiazdkowa magia w pigułce?

Razem z początkiem grudnia w wielu miejscach w Polsce (i nie tylko) wystartowały świąteczne jarmarki. W naszym kraju jak zwykle to miejsca, w których jest wesoło, kolorowo, gwarno, a od przepychu i dymu z piekących się na ruszcie kiełbasek potrafi rozboleć głowa.

Sama przez wiele lat byłam fanką takich wydarzeń – jako nastolatka, a potem 20-latka co roku z niecierpliwością czekałam na warszawski jarmark organizowany na Starówce. Myślałam wtedy, że kiedy zostanę mamą, będę odliczać dni do grudniowych atrakcji razem z dziećmi. W mojej głowie snułam wizję wspólnych spacerów, jazdy na łyżwach i kupowania gorącej czekolady na ustrojonych stoiskach.

Dziś, gdy moje dzieci mają 5 i 7 lat, mam już kilka sezonów doświadczeń jako rodzic. I wiecie co? Nigdy w życiu nie zabiorę synów w takie miejsce jak tegoroczny warszawski jarmark, który otworzył się pod koniec listopada pod Pałacem Kultury i Nauki.

Z boku wszystko wygląda uroczo – gra świąteczna muzyka, migają lampki, a diabelski młyn i inne karuzele kuszą najmłodszych. W teorii to idealne miejsce, żeby spędzić weekendowy czas na świeżym powietrzu. Klimat wydaje się przytulny: można wypić gorącą czekoladę z piankami, przejechać się karuzelą, posłuchać świątecznych melodii, kupić ręcznie malowaną bombkę.

Ostatnio, w ramach "relaksu dla matki", wybrałam się tam z koleżanką – po pracy poszłyśmy na kawę i wracając uznałyśmy, że zajrzymy między budki, żeby choć na chwilę poczuć gwiazdkowy nastrój. Bardzo się cieszyłam, że nie było wtedy ze mną moich dzieci. To utwierdziło mnie tylko w przekonaniu, że po prostu ich tam nie zabiorę.

Zamiast świątecznego klimatu: smród i alkoholowe opary

Był środek tygodnia, po 17:00. A ludzi między stoiskami było tyle, że nie dało się swobodnie przejść. Dosłownie płynęłyśmy w tłumie, nie mogąc zatrzymać się przy stoisku, przy którym zobaczyłyśmy coś ciekawego. Takie nagromadzenie ludzi zawsze mnie stresuje, gdy jestem z dziećmi – boję się, że je zgubię, a one są jeszcze zbyt małe, nie mają telefonów i zwyczajnie trudniej byłoby nam się odnaleźć.

Do tego między budkami było pełno osób pod wpływem alkoholu: głównie studentów i turystów, choć nie tylko. Unosiły się opary alkoholu i ciężki zapach tłuszczu oraz wszelkich przetworzonych potraw. Owszem, są tam zadaszone stoliki, przy których można coś zjeść, ale w praktyce je się przy ciągłym potrącaniu przez przechodzących.

Gastronomii jest zresztą tak dużo, że nie pachnie tam ani goframi, ani grzanym winem, ani czekoladą – tylko stęchłym tłuszczem i czymś jeszcze trudnym do zidentyfikowania, ale na pewno mało przyjemnym. Już z tego powodu nie chciałabym tam zabierać dzieci.

Nie chciałabym też ryzykować, że ktoś podchmielony przypadkiem obleje je grzanym winem albo piwem. Albo że będziemy stać godzinę w gigantycznej kolejce do diabelskiego młyna, bo nawet mnie zabrakłoby na to cierpliwości – a przecież lubię takie atrakcje.

Na koniec, kiedy wychodziłyśmy, zobaczyłam rodzinę z dwójką małych dzieci – jedno w wózku, drugie na oko 5-letnie. Oboje były przestraszone hałasem i ilością bodźców. Po chwili zaczęły płakać, bo ich mama kupiła im jednego gofra na pół. Patrzyłam na tę scenę i myślałam tylko o tym, że teoretycznie to miejsce ma wywoływać radość, a jedyne uczucia, jakie dominują, to stres i przebodźcowanie.

Lepiej zabrać dzieci na spacer po Krakowskim Przedmieściu

Jasne – świąteczny jarmark może być klimatyczny, ale chyba tylko o mniej uczęszczanej porze. Problem w tym, że w ciągu dnia, gdy jest jasno, ten magiczny klimat zwyczajnie blednie. A żeby pójść tam w dzień z dziećmi, musiałabym brać wolne w pracy.

I uwierzcie: jeśli miałabym spędzić z nimi dzień wolny w Warszawie, zabrałabym je w tysiąc innych, ciekawszych miejsc niż zatłoczone skupisko budek z jedzeniem i alkoholem, nad którymi unosi się chmura mdlących zapachów. Wystarczyłby nam nawet wspólny spacer wzdłuż Krakowskiego Przedmieścia i Nowego Światu, bo iluminacje w tym roku są tam "na bogato" i dzieciom by się spodobało.

Może więc jarmarki świąteczne po prostu nie są dla rodzin z małymi dziećmi? A może są – ale tylko wtedy, gdy trafimy na spokojniejszy moment i do bardziej kameralnego miejsca. W mniejszym mieście, w mniej komercyjnej odsłonie.

Mnie jednak tegoroczne doświadczenie mocno ostudziło entuzjazm. Bo choć kocham świąteczny klimat, to wolę go tworzyć tam, gdzie naprawdę da się coś poczuć – w domu, na spacerze, przy pieczeniu pierników z dziećmi. A nie w tłumie, który zamiast magii serwuje chaos, hałas i zapach przepalonego tłuszczu.

Czytaj także: